Powiew
COOL - tury
Samotność
to taka straszna trwoga
(Skazany na bluesa, Teatr Śląski im.
Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, reż. Arkadiusz Jakubik, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w
Katowicach, premiera: 07. 03. 2014)
Do Teatru Śląskiego
wybrałam się w czasie pandemii, zaraz po otwarciu. Wzruszenie nie do opisania:
prawdziwy, żywy kontakt z aktorem, a nie jakiś onlajnowy substytut. Nic to, że
maseczki przez dwie godziny, że dystans na widowni, że dezynfekcja i
rejestracja widzów. Warto było poczuć bliskość teatru z jego zapachem
dekoracji, miękkim pluszem foteli i ciepłem, jakie biło od mlecznego światła
reflektorów. Nie da się takiego doświadczenia porównać z niczym innym i
zrozumie to tylko ktoś, kto kocha teatr.
Poszłam więc na dobrze
mi znaną tragiczną opowieść o liderze zespołu Dżem, śpiewającym buntownicze
piosenki o „małżeństwie” z whisky, o „Wiktorii” i o tym, że „samotność to taka
straszna trwoga”. Trwoga czai się w każdej scenie, wyłazi z kątów, dopada Ryśka
Riedla. Podkreśla ją niepokojący motyw muzyczny i symboliczne postacie, prawie
cały czas obecne na scenie: niebieski Budda, jarmarczny anioł z drewnianymi
skrzydłami, kobiety w śląskich strojach ludowych, górnicy, jakaś somnambuliczna
para młoda, dziecko w szkolnym mundurku (młody Rysiek Riedel?), matka Polka z
siatkami na zakupy, groteskowa Matka Boska z Dzieciątkiem, które wozi w … sklepowym
wózku na zakupy, święta Barbara w kiczowatej, odpustowej stylizacji. Nie
wszystkie symbole są dla mnie czytelne, ale nie muszą. Rzeczywistość w
teatralnej adaptacji Skazanego na bluesa
dokonanej przez Przemysława Angermana i Jana Kidawę – Błońskiego, i
wyreżyserowanej przez Arkadiusza Jakubika to pogranicze snu i jawy. Duchy
zmarłych przechadzają się wraz z żywymi. Narkotyczne wizje przenikają realne
zdarzenia. To, co widzimy na scenie, tak naprawdę dzieje się w skołatanej
głowie głównego bohatera. Przy tej okazji chcę podkreślić świetną robotę
reżysera: sceny zbiorowe to nie tylko część akcji. To żywa scenografia, która
tutaj zupełnie wystarczy, aby zapełnić teatralną przestrzeń i nadać jej
charakter śląskiego „kraju lat dziecinnych” – trochę peerelowskiego, trochę onirycznego.
Scena zabudowana jest tylko tym, co niezbędne: kawałek ceglastego muru, jakaś
szyba, trochę jak z klatki schodowej, podest dla muzyków (muzyka w spektaklu
jest grana na żywo), a w nim drzwi, które pełnią funkcję zarówno wejścia do
domu Ryśka, jak Goli. Jakaś ściana z oknem, w którym przesiaduje koleżanka
Goli, Baśka. I to wszystko. Reszta jest wizją przywołaną przez muzykę…
Bo każdy moment z życia
Ryśka to piosenka. Śpiewa, gdy zaczyna karierę. Śpiewa, gdy poznaje dziewczynę. Śpiewa, gdy umiera. Wszystko,
co dzieje się na scenie, dzieje się jakby mimochodem, w czasie piosenek i
pomiędzy nimi. Opowieść o liderze Dżemu to po prostu jedna wielka ballada. Dla
mnie najbardziej przejmującym momentem jest scena, gdy Rysiek ma zaśpiewać List do M przed ważnymi gośćmi, od
których zależy „być albo nie być” kolejnych koncertów. Nie daje rady. Trzeba
odpalić playback. I wtedy lider Dżemu ostatkiem sił recytuje:
Samotność to taka
straszna trwoga,
Ogarnia mnie, przenika
mnie,
Wiesz, mamo,
wyobraziłem sobie, że
Nie ma Boga, nie ma,
nie…
Recytacja
– chrapliwa i urywana – brzmi w wykonaniu Macieja Lipiny jak manifest
człowieka, który został zupełnie sam ze swoim uzależnieniem. Rozpaczliwe
wołanie z dna nałogu.
W
spektaklu jest więcej obrazów, które mnie po prostu wzruszyły. Oto rodzice
Ryśka powoli odchodzą z walizkami w ręku. Na scenie zostaje Rysiek i
uszczęśliwiona Gola z kluczami do mieszkania. Taka wymiana pokoleniowa… Oto
Rysiek jest w stanie agonalnym w szpitalu. W filmie to jeszcze nie jest śmierć.
W spektaklu zaraz po tej scenie mamy finał. W tym kontekście dialog Goli z
synem nabiera nowego znaczenia:
-
Mamo, on umarł?
-
Nie. Tylko śpi.
Jakby
chciała usłyszeć te słowa i w nie uwierzyć.
Gola
Ewy Kutyni jest pewna swojej siły. Tą siłą jest miłość. Żona Ryśka w tej
interpretacji nie jest ofiarą współuzależnioną od męża, lecz kobietą, która
wie, czego chce. Aktorka umiejętnie wydobywa z postaci emocje: od zaciekawienia
poprzez zawód aż do spokojnego, zdecydowanego trwania, jak w wierszu
Szymborskiej portret kobiecy:
Albo go kocha, albo się
uparła.
Na dobre, na niedobre i
na litość boską.
Nie
sposób też nie wspomnieć o Ojcu w interpretacji Adama Baumanna. Trudno mi
recenzować własnego tatę, powiem więc tylko, że ta postać mnie porusza. Jest w
nim bezradność dziecka, żal za niemożliwą do odzyskania przeszłością, starcza
rezygnacja i – paradoksalnie – nadzieja, gdy mówi: „Jo żech mioł pieskie życie.
Może tobie będzie lepiej”. Emocje bohatera są pokazane bardzo oszczędnie i
dlatego wiarygodnie.
Wreszcie:
Rysiek Macieja Lipiny. To nie jest oczywiste, że jeśli się jest dobrym
wokalistą, to również dobrym aktorem. Lipinie się to udało. Zadanie miał
trudne: zmierzyć się z kreacją, jaką stworzył Tomasz Kot w filmie Skazany na bluesa Jana Kidawy –
Błońskiego z 2005 roku, a także poprzednik Lipiny: Tomek Kowalski. Nie widziałam
w tej roli Kowalskiego, więc nie mam porównania. Rysiek w wykonaniu Lipiny to
zamknięty w swoim świecie outsider, który czuje, że żyje, dopiero, gdy śpiewa.
Coraz bardziej szamocze się w nałogu jak w potrzasku i tę rozpaczliwą
bezradność słychać również w śpiewie. Współczujemy Ryśkowi, utożsamiamy się z
nim. Razem z nim śnimy sen o Wiktorii, która niestety nie nadchodzi…
Skazany na bluesa
w Teatrze Śląskim to opowieść o zniewoleniu, samotności i miłości, która nie
boi się największego dna. I tylko ona jest prawdziwa w korowodzie zjaw, które
przewijają się przez scenę. Spektakl Jakubika to także opowieść o wewnętrznym
świecie genialnego wokalisty Dżemu. Świecie górników, familoków, ormowców,
Barbórki w sztucznych gronostajach i niebieskiego Buddy: Śląsku utkanym z marzeń,
halucynacji i wyobraźni niczym Drohobycz w Sklepach
cynamonowych Brunona Schulza.
Warto
się wybrać i przeżyć tę opowieść. Bo można w niej znaleźć własne zniewolenia,
tęsknoty, samotność i miłość, a o to przecież w teatrze, ba! – w ogóle w sztuce
– chodzi.
Zwiastun do spektaklu: