Mówienie prozą…
1
WRZEŚNIA 1939
Ulicą
Rossa, pustą jeszcze o tej porze, jechała furmanka. Obok woźnicy siedziała
dziewczyna. Poranny wietrzyk gładził jej twarz, będącą czymś pośrednim pomiędzy
twarzą dziecka i kobiety. Duże, niebieskie oczy śmiały się ufnie do całego świata.
Była w nich jednak wnikliwość i przekora, która sprawiała, że nie można było od
tej dziewczęcej twarzy oderwać wzroku. Kilka drobnych piegów na kształtnym
nosku dodawało tylko uroku właścicielce. Niesforne, jasne kosmyki włosów,
połyskujące delikatną miedzią, wyślizgnęły się spod beretu i zawadiacko opadły
na czoło. Dziewczyna zeskoczyła z kozła i weszła do piekarni. W sklepie nie
było nikogo.
-
Dzień dobry, pani Montwiłłowa! – zawołała energicznie w pustą przestrzeń za
ladą. Długo czekała, aż wreszcie
usłyszała ciężkie kroki. Z zaplecza wyłoniła się kobieta w białym fartuchu.
Miała pokaźną sylwetkę, pełne policzki i widać było, że z natury jest osobą
jowialną i pogodnie usposobioną. Tego ranka jednak była blada i wyglądała,
jakby przed chwilą ktoś ją zbudził z koszmarnego snu.
-
Przyszłam po bułki dla sierocińca – powiedziała dźwięcznym, radosnym głosem
dziewczyna, ale za chwilę umilkła i zaczęła się bacznie przyglądać właścicielce
sklepu – Co się stało?
-
To ty nic jeszcze nie wiesz, Zosiu? – spytała gospodyni bezbarwnym głosem,
jakby z trudem odzyskiwała mowę.
-
Nie… Ktoś umarł?
-
Polska, Zosiu, Polska…
-
Nie rozumiem.
-
Chodź!
Zosia
weszła za panią Montwiłłową na zaplecze. Było tam duże radio wyglądające jak
miniaturka masywnej, staroświeckiej komody sprzed stu lat. Pani Montwiłłowa
przekręciła dużą gałkę. Z trzasków i szumów wyłonił się głos:
A więc wojna. Z dniem
dzisiejszym wszystkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze
życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory…
- Kto
to jest? – spytała oszołomiona Zosia.
-
Prezydent Warszawy, Stefan Starzyński.
Weszliśmy w okres
wojny. Wysiłek całego narodu musi iść w jednym kierunku…
- Ale
jak to: wojna? Tak po prostu?
-
Zosiu… Dzisiaj przed piątą rano Niemcy przekroczyli polską granicę. Złamali
pakt o nieagresji. Zbombardowano kilka miast. Szczegółów jeszcze nie podali…
-
To zaledwie dwie godziny temu…
-
Tak.
Wszyscy jesteśmy
żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym: walka aż do zwycięstwa…
Zosia
zaniemówiła. Po chwili padła w objęcia pani Montwiłłowej i tak trwały w
bezradnym uścisku, jak gdyby bały się rozdzielić.
-
Chryste Panie, miej nas w swojej opiece… - wyszeptała właścicielka sklepu.
***
Dziewczynki
stłoczyły się w jadalni. Gwar narastał. Zosia i kilka sióstr dominikanek
próbowało je uspokoić. Bez skutku.
-
Wojna, a co to jest wojna?
–
Wojna jest wtedy, jak Maryśka schowa Felce kajety!
–
Cha, cha, cha!
-
Głupiaś, teraz jest taka prawdziwa wojna.
– Czyli co?
–
Czyli żołnierze ze sobą walczą.
– Jacy
żołnierze?
–
No… chyba Niemcy z Polakami…
– Czy to znaczy, że nie będzie lekcji? Hurra!
Śmiech,
sprzeczki i podekscytowane okrzyki zlewały się w potężny, trudny do zniesienia
szum. W powietrze wyleciał nawet jakiś piórnik, którego właścicielka chciała
zademonstrować lot bombowca. Pojazd, brawurowo szybujący ponad głowami
uczennic, został przywitany oklaskami. Zaraz jednak rozległ się rozdzierający
płacz, ponieważ się okazało, że prawowitą właścicielką piórnika nie jest
amatorka wojskowych lotów, lecz młodsza dziewczynka, której go właśnie zabrano
w celach militarnych. A potem zapadła cisza.
Do
sali weszła siostra Julia.
Piórnik
leżał na podłodze jak rozbity samolot. Drewniane wieczko odpadło. Wokół walały
się ołówki, połamane kredki, pióro i rozsypane stalówki. Właścicielka łkała.
Siostra Julia schyliła się i spokojnie pozbierała rzeczy, nie zważając na
protestujące starsze dziewczęta, które chciały jej pomóc. Oddała piórnik
dziewczynce i przytuliła ją. Mała natychmiast się uspokoiła.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
-
Na wieki wieków amen.
-
Dzisiejszy dzień zaczniemy, jak zawsze od modlitwy.
Ponad
głowami zebranych popłynęło Pozdrowienie Anielskie. Wyślizgnęło się z
uchylonego okna sali i poszybowało w ciągle jeszcze spokojne niebo nad Wilnem.
Z dużego zegara wyskoczyła kukułka i wykukała kwadrans przed ósmą. Siostra
Julia odwróciła się do wychowanek.
-
Czy możecie mi wyjaśnić, co tu się przed chwilą stało?
-
Anka zabrała Florce piórnik i…
-
Chciałabym usłyszeć tę historię od dziewczynki, która spowodowała całe to
zamieszanie.
Spojrzenie
siostry Julii było pełne zawodu, ale i wiary w dobre intencje wychowanek.
Dziewczęta dobrze znały ten wzrok, który zawstydzał i kruszył nawet najbardziej
zatwardziałe serca. Z szeregu wystąpiła sprawczyni. Chuda, wysoka, z
miedzianymi, obciętymi na pazia włosami i zaczepnym spojrzeniem wyglądała jak
chłopiec.
-
Powiedz mi, Aniu, co się stało.
Ton
głosu siostry Julii był czuły i stanowczy. Tak musiał brzmieć głos mojej mamy,
której nie zdążyłam poznać, pomyślała ruda Ania i spuściła głowę, żeby nie
widać było łez.
-
Przepraszam.
-
Nie mnie przeproś, tylko Florkę…
Ania
podbiegła do małej koleżanki i uściskała ją z całej siły.
-
A teraz opowiedz, jak do tego doszło.
Ania
zaczerwieniła się po uszy, ale nie było wyjścia. Siostra Julia wpatrywała się w
nią wyczekująco.
-
Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że wybuchła wojna. Trochę też żartować… I wtedy coś
mnie podkusiło, żeby zabrać Florentynie
piórnik i zrobić z niego, tak na niby, samolot wojskowy…
Siostra
Julia przez chwilę milczała, co było gorsze od największej nagany.
-
Jak oceniasz ten pomysł, Aniu?
-
Nie było to mądre…
-
To prawda. W dodatku sprawiłaś przykrość koleżance. Piórnik był nowy. Dostała
go na imieniny. Jeśli się go nie da naprawić, będziesz musiała oddać swój lub
podarować Florce inną rzecz, którą bardzo lubisz, Aniu. Przyjmujesz tę karę czy
masz jakąś propozycję innej?
-
Przyjmuję.
Siostra
Julia popatrzyła na wychowanki. Różne były te twarze. Niewinne, zbuntowane,
drwiące, czasem pełne tęsknoty. W każdym z tych spojrzeń czaił się jednak głód
miłości. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby je kiedykolwiek zostawić. Te
dziewczęta miały na tym świecie tylko ją i jej współsiostry. Nie wiadomo
jednak, co za chwilę czeka zakład dla sierot na Witebskiej. Ile czasu jeszcze
zostało, żeby przekazać dzieciom to, co będzie ich siłą. Niezniszczalnym
skarbem, który ocali ich dusze.
-
Dziewczęta, jest jeszcze coś znacznie ważniejszego. Żartowałyście z wojny. Jak
myślicie, czy to dobry temat do żartów?
Milczały.
-
Wojna jest czymś strasznym, bo wtedy giną ludzie. Czy to jest śmieszne, kiedy
ktoś umiera?
-
Nie, proszę siostry – odezwało się kilka nieśmiałych głosów. Niektóre z
dziewcząt pamiętały pogrzeby swoich rodziców.
-
No właśnie. Są rzeczy, z których nie wolno się śmiać. Do nich należy krzyż Pana
Jezusa, godło naszego kraju, czyjaś choroba albo kalectwo, śmierć i właśnie
wojna.
-
Przepraszam… - wyjąkała Ania.
-
Wierzę, Aniu, że nigdy już tego nie zrobisz.
-
Siostro… - zapytała jedna ze starszych dziewcząt, drobna i niepozorna, ale o
mądrym, wnikliwym spojrzeniu, znacznie wykraczającym poza jej wiek – A co teraz
z nami będzie?
Siostra
Julia spojrzała na wychowankę z tego rodzaju powagą, która nie szuka łatwych
odpowiedzi, lecz ma odwagę zmierzyć się z prawdą.
-
Nie wiem, Basiu. Ufam, że będziemy mogły tu zostać. Na razie Niemcy nie zajęli
Wilna. Zaatakowali pozostałe regiony Polski, ale do wschodniej części naszego
kraju nie wkroczyli. Tak więc, dopóki Pan Bóg pozwoli, możemy nadal być razem,
modlić się, uczyć i bawić.
Kukułka,
jakby na potwierdzenie tych słów, wykukała godzinę ósmą.
-
No, dziewczęta! – uśmiechnęła się siostra Julia – Jesteśmy spóźnione. Zjedzcie
szybko śniadanie i biegnijcie na lekcje!
Wydawało
się, że nic się nie zmieniło.
(fragment
mojej powieści Wszystko, co tutaj
kochałam, która ukaże się w 2020 nakładem Edycji Św. Pawła)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz