sobota, 31 sierpnia 2019



Mówienie prozą…


1 WRZEŚNIA 1939

Ulicą Rossa, pustą jeszcze o tej porze, jechała furmanka. Obok woźnicy siedziała dziewczyna. Poranny wietrzyk gładził jej twarz, będącą czymś pośrednim pomiędzy twarzą dziecka i kobiety. Duże, niebieskie oczy śmiały się ufnie do całego świata. Była w nich jednak wnikliwość i przekora, która sprawiała, że nie można było od tej dziewczęcej twarzy oderwać wzroku. Kilka drobnych piegów na kształtnym nosku dodawało tylko uroku właścicielce. Niesforne, jasne kosmyki włosów, połyskujące delikatną miedzią, wyślizgnęły się spod beretu i zawadiacko opadły na czoło. Dziewczyna zeskoczyła z kozła i weszła do piekarni. W sklepie nie było nikogo.
- Dzień dobry, pani Montwiłłowa! – zawołała energicznie w pustą przestrzeń za ladą.  Długo czekała, aż wreszcie usłyszała ciężkie kroki. Z zaplecza wyłoniła się kobieta w białym fartuchu. Miała pokaźną sylwetkę, pełne policzki i widać było, że z natury jest osobą jowialną i pogodnie usposobioną. Tego ranka jednak była blada i wyglądała, jakby przed chwilą ktoś ją zbudził z koszmarnego snu.
- Przyszłam po bułki dla sierocińca – powiedziała dźwięcznym, radosnym głosem dziewczyna, ale za chwilę umilkła i zaczęła się bacznie przyglądać właścicielce sklepu – Co się stało?
- To ty nic jeszcze nie wiesz, Zosiu? – spytała gospodyni bezbarwnym głosem, jakby z trudem odzyskiwała mowę.
- Nie… Ktoś umarł?
- Polska, Zosiu, Polska…
- Nie rozumiem.
- Chodź!
Zosia weszła za panią Montwiłłową na zaplecze. Było tam duże radio wyglądające jak miniaturka masywnej, staroświeckiej komody sprzed stu lat. Pani Montwiłłowa przekręciła dużą gałkę. Z trzasków i szumów wyłonił się głos:
A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszystkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory…
- Kto to jest? – spytała oszołomiona Zosia.
- Prezydent Warszawy, Stefan Starzyński.
Weszliśmy w okres wojny. Wysiłek całego narodu musi iść w jednym kierunku…
- Ale jak to: wojna? Tak po prostu?
- Zosiu… Dzisiaj przed piątą rano Niemcy przekroczyli polską granicę. Złamali pakt o nieagresji. Zbombardowano kilka miast. Szczegółów jeszcze nie podali…
- To zaledwie dwie godziny temu…
- Tak.
Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym: walka aż do zwycięstwa…
Zosia zaniemówiła. Po chwili padła w objęcia pani Montwiłłowej i tak trwały w bezradnym uścisku, jak gdyby bały się rozdzielić.
- Chryste Panie, miej nas w swojej opiece… - wyszeptała właścicielka sklepu.

