Myśli niedorzeczne
Chłopiec
oparty o ścianę czyli refleksja starej nudziary
Obrazek pierwszy. Mam zajęcia
z ekspresji twórczej w ramach rozszerzenia teatralnego, które od września
wprowadzono w naszym liceum. Klasa pierwsza, więc na języku polskim omawiają
starożytność. Prezentują etiudy inspirowane wybranym opowiadaniem biblijnym lub
mitem. Tak swoją drogą, to ciekawe, że większość wybiera mitologię. Biblia nie
jest w cenie… Ale to temat na osobny tekst. Większość - pomimo drobnych błędów – podeszła do polecenia
w sposób bardzo kreatywny. Widać, że włożyli w to zadanie całe serce i dobrze
się bawią Jedna z Eurydyk zostaje zamordowana przez Narcyza, jeden z Orfeuszów
(a właściwie Orfeuszka) „gra” na skrzypcach – do włączonej muzyki co prawda,
ale zawsze – Hades siedzi na biurowym krześle obrotowym i ma z Orfeuszem
„deal”, że tamten się nie obejrzy wychodząc z Eurydyką z otchłani, a Ewa
zostaje skuszona do grzechu przerwania diety… pączkiem.
Zajęcia odbywają się w
niedawno otwartej, przestronnej sali relaksu, pełniącej czasem także funkcję
szkolnej świetlicy. No i tkwi tam taki jeden młodzieniec. Siedzi oparty o
ścianę i grzebie w telefonie. Caluśkie 40 minut. Ani drgnie. Ani razu nie podnosi
głowy, żeby zobaczyć, dlaczego ta dziwna grupa kładzie się na podłodze,
prowadzi jakieś szemrane interesy z królem piekieł i udaje, że gra na
skrzypcach. Nic go nie rusza. To już wolałabym, żeby przeszkadzał. Przynajmniej
wiedziałabym, że żyje, a tak – nie mam pewności.
Obrazek drugi. Też
ekspresja twórcza. Podchodzi do mnie dziewczyna i tłumaczy, że nie zrobiła
zadania domowego, ponieważ dopiero tydzień temu przepisała się na rozszerzenie
teatralne i chyba się przeniesie na kolejne, bo to jednak nie dla niej.
Obrazek trzeci. Wybory
do Samorządu Uczniowskiego. Zgłosiła się jedna uczennica, która została
przewodniczącą. Dobrze że się w ogóle ktoś zgłosił. Pamiętam te gorące debaty
sprzed czterech lat i szkołę oblepioną profesjonalnymi plakatami z drukarni. Na
jednym z nich krzyczało wielkie hasło: „Make Chrobry great again!”. Czułam się
jak podczas kampanii wyborczej na prezydenta RP.
Obrazek czwarty. Szukam
chłopaków do grupy teatralnej Dzikie Koty. Dawno nie było tak źle z męską
częścią obsady. Zawsze na początku roku szkolnego zgłaszało się kilku
kandydatów. Niektórzy nawet zastępowali mi drogę w drzwiach, bo wyczytali
gdzieś w Internecie o naszej grupie. A teraz nie działa żadna metoda spośród
tych, które w poprzednich latach były pewniakami. Ani na Facebookowe
ogłoszenie: lajkują dotychczasowi członkowie Dzikich Kotów, nauczyciele i
dziewczyny. Ani na udostępnienia znajomych. To miłe, ale bez rezultatów. Ani na
spektakularne sukcesy („Wygraliśmy Łódzki Przegląd Teatrów Amatorskich!
Jedziemy na Kurtynę!” ). Ani na indywidualną łapankę: podchodzę po lekcji do
delikwenta, mówię, że ma świetny, radiowy głos, a ten… ucieka. Nie zadziałała
też metoda „na ładną koleżankę”, którą wymyśliły moje zwariowane „teatralne”
dziewczyny. Biegały podczas lekcji po salach i oznajmiały, że szukają Hrabiego
Henryka do Nie – boskiej komedii.
Jedyny odzew, jaki miałam, to ze strony jednej z polonistek, która zapytała
następnego dnia, czy znalazł się Hrabia Henryk, a ja nie mogłam wyjść ze
zdumienia, skąd ona wie, bo już zdążyłam zapomnieć o zajściu…
Obrazek czwarty.
Początek roku szkolnego, pierwsza lekcja religii. Robię wśród pierwszaków
ankietę, co ich interesuje, jakie mają pasje, plany na przyszłość, marzenia. Odpowiedzi:
nie mam zainteresowań, nie wiem, moją pasją jest granie na komputerze i
oglądanie seriali, nie mam marzeń, nie wiem, co będę robić w przyszłości.
Dlaczego o tym
wszystkim piszę? Bo jestem zdruzgotana.
„Ech… Rok szkolny tuż
za drzwiami. I dosłownie, i w przenośni. Czuję dreszcz podekscytowania na myśl
o kolejnych teatralnych wyzwaniach z moimi Dzikimi Kotami…
Czuję radość na myśl,
że znowu zobaczę moją młodzież: i tych „starych”, i nowych. Bardzo jestem
ciekawa tych nowych!
Czuję tęsknotę na myśl,
że już nie spotkam w tych murach maturzystów A.D. 2019. Są mi szczególnie
bliscy. Taka dziura w sercu, która się nie da niczym zapełnić. Bo każde
spotkanie z drugim człowiekiem jest wyjątkowe. Zdarza się tylko raz. I to
nieprawda, że nie ma ludzi niezastąpionych.”
– tak pisałam na tym
samym blogu ponad dwa lata temu, u progu nowego roku szkolnego 2019/20. Byłam
pełna nadziei, radości, zafascynowania… Jeszcze wcześniej pisałam, że chyba
przyszło mi pracować w jakiejś szkole artystycznej: sami aktorzy, wokaliści,
fotografowie, filmowcy, muzycy, graficy, twórcy teatru anglojęzycznego… Czy
ja z tym swoim teatrem (który wtedy
dopiero kiełkował) nie wożę drzewa do lasu? Doszłam do wniosku, że nie, bo
piękna nigdy dość.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że tak szybko nasz stary świat runie i wszystko będzie
inaczej. I nie chodzi mi o okoliczności zewnętrzne, na które nie mamy wpływu.
Chodzi mi o to, że coś się zmieniło w naszym myśleniu. Że tak naprawdę tę
pandemię mamy w głowie. Że ona odbiera nam siły. Że młodzież – oczywiście nie wszyscy
i nie wszędzie, ale w sporej części – zmienia się w zombie. Bez marzeń, bez
planów, bez pasji.
Gdzie się podziała ich
energia i ciekawość świata?
Chłopcze, oparty o
ścianę i wpatrzony w telefon, ucieka ci życie! Nie słucha. Nawet nie drgnął.
Czy jest na to jakaś
rada? Pewnie ciągle ta sama, najważniejsza: dać się porwać przez Źródło życia.
„Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości.” (J 10,10)
– mówi Ten, kto niczego tak nie pragnie, jak tego, żeby nasze życie było
twórcze i pełne pasji.
Ale chłopiec musi
podnieść głowę znad telefonu i zobaczyć, że ktoś w ogóle do niego mówi.