WNIEBOWZIĘCIE
Kiedy przyszedł do mnie anioł,
to nie miał różowej sukienki ani lilii w dłoni.
Odbyło się to bezszelestnie pomiędzy zamiataniem
izby
a pójściem po wodę do studni,
szybko, żeby zdążyć przed największą spiekotą.
Nie zdążyłam się uczesać ani nawet otrzeć potu z
czoła.
Miotła wypadła mi z rąk i uderzyła głucho o
klepisko.
Gdzieś w oddali słychać było jak mój narzeczony
rąbie drzewo.
Uderzenia były jak odliczanie sekund aż odpowiem
Bogu na pytanie.
To pytanie było jak drwiny sąsiadów.
Jak wściekły odgłos spadających kamieni.
Jak za duża suknia, w której się potykałam.
Jak płacz wszystkich psalmów.
Jak koniec i początek.
Nie bój się Maryjo,
usłyszałam głos cichy jak drżenie powietrza.
Już wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wtedy zaczęło się długie wniebowzięcie.
Trudne jak ucieczka do Egiptu.
Gorzkie jak milczenie pod krzyżem.
Jasne jak świt, po którym wszystko nabrało sensu.
Pachnące sierpniowym latem,
kiedy kościoły zamieniają się w śpiewający ogród.
(Kłodzko, 15. 08. 2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz