ZAPISKI SZPITALNE
Odsłona Piąta.
Pielęgniarki. Wszędzie
ich pełno. Przemykają prawie bezszelestnie po korytarzach. Pojawiają się szybko
i cicho przy łóżku. Odkąd przestały nosić białe fartuchy i czepki z czarnym
paskiem, jakie pamiętam z dzieciństwa, nie wyróżniają się niczym szczególnym.
Zupełnie jak dobro, które rozdają. Dobro przybiegające na dzwonek. Dobro
zmieniające kroplówki. Dobro uspokajające, że wszystko jest tak jak trzeba. Dobro
asystujące przy stole operacyjnym. Dobro czuwające dwanaście godzin na sali
pooperacyjnej. Dobro, które wkłuwa się w żyłę w taki sposób, że nawet tego nie
zauważam. Dobro przyuczające praktykantów do pobierania krwi i mierzenia
ciśnienia, i uśmiechające się do tych młodzików w taki sposób, jak gdyby
właśnie przeprowadzili operację na otwartym sercu na miarę dokonań Zbigniewa
Religi. Dobro zwyczajne, ze zmęczonym spojrzeniem, niewyspane, z osobistymi
kłopotami, o których trzeba zapomnieć na nocnym dyżurze, z czekającymi w domu
dziećmi i mężem. Spędzam noc na sali pooperacyjnej i podziwiam, z jaką
czułością i delikatnością pielęgniarki z nocnej zmiany traktują starą,
przerażoną kobietę w ciężkim stanie, która z jakichś nieznanych mi powodów rzuca
się na łóżku i wyrywa sobie sondę.
Pacjentki. Pełne wiary,
że się uda i zrezygnowane. Takie, które „jutro wychodzą” i te, które zapomniały
już kiedy przyszły. Ufnie uśmiechnięte przed zabiegiem i zaniepokojone, bo są
jakieś komplikacje po. Na szafkach przy łóżku mają różaniec albo kolorowe
gazety. Po salach snują się telefoniczne opowieści. Już po wszystkim. Nie,
jeszcze mnie nie wzięli. Tak, wszystko dobrze. Nie, coś poszło nie tak.
Wypuszczają mnie. Siedzę tu czwarty miesiąc i okazało się, że jeszcze trzy
tygodnie. Nic nie boli. Wszystko boli, a najbardziej dusza. Nad łóżkami płyną
zabiedzone, odziane w szlafroki modlitwy. Jest w nich zdumiewająca siła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz