Powiew
COOL – tury…
Wszyscy
jesteśmy Jego Ciałem… („Boże Ciało”, reż. Jan Komasa, 2019)
Rzadko się zdarza, żeby
jakiś film podobał się zarówno wierzącym, jak niewierzącym, środowiskom
katolickim i tym z drugiej strony „barykady”. Musi być wybitny, a przynajmniej
dobrze zrobiony.
Tak jest w wypadku „Bożego
Ciała” Jana Komasy. Wbił mnie w fotel. Leciały końcowe napisy, a ja siedziałam
wpatrzona w ekran. I wstrząśnięta. To w dużej mierze zasługa świetnego, dobrze
budującego napięcie scenariusza Mateusza Pacewicza, sprawnej reżyserii,
przejmującej muzyki Evgueni’ego i Sachy Galperine, zgaszonych, zimnych kolorów,
w jakich pokazany jest cały obraz, i znakomitych aktorów, a szczególnie
odtwórcy głównej roli. Bartosz Bielenia opowiedział historię swojego bohatera w
sposób bardzo oszczędny, bez przerysowania, i dlatego poruszająco. Natychmiast zainteresowałam
się losem tej postaci…
Ksiądz Tomasz jest do
białości rozpalony miłością do Chrystusa. Zafascynowany Ewangelią. Kochający swoich
parafian. Odważnie stawiający czoła tragedii, jaka się wydarzyła na terenie
parafii rok wcześniej, i wynikającym z niej podziałom. Wnosi do obumarłej
wspólnoty parafialnej życie. Z młodzieńczym zapałem pokazuje, czym naprawdę
jest Ewangelia…
Tyle tylko, że jest…
przebierańcem.
Z historii chłopaka,
który wychodzi z zakładu poprawczego i nie pała entuzjazmem do piłowania desek
w zakładzie stolarskim, więc wpada na pomysł mistyfikacji, po czym sytuacja go
przerasta, można zrobić tanią sensację, melodramat albo – dajmy na to - farsę. Komasa
się jednak ustrzegł banalnych, narzucających się rozwiązań. Poszedł w głąb. Zadał
sobie pytanie, kim jest chłopak o imieniu Daniel. Co sprawia, że nagle wciela
się w tę ryzykowną rolę. Za czym tęskni. Co go odróżnia od pozostałych
wychowanków zakładu, który tylko z nazwy jest „poprawczy”, bo na żadną poprawę
nie ma tam nadziei. Jaki życiowy ciężar ten chłopak dźwiga. I chociaż nie
poznajemy jego przeszłości, mało tego: nie wiemy o nim prawie nic, nie ma to
żadnego znaczenia. Widzimy jego tęsknotę za światem, gdzie nie ma przemocy,
nienawiści, zakłamania. Widzimy to w jego rozgorączkowanym, hipnotyzującym
spojrzeniu, gdy stojąc przy ołtarzu jako ksiądz patrzy na Ukrzyżowanego i mówi:
„Jak mamy Cię naśladować? Jak? Ty jesteś taki czysty, a w nas tyle brudu…”. Jest
w tym wołaniu rozpacz, ale także niezgoda na rzeczywistość.
Film jest pełen
paradoksów: pobożna gosposia proboszcza zieje nienawiścią, a młody przestępca,
który w dodatku nie stroni od alkoholu i kobiet, okazuje się bardziej
autentycznym świadkiem wiary niż ksiądz proboszcz. Kobieta odsądzona od czci i
wiary przez mieszkańców wioski przyznaje się do winy, a „dobrych ludzi”
modlących się od roku codziennie przy kapliczce, gdzie umieszczono zdjęcia
ofiar wypadku, nie stać na przebaczenie i na zwykły, ludzki, oczywisty (jakby się
wydawało) gest: pochówek zmarłego. Powiecie: stereotyp „Polaka – katolika”. A
może jednak prawda o ludzkiej naturze, tak łatwo zwalniającej się z miłości
bliźniego i piętnującej cudze grzechy?
Dla mnie to film, który
zmusza do zadania sobie pytań: co zrobiłeś, chrześcijaninie, z Ewangelią? Gdzie
ona jest w twoim życiu? Gdzie jest twoja wrażliwość na drugiego człowieka? Gotowość
przebaczenia? Odwaga przyznania się do winy? Co robisz w kościele pisanym z
małej litery – i w Kościele jako wspólnocie ludzi wierzących w Chrystusa? Czy Kościół
dla ciebie jest w ogóle wspólnotą czy tylko firmą świadczącą usługi religijne?
Bo wtedy rzeczywiście lepiej pójść sobie na boisko, jak to powiedział na
początku filmu kapelan poprawczaka. Pan Jezus cię tam znajdzie.
Film Komasy jest jak
gorzka pigułka, którą trzeba przełknąć, żeby wyzdrowieć. Obudzić się z letargu.
Popatrzeć szerzej. Niestety, nie kończy się happy endem. Sen o spełnionym
marzeniu, które było niemożliwe do zrealizowania, nie może przecież trwać zbyt
długo. Życie w takich sytuacjach bywa tak brutalne jak koledzy Daniela z
poprawczaka…
Najbardziej niepokoi w dziele
Komasy tytuł: „Boże Ciało”. Nie jest to tylko zwykłe nawiązanie do kościelnej
uroczystości, która się w filmie pojawia zaledwie na krótką chwilę. Boże Ciało
to krucha Hostia, którą bohater podczas świętokradczej mszy trzyma w dłoniach
ze wzruszeniem i obawą, jak najcenniejszy skarb. Boże Ciało to postać
Ukrzyżowanego, która bohatera tak bardzo inspiruje. Boże Ciało wreszcie to wreszcie
my wszyscy: wspólnota chciana i kochana przez Jezusa. Dlatego w scenie
pożegnania z parafianami bohater zrzuca sutannę. Wyciąga obnażone ramiona jak
ukrzyżowany Chrystus i wychodzi z kościoła, niosąc swój ból i tęsknotę.
Nie mogłam wyjść z kina
bez refleksji, co zrobiłam ze swoją przynależnością do Ciała Chrystusa, czy
jeszcze za Nim tęsknię i czy z mojego powodu ktoś przypadkiem nie wyszedł z Kościoła
ze swoim niezauważonym bólem…
Film mądry, odważny,
dający do myślenia i – chociaż można dostrzec pewne podobieństwa w treści - dużo
ciekawszy niż „Kler”. Nie tak nachalnie jednowymiarowy. Warto!