***
Dziewczynki stłoczyły się w jadalni. Gwar narastał. Zosia i kilka sióstr dominikanek próbowało je uspokoić. Bez skutku.
- Wojna, a co to jest wojna?
– Wojna jest wtedy, jak Maryśka schowa Felce kajety!
– Cha, cha, cha!
- Głupiaś, teraz jest taka prawdziwa wojna.
 – Czyli co?
– Czyli żołnierze ze sobą walczą.
 – Jacy  żołnierze?
– No… chyba Niemcy z Polakami…
 – Czy to znaczy, że nie będzie lekcji? Hurra!
Śmiech, sprzeczki i podekscytowane okrzyki zlewały się w potężny, trudny do zniesienia szum. W powietrze wyleciał nawet jakiś piórnik, którego właścicielka chciała zademonstrować lot bombowca. Pojazd, brawurowo szybujący ponad głowami uczennic, został przywitany oklaskami. Zaraz jednak rozległ się rozdzierający płacz, ponieważ się okazało, że prawowitą właścicielką piórnika nie jest amatorka wojskowych lotów, lecz młodsza dziewczynka, której go właśnie zabrano w celach militarnych. A potem zapadła cisza.
Do sali weszła siostra Julia.
Piórnik leżał na podłodze jak rozbity samolot. Drewniane wieczko odpadło. Wokół walały się ołówki, połamane kredki, pióro i rozsypane stalówki. Właścicielka łkała. Siostra Julia schyliła się i spokojnie pozbierała rzeczy, nie zważając na protestujące starsze dziewczęta, które chciały jej pomóc. Oddała piórnik dziewczynce i przytuliła ją. Mała natychmiast się uspokoiła.
-  Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków amen.
- Dzisiejszy dzień zaczniemy, jak zawsze od modlitwy.
Ponad głowami zebranych popłynęło Pozdrowienie Anielskie. Wyślizgnęło się z uchylonego okna sali i poszybowało w ciągle jeszcze spokojne niebo nad Wilnem. Z dużego zegara wyskoczyła kukułka i wykukała kwadrans przed ósmą. Siostra Julia odwróciła się do wychowanek.
- Czy możecie mi wyjaśnić, co tu się przed chwilą stało?
- Anka zabrała Florce piórnik i…
- Chciałabym usłyszeć tę historię od dziewczynki, która spowodowała całe to zamieszanie.
Spojrzenie siostry Julii było pełne zawodu, ale i wiary w dobre intencje wychowanek. Dziewczęta dobrze znały ten wzrok, który zawstydzał i kruszył nawet najbardziej zatwardziałe serca. Z szeregu wystąpiła sprawczyni. Chuda, wysoka, z miedzianymi, obciętymi na pazia włosami i zaczepnym spojrzeniem wyglądała jak chłopiec.
- Powiedz mi, Aniu, co się stało.
Ton głosu siostry Julii był czuły i stanowczy. Tak musiał brzmieć głos mojej mamy, której nie zdążyłam poznać, pomyślała ruda Ania i spuściła głowę, żeby nie widać było łez.
- Przepraszam.
- Nie mnie przeproś, tylko Florkę…
Ania podbiegła do małej koleżanki i uściskała ją z całej siły.
- A teraz opowiedz, jak do tego doszło.
Ania zaczerwieniła się po uszy, ale nie było wyjścia. Siostra Julia wpatrywała się w nią wyczekująco.
- Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że wybuchła wojna. Trochę też żartować… I wtedy coś mnie podkusiło, żeby zabrać Florentynie  piórnik i zrobić z niego, tak na niby, samolot wojskowy…
Siostra Julia przez chwilę milczała, co było gorsze od największej nagany.
- Jak oceniasz ten pomysł, Aniu?
- Nie było to mądre…
- To prawda. W dodatku sprawiłaś przykrość koleżance. Piórnik był nowy. Dostała go na imieniny. Jeśli się go nie da naprawić, będziesz musiała oddać swój lub podarować Florce inną rzecz, którą bardzo lubisz, Aniu. Przyjmujesz tę karę czy masz jakąś propozycję innej?
- Przyjmuję.
Siostra Julia popatrzyła na wychowanki. Różne były te twarze. Niewinne, zbuntowane, drwiące, czasem pełne tęsknoty. W każdym z tych spojrzeń czaił się jednak głód miłości. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby je kiedykolwiek zostawić. Te dziewczęta miały na tym świecie tylko ją i jej współsiostry. Nie wiadomo jednak, co za chwilę czeka zakład dla sierot na Witebskiej. Ile czasu jeszcze zostało, żeby przekazać dzieciom to, co będzie ich siłą. Niezniszczalnym skarbem, który ocali ich dusze.
- Dziewczęta, jest jeszcze coś znacznie ważniejszego. Żartowałyście z wojny. Jak myślicie, czy to dobry temat do żartów?
Milczały.
- Wojna jest czymś strasznym, bo wtedy giną ludzie. Czy to jest śmieszne, kiedy ktoś umiera?
- Nie, proszę siostry – odezwało się kilka nieśmiałych głosów. Niektóre z dziewcząt pamiętały pogrzeby swoich rodziców.
- No właśnie. Są rzeczy, z których nie wolno się śmiać. Do nich należy krzyż Pana Jezusa, godło naszego kraju, czyjaś choroba albo kalectwo, śmierć i właśnie wojna.
- Przepraszam… - wyjąkała Ania.
- Wierzę, Aniu, że nigdy już tego nie zrobisz.
- Siostro… - zapytała jedna ze starszych dziewcząt, drobna i niepozorna, ale o mądrym, wnikliwym spojrzeniu, znacznie wykraczającym poza jej wiek – A co teraz z nami będzie?
Siostra Julia spojrzała na wychowankę z tego rodzaju powagą, która nie szuka łatwych odpowiedzi, lecz ma odwagę zmierzyć się z prawdą.
- Nie wiem, Basiu. Ufam, że będziemy mogły tu zostać. Na razie Niemcy nie zajęli Wilna. Zaatakowali pozostałe regiony Polski, ale do wschodniej części naszego kraju nie wkroczyli. Tak więc, dopóki Pan Bóg pozwoli, możemy nadal być razem, modlić się, uczyć i bawić.
Kukułka, jakby na potwierdzenie tych słów, wykukała godzinę ósmą.
- No, dziewczęta! – uśmiechnęła się siostra Julia – Jesteśmy spóźnione. Zjedzcie szybko śniadanie i biegnijcie na lekcje!
Wydawało się, że nic się nie zmieniło.

(fragment mojej powieści Wszystko, co tutaj kochałam, która ukaże się w 2020 nakładem Edycji Św. Pawła)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz