niedziela, 27 lutego 2022


 

Notatki z rekolekcji

 

Ćwiczenie niepamięci. O zakonnym ubóstwie.

Dzisiaj była konferencja o zakonnym ślubie ubóstwa. Wydaje się, że trudno cokolwiek nowego na ten temat powiedzieć. A jednak.

Ślub ubóstwa to tak naprawdę sztuka tracenia. W każdej sekundzie, minucie, godzinie, dniu tracę kawałek siebie. W zeszłym tygodniu w mojej szkole prowadziłam bardzo intensywne próby dla grupy teatralnej Dzikie Koty. Próby do nowego spektaklu:  „Nie – boskiej komedii”. Ale to już przeszłość. Pozostały zdjęcia i piękne wspomnienia. I owszem, będą kolejne próby (taką mam nadzieję), ale to już będą inne próby, inne spotkania, inny czas…

Z każdą minutą, godziną, dniem jest mnie coraz mniej dla mnie samej, a coraz więcej dla Boga.

„A pamiętasz, jak w postulacie poprawiłaś mi ważne przemówienie i potem było napisane taką piękną, elegancką polszczyzną?” – zapytała mnie siostra Eliasza. Nie pamiętam.

Tak, jak nie pamiętam, jaki był dzień tygodnia, kiedy pisałam maturę z historii, choć pamiętam temat pracy, w co byłam ubrana i jak się nazywali przywódcy powstania krakowskiego, bo miałam te nazwiska na ściądze pracowicie przygotowanej przez mojego ukochanego, który też zdawał maturę z historii, ale w innym mieście, i skorzystałam z tej ściągi, kiedy wyszłam do toalety.

Nie pamiętam wszystkich zwrotek „Rorate caeli”, choć jeszcze kilka lat temu szczyciłam się, że umiem to zaśpiewać bez zająknienia.

Nie pamiętam nawet – o zgrozo! – niektórych szczegółów z własnych książek.

Ani o czym dokładnie rozmawiałam z moim tatą, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni w życiu w Teatrze Śląskim w sierpniu 2020. Dla mnie wtedy ważniejsza była radość, że otworzyli teatry, nie na długo zresztą, i tę radość, teraz zupełnie nieistotną, zapamiętałam. I jeszcze to, jak się pożegnaliśmy i powoli się oddalał, idąc korytarzem. Jak jego potężna, choć sponiewierana przez chorobę sylwetka, stawała się coraz mniejsza. A ja beztrosko mu powiedziałam: „Do zobaczenia!’, i teraz to brzmi jak okrutny żart.

Jest taki wiersz Stanisława Barańczaka, który mną wstrząsnął, kiedy go po raz pierwszy przeczytałam na muralu jednej z poznańskich kamienic:

Jeżeli porcelana to wyłącznie taka
Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
Nie było przykro podnieść się i odejść;
Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat

Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?

Życie na ziemi to nieustanne ćwiczenie niepamięci. Żeby zrobić miejsce Bogu. Żeby Go usłyszeć. Jego czysty, niczym niezmącony głos. I zrozumieć język, którym On do mnie przemawia, język miłości, tej jedynej miłości, której nie da się stracić.

EDIT: wiersz Barańczaka stał się boleśnie aktualny po 24 lutego 2022…

 


sobota, 26 lutego 2022


 

Dziennik z czasów wojny

Pierwszy dzień końca świata

 Niebo 24 lutego jest wyjątkowo błękitne. Jakby nie wiedziało.

Ten malutki kawałeczek, jaki mam z domu do szkoły, wydaje się drogą bez końca. Wszystko nagle zgasło i przestało mieć sens. Rzeczywistość, jaką znałam z książek, spektakli teatralnych i filmów, nagle się zaczęła materializować na moich oczach. Z rozmyślań wyrwał mnie głos jednego z moich aktorów, Mateusza:

- Szczęść Boże! Na której lekcji mamy próbę?

I wszystko znów się rozjaśnia. Jeszcze mamy próby do przedstawienia. Jeszcze są lekcje w szkole. Jeszcze ludzie stoją w kolejce do cukierni po pączki, te najlepsze i najdroższe od „Maślanki”, bo dzisiaj tłusty czwartek, jeszcze w piekarni można dostać świeże bułeczki, których nie brakuje, a niebo nad Kłodzkiem jest spokojne…

- Ostatnio mi się śniło, że wybuchła wojna, a po lekcjach mieliśmy próbę – mówi do mnie Bartek. Sen się właśnie sprawdził.

Rosjanie zajęli dawną elektrownię w Czarnobylu. Istnieje obawa, że pył radioaktywny zasypie Ukrainę, Białoruś i kraje UE.

Kacper na Messengerze naszej grupy teatralnej pisze coś o jeźdźcach Apokalipsy. Kiedy go pytam, jak tam jego niewiara, odpisuje, że bardzo dobrze. Po prostu lubi Apokalipsę, a to także wątek jednej z gier komputerowych.

Na każdej lekcji religii modlę się z uczniami dziesiątką różańca o pokój. Śmieją się, kiedy im się mylą „zdrowaśki”. Nie traktują tej modlitwy zbyt poważnie. Jedna z uczennic wyraża ubolewanie, że gdyby jej kolega poszedł walczyć, to nie miałaby z kim chodzić na siłownię.

Siostry z Domu Chłopaków Broniszewicach organizują natychmiastową pomoc. Inne nasze siostry, te z Żółkwi i Czortkowa, zdecydowały się tam zostać. Z ludźmi. 

Temat pandemii w mediach przestał istnieć.

Za to prawie wszyscy moi znajomi dodają na Facebookowych profilówkach nakładki z flagą Ukrainy. Facebook tonie w błękicie i żółci oraz linkach, gdzie można znaleźć formy pomocy dla Ukrainy i uchodźców. W Polsce nagle znikają podziały na "lewaków" i "prawaków", „katotalibów” i „tęczową zarazę”, „pisiorów” i „zdrajców narodu”, "szczepionkowców" i "foliarzy". Znikają spory o Strajk Kobiet, Czarnka i „Dziady” w Teatrze Słowackiego.

Wszyscy zamilkli, sparaliżowani tym, co się wydarzyło dzisiaj o 3.45 w Ukrainie.

W czytaniach mszalnych padają słowa świętego Jakuba: „Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście sera wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabiliście sprawiedliwego. Nie stawiał wam oporu.” (Jk 5, 5 – 6).

Świat się znów zatrzymał.

środa, 23 lutego 2022


 

Notatki z rekolekcji

 

Bóg się nie mieści w schematach. Medytacja o  świętej Scholastyce.

Dzisiaj podczas liturgii godzin było jedno z moich ulubionych czytań, takich, na które czekam przez cały rok: o świętej Scholastyce, siostrze wielkiego Benedykta z Nursji. Spytacie: co może być niezwykłego w jakiejś prehistorycznej zakonnicy? Nietuzinkowość.

Scholastyka miała zwyczaj co roku odwiedzać brata i wtedy cały dzień rozmawiali o Bogu i wspólnie się modlili. Czyli: rozmawiali o tym, co było ich pasja, sensem życia, największą miłością.

Święty Grzegorz Wielki opisuje właśnie jeden z takich dni, jak się okazuje: ostatni, bo Scholastyka zaraz potem umarła i poszła do nieba. Być może przeczuwała, że to ich pożegnanie, bo zachowała się inaczej niż zwykle. Złamała ustalony porządek. Wyszła poza schemat. Zbiła z tropu własnego brata, który przecież jest potężnym świętym.

Oczywiście spotkanie – jak zawsze – odbywało się w jakimś pomieszczeniu poza klasztorem braci. Powiedzielibyśmy dzisiaj: w domu rekolekcyjnym czy pokojach dla gości. Rozmowa przedłużyła się do późna w nocy. I wtedy Scholastyka zrobiła rzecz skandaliczną: poprosiła brata, żeby z nią został do rana. „Siostro, o czym ty mówisz?! Żadną miarą nie mogę przebywać poza klasztorem” – oburzył się świątobliwy zakonodawca. Scholastyka nie zamierzała z bratem dyskutować, ale też nie powiedziała mu grzecznie „dobranoc”, tylko zamilkła i ukryła twarz w dłoniach. Zaczęła się modlić. Nagle rozpętała się taka burza z piorunami, że stróż zakonnego prawa wraz ze swoimi towarzyszami nie mogli nawet nosa wystawić poza ten pokój gościnny… I tutaj najbardziej mnie bawi absurdalna reakcja Benedykta, którego po prostu chyba zamurowało z wrażenia i zaczął gadać głupoty niczym święty Piotr na górze Tabor: „Niech Bóg wszechmogący wybaczy ci twój czyn, Siostro.” Bóg, który przed sekundą WYSŁUCHAŁ przecież jej modlitwy i sam zesłał tę burzę!

Bóg, który sam się zgodził na złamanie zakonnego prawa.

Bóg, który wyszedł poza schemat.

I przesiedzieli tak całą noc. Jak się później okazało, było to ich ostatnie ziemskie spotkanie…

Wzrusza mnie ta historia. Mówi o miłości, która jest twórcza i nie da się zamknąć w żadnych ramach. Boska i zarazem – głęboko ludzka. Bo żeby naśladować Boga w miłości, trzeba się stać najpierw człowiekiem. Tak, jak sam Bóg, który zamieszkał między nami.

Trzeba najpierw słuchać serca, a nie tylko przepisów zakonnego prawa.




Scholastyka to wiedziała już w VI wieku.

niedziela, 20 lutego 2022


 

Niedzielnie…

"Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi.” (Łk 6, 27).

Program Jezusa wydaje się niewykonalny i tak bardzo sprzeczny z tym, co dzieje się w moim życiu, kiedy wzbiera we mnie złość na kogoś, kto choćby powiedział mi coś przykrego. Sprzeczny także z tym, co się teraz dzieje w Europie, kiedy jesteśmy na granicy wojny. Nikt nie chce ustąpić, choć przecież historia dała nam niejedną okrutna lekcję, czym jest wojna.

Tymczasem Jezus mówi: NADSTAW DRUGI POLICZEK. Brzmi to jak zachęta do bycia naiwniakiem w świecie pełnym cwaniactwa. Bezbronnym w świecie agresji. Owcą w stadzie wilków.

I tak rzeczywiście jest. Tyle tylko, że nie wchodzimy w ten świat wilków sami. Człowiek SŁUCHAJĄCY Jezusa wie, że z nim jest Ten, który zwyciężył śmierć, cwaniactwo i agresję. Ten, który jako jedyny daje moc przeciwstawiania się złu.

Tylko z Jezusem mogę „nadstawić drugi policzek”, a więc przebaczyć, zaniechać zemsty, zrobić coś dobrego dla mojego wroga.

Choćby się za niego pomodlić.

sobota, 19 lutego 2022


 

Notatki z rekolekcji

Requiem dla starej altany

Wyszłam dzisiaj na spacer do szarego o tej porze roku parku. Trafiłam na małą rewolucję: chłopcy wraz jednym z pracowników rozbierali altanę, która ZAWSZE tam była. Latem odbywały się w niej warsztaty terapii zajęciowej prowadzone od lat przez siostrę Aldonę i siostrę Chrystianę. Tak, wiem, że ta altana w niczym nie przypominała imponującej konstrukcji, jaką była dwadzieścia lat temu, że drewno było spróchniałe i zzieleniałe od wilgoci, że nikt już tam nie siedział. Że pozostał wrak, samotny, osierocony i narażony na powolne, systematyczne zapadanie się w nicość. Ale zrobiło mi się smutno. Kolejna rzecz, którą pamiętam z czasów, kiedy przebywałam w Broniszewicach jako młoda siostra, odchodzi do sfery wspomnień czy może raczej niepamięci. Nie ma już mieszkań chłopców w zabytkowym pałacu, bo mieszkają w nowym domu, a nawet – wkrótce – już w dwóch nowych domach. Tam, gdzie było biuro, koszmar mojej zakonnej młodości, w którym przesiedziałam niezliczoną liczbę godzin nad raportami kasowymi, jest teraz terapią zajęciową. Nie ma już gospodarstwa, szklarni i ogrodu, w którym urzędowała siostra Łukasza, Eufemia i Wirginela, a siostra Wirginela urzęduje już chyba w innej rzeczywistości, bo trzeba się nią opiekować jak dzieckiem. Nie ma już dawno nieżyjącej suczki husky o imieniu Saba. Nie ma pralni i pokojów gościnnych nad pralnią, w których się tyle działo… W tym miejscu stoi właśnie nowy Dom Chłopaków. Nie ma drabinek i huśtawek na polance, zamiast tego są futbolowe bramki. Kiedy po raz kolejny przyjeżdżam do Broniszewic, to czasami czuję się jak stara kobieta wracająca kilkadziesiąt lat po wojnie do Warszawy, którą pamięta z młodości. Ta wewnętrzna „Warszawa” jest inna, a równocześnie przecież ta sama, bo jest w niej coś niezmiennego.

Niezmienna jest zwyczajność Broniszewic, miejsca, które może stać się domem dla każdego, kto tutaj przyjedzie. I będzie już domem na zawsze.

- Benia! Benia! – krzyczą już z daleka chłopaki, kiedy zbliżam się zdumiona do sterty desek, które jeszcze wczoraj były altaną siostry Aldony. Mariusz rzuca mi się na szyję z radością tak dziką jak kilka dni temu Kacper, który po trzech latach wrócił do grupy teatralnej Dzikie Koty. Ale z Kacprem łączy mnie pasja teatralna i praca nad spektaklem. Dla Mariusza liczy się to, że po prostu jestem. To moje bycie jest dla niego tak intensywnym doświadczeniem, jakbym wyjechała sto lat temu, wczoraj albo - nie wyjeżdżała nigdy.

Tak wyobrażam sobie niebo. Kiedy tam przyjdę, to wybiegną mi na spotkanie wszyscy, których kocham. Będą tacy, jak ich pamiętam, ale jednak inni, bo miłość Jezusa, która ich zachwyci, jest zawsze inna niż nasza pamięć i wyobrażenia.

Ale nie będę potrzebowała żadnych wyjaśnień. Wrócę do Domu. Będzie tam taki park jak w Broniszewicach i altana siostry Aldony, pachnąca świeżym drewnem.

wtorek, 15 lutego 2022


 

Notatki z rekolekcji

 

Teologia Mruczka

W Broniszewicach zawsze jest jakiś zwierzak – przybłęda. Tym razem jest to Mruczek – mała, czarna jak smoła kuleczka. Ktoś kociaka podrzucił, bo był chory. Mruczek siedzi w piwnicy, gdzie ma wygodne legowisko, karmę i poczucie bezpieczeństwa. Ma także zapewnioną opiekę weterynarza i pięknieje w oczach, co uzewnętrznia właśnie głośnym niczym silnik motorynki mruczeniem. Kiedy wzięłam Mruczka na ręce, przymknął te swoje okrągłe jak guziki oczka, wyrażające wieczne zdziwienie i ciekawość świata – zupełnie jak u ludzkich dzieci – i wtulił się we mnie, wbijając mi w rękaw swetra ostre jak igiełki pazurki. Było mu dobrze. Nie wiedział, czy mam pozytywne zamiary, ale mi zaufał.

Pomyślałam, że to świetny obraz tego, jak Bóg traktuje człowieka: ufa mu bezgranicznie, choć człowiek może z Jego miłością zrobić absolutnie wszystko. Bóg jest bezbronny wobec ludzi, bo miłość jest bezbronna. A z drugiej strony – historia Mruczka to obraz Bożej czułości. Bóg podnosi nas z ziemi, takich chorych i zabłoconych, i opiekuje się nami tak z taką uwagą i delikatnością, że mamy szansę rozkwitnąć, urosnąć, wypięknieć jak Mruczek. Jeśli Mu zaufamy.

„W dniu twego urodzenia wyrzucono cię na puste pole - przez niechęć do ciebie.
Oto Ja przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię, jak szamotałeś się we krwi. Rzekłem do ciebie, gdy byłaś we krwi: Żyj, rośnij! Uczyniłem cię jak kwiat polny. Rosłaś, wzrastałaś i doszłaś do wieku dojrzałego.” – to jedne z najpiękniejszych słów w Piśmie Świętym mówiące o czułości Boga (Ez 16, 5 – 7). Bóg zauważa każdego przybłędę i pochyla się nad nim, żeby go ocalić. Jego marzeniem jest, byśmy ŻYLI – czyli byli szczęśliwi – i ROŚLI – czyli stawali się tacy, jakich On chce nas mieć.

Mruczek to już wie.

poniedziałek, 14 lutego 2022

 


Notatki z rekolekcji

 Dziękuję ci, Jarku – lekcja uważności

Pierwszy tydzień ferii zimowych przeżuł mnie i wypluł. Padam ze zmęczenia po bardzo intensywnych próbach nowego spektaklu, który przygotowuję  z młodzieżą. Moja głowa jest jeszcze ciężka od różnych spraw, które tutaj ze sobą przywiozłam. Tymczasem znowu jestem w Domu Chłopaków w Broniszewicach – tym razem na swoich zakonnych rekolekcjach. Kiedy w rekolekcyjnym grafiku na ten rok zobaczyłam taką propozycję w tym właśnie terminie, to nie zastanawiałam się ani sekundy. Mieszkam na innej placówce, na której dzieją się ważne dla mnie rzeczy, ale to miejsce zawsze pozostanie dla mnie domem. Nie tylko z nazwy.

Trwa dzień formacyjny – czyli spotkania w gronie sióstr poprzedzające pięciodniowe rekolekcje w ciszy. Pracujemy w grupach i odpowiadamy na pytania: jak widzę swoje zgromadzenie za kilkanaście lat, co chciałabym zmienić, co jest dobre, a co należałoby zmodyfikować. Grupy są dwie: starsza i młodsza. Ciekawe, że w niektórych kwestiach się różnimy, ale jest sporo punktów, które mogą być międzypokoleniowym pomostem. Po skończonym spotkaniu wracam do swojego pokoju. Mijają mnie chłopcy, mieszkańcy Domu, którzy właśnie idą na swoją niedzielną mszę.

- Gdzie byłaś? – woła do mnie Jarek, rzucając mi się z impetem na szyję. Jakbym wyjechała wczoraj. Ostatni raz byłam tutaj w lipcu na dwutygodniowym wolontariacie.

- Na spotkaniu dla sióstr – odpowiadam. A on na to:

- Ale gdzie byłaś, jak cię tak długo nie było?

Zamurowało mnie. Jarek ZAUWAŻYŁ moją nieobecność i uznał za coś oczywistego fakt, że jestem. Choć akurat z nim nie miałam zbyt intensywnej relacji, stałam się częścią jego świata. Brakowało właśnie MNIE.

Jarku, wygłosiłeś mi pierwszą rekolekcyjną konferencję: o uważności. Czy ja potrafię patrzeć na drugiego człowieka w taki sam sposób jak Jarek? Nie: nie na moich przyjaciół. Nie na aktorów z grupy teatralnej, których uznaję za najlepszych. Nie na tych, którzy przynoszą mi jakiekolwiek korzyści. W jaki sposób patrzę na tych, którzy nie dają mi nic? Po prostu mnie mijają. Tych, których imiona mi się mylą. Tych, którzy siedzą znudzeni na katechezie. Tych, którzy nigdy nie zapiszą się do Dzikich Kotów.

I jeszcze jedno, Jarku: przypomniałeś mi o Bogu, który mnie szuka. I jest w tym niezmordowany. „Gdzie jesteś, Adamie?” – pytał Bóg pierwszego człowieka w raju, wiedząc, że został przez niego zdradzony. Ale już wtedy wiedział także, że będzie o niego walczył.

„Gdzie byłaś, jak cię tak długo nie było?” – pyta Bóg dzisiaj mnie, kiedy wracam do Niego podczas kolejnych w moim życiu rekolekcji, ze skołataną głową zapętloną w gąszczu własnych spraw.

I czeka na mnie z miłością, o której przypomniał mi dzisiaj Jarek.

Dziękuję ci, Jarku.

Fot. s. Regina Dorota Krzesz OP


niedziela, 13 lutego 2022


 

Notatki z rekolekcji

Kilka uzbieranych skrawków

Mam za sobą wspaniały tydzień: rekolekcje w Broniszewicach. W miejscu, które mnie ukształtowało i zostało w mojej świadomości już na zawsze, wśród ludzi, którzy są w stosunku do mnie życzliwi. Doświadczyłam czegoś, co mi było bardzo potrzebne: czułości Boga, który mnie przyjmuje taką, jaka jestem, z całym bałaganem, jaki mam w sercu, i po prostu się cieszy moją obecnością. Doświadczyłam ciszy. Mój umysł pozbawiony bezmyślnego scrollowania Facebooka i nerwowego sprawdzania statystyk zakażeń i zgonów, nareszcie odpoczął. Spacerowałam po szarym i deszczowym parku, i odkryłam, że on jest piękny nawet w tym błocie i nagości, nawet bez śpiewu ptaków, budzącej się zieleni, konwalii, wiewiórek i kruszczycy złotawki. Bo jest w nim ZAPOWIEDŹ tego wszystkiego. Zimowy park opowiada o mającej nadejść wiośnie. Uczy nadziei.

Wynoszę z tych rekolekcji myśl, że wszystko, co się dzieje tu i teraz, jest wolą Bożą, a więc i teatr, i katecheza, i pisanie, i relacje, które buduję z siostrami, przyjaciółmi, uczniami…

Notatki z rekolekcji to oczywiście tylko luźne refleksje, skrawki tego, co doświadczyłam i przeżyłam. Ale chciałabym się nimi tutaj podzielić.

Ten tydzień to dla mnie lekcja wdzięczności Bogu i ludziom. Wracam do mojego świata z nową siłą.


Fot. s. Regina Dorota Krzesz OP

niedziela, 6 lutego 2022


 

Niedzielnie…

 

„Zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na współtowarzyszy drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie sieci, tak, że prawie się zanurzały.” (Łk 5, 6 – 7).

Dzisiejsza Ewangelia opisuje obfity połów w warunkach, które kompletnie na to nie wskazywały i przeczyły ludzkiej logice i doświadczeniu zawodowemu rybaków, bo przecież ryby łowi się w nocy, a nie w środku dnia.

Połów, który jest cudem.

Żeby ten cud mógł się zdarzyć, Piotr najpierw musiał zaufać Jezusowi. Tutaj padają te piękne słowa, które wszyscy znamy, słowa, które mnie wzruszają, bo są streszczeniem mojego posłannictwa katechetki: „ Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na twoje sowo zarzucę sieci.” (Łk 5, 5).

Sieci aż się zaczynają rwać! Bóg aż przesadza ze swoją miłością.

Co robi Piotr? Panikuje? Przerywa połów? A może klnie?

Nie: wzywa na pomoc towarzyszy.

Dla mnie ta Ewangelia jest obrazem Kościoła, takiego, za jakim wszyscy tęsknimy, a przecież jest możliwy: wspólnoty ludzi, którzy ufają Jezusowi i działają razem.

Kiedy podczas połowu zaczynają się rwać sieci i wydaje się, ze cały wysiłek pójdzie na marne, rybacy z Galilei sobie pomagają. I wtedy dokonuje się cud, nawet dwa: cud zawierzