PRZYJACIELE JEZUSA W KOSTRZYNIE. DZIEŃ CZWARTY.
Rano modlitwa
uwielbienia. Dotknięcie Słowa: "Pan podtrzymuje me życie". Takie
duchowe naładowanie przed kolejnym wyruszeniem w Woodstockową drogę, aby
opowiadać o naszym największym Przyjacielu.
Idziemy, a tu niespodzianka: spotykam znajomych z czasów, gdy byłam na placówce w naszym domu dla niepełnosprawnych w Mielżynie. Rodziców pewnej dawnej wolontariuszki. Piękną, blondwłosą dziewczynę o oczach, w których odbija się niebo, która szczerze cieszy się na mój widok. Dużo zmieniło się w jej życiu, umawiamy się więc na napisanie, bo trudno opowiadać wielowątkowe koleje biografii w tym zgiełku. Dzisiaj idę na ewangelizację z grupą salezjanów i młodzieży salezjańskiej wyposażonej w... miski, gąbki, mydła i ręczniki. Myjemy stopy za free. Mocne. Ludzie zatrzymują się, przyciągnięci niecodzienną zachętą. Niby wszystko tu niecodzienne, ale jednak trudno im uwierzyć, że my tak na serio. Podchodzą pierwsi chętni. Myję nogi chłopakowi, który mógłby być moim synem. Lat około 19 - 22. I znowu myślę o moich licealistach z Kłodzka... Dlaczego taka akcja? - pyta tymczasem chłopak. Bo chcemy naśladować Jezusa, który też tak zrobił - wyjaśniam i dociera do mnie sens tych słów. Mam być jak Jezus. Pochylona nad miską, obmywająca brudne, obolałe stopy tych, którzy tak jak ja są w drodze. Zakurzeni. Zabłąkani. Spragnieni żywej wody, która zaspokoi tęsknotę ich popękanego od długotrwałej suszy serca. Czuję bardzo mocno solidarność z tymi, którzy siadają przy krawężniku, żebym im umyła nogi. Jestem jak oni. Spragniona uwagi, czułości, ciągle gubiąca to, co naprawdę w życiu ważne. Tylko wiem już, do Kogo wracać. I wiem, że moim zadaniem jest powiedzieć to moim towarzyszom drogi... Akcja "Myjemy stopy za free" jest nie tylko jakimś religijnym eventem. Jest wezwaniem do nawrócenia. Przede wszystkim dla mnie...
Wieczorem jestem już zmęczona. Te niezwykłe dni dobiegają końca. "Jesteśmy jak uczniowie posłani przez Jezusa, aby głosić spełnienie marzeń" - słyszę kazanie księdza Kuby na wieczornej mszy. Jezus. Nasz Przyjaciel. Ten, który obmywa nasze obolałe stopy. Ten, który dotyka naszych obolałych serc. Nasze marzenie, które bardzo konkretnie stało się Ciałem. I z tą myślą wracam. I jeszcze z ogromnymi pokładami dobra, jakiego doświadczyłam w tym krótkim czasie. Wspomnieniem nocnej warty i dłuuuugiej rozmowy z moją młodą towarzyszką o powołaniu zakonnym i pięknie duchowości dominikańskiej. O parafianach z Kostrzyna, którzy przygotowywali nam kawę i ciasto przez dwa dni, po mszy o 10.00. O Piotrku, który mi rozbił i zwinął namiot. O siostrach pasterkach, które mnie przenocowały w ostatnią noc przed wyjazdem i przyjęły iście po królewsku. O księdzu, który mnie zawiózł do samego Krakowa, gdy się okazało, że nie zdążę na autobus z Wrocławia... Bo ewangelizacja to również takie drobne gesty miłości. Wtedy nagle okazuje się, że świat pomimo całego bałaganu jest naprawdę piękny.
Idziemy, a tu niespodzianka: spotykam znajomych z czasów, gdy byłam na placówce w naszym domu dla niepełnosprawnych w Mielżynie. Rodziców pewnej dawnej wolontariuszki. Piękną, blondwłosą dziewczynę o oczach, w których odbija się niebo, która szczerze cieszy się na mój widok. Dużo zmieniło się w jej życiu, umawiamy się więc na napisanie, bo trudno opowiadać wielowątkowe koleje biografii w tym zgiełku. Dzisiaj idę na ewangelizację z grupą salezjanów i młodzieży salezjańskiej wyposażonej w... miski, gąbki, mydła i ręczniki. Myjemy stopy za free. Mocne. Ludzie zatrzymują się, przyciągnięci niecodzienną zachętą. Niby wszystko tu niecodzienne, ale jednak trudno im uwierzyć, że my tak na serio. Podchodzą pierwsi chętni. Myję nogi chłopakowi, który mógłby być moim synem. Lat około 19 - 22. I znowu myślę o moich licealistach z Kłodzka... Dlaczego taka akcja? - pyta tymczasem chłopak. Bo chcemy naśladować Jezusa, który też tak zrobił - wyjaśniam i dociera do mnie sens tych słów. Mam być jak Jezus. Pochylona nad miską, obmywająca brudne, obolałe stopy tych, którzy tak jak ja są w drodze. Zakurzeni. Zabłąkani. Spragnieni żywej wody, która zaspokoi tęsknotę ich popękanego od długotrwałej suszy serca. Czuję bardzo mocno solidarność z tymi, którzy siadają przy krawężniku, żebym im umyła nogi. Jestem jak oni. Spragniona uwagi, czułości, ciągle gubiąca to, co naprawdę w życiu ważne. Tylko wiem już, do Kogo wracać. I wiem, że moim zadaniem jest powiedzieć to moim towarzyszom drogi... Akcja "Myjemy stopy za free" jest nie tylko jakimś religijnym eventem. Jest wezwaniem do nawrócenia. Przede wszystkim dla mnie...
Wieczorem jestem już zmęczona. Te niezwykłe dni dobiegają końca. "Jesteśmy jak uczniowie posłani przez Jezusa, aby głosić spełnienie marzeń" - słyszę kazanie księdza Kuby na wieczornej mszy. Jezus. Nasz Przyjaciel. Ten, który obmywa nasze obolałe stopy. Ten, który dotyka naszych obolałych serc. Nasze marzenie, które bardzo konkretnie stało się Ciałem. I z tą myślą wracam. I jeszcze z ogromnymi pokładami dobra, jakiego doświadczyłam w tym krótkim czasie. Wspomnieniem nocnej warty i dłuuuugiej rozmowy z moją młodą towarzyszką o powołaniu zakonnym i pięknie duchowości dominikańskiej. O parafianach z Kostrzyna, którzy przygotowywali nam kawę i ciasto przez dwa dni, po mszy o 10.00. O Piotrku, który mi rozbił i zwinął namiot. O siostrach pasterkach, które mnie przenocowały w ostatnią noc przed wyjazdem i przyjęły iście po królewsku. O księdzu, który mnie zawiózł do samego Krakowa, gdy się okazało, że nie zdążę na autobus z Wrocławia... Bo ewangelizacja to również takie drobne gesty miłości. Wtedy nagle okazuje się, że świat pomimo całego bałaganu jest naprawdę piękny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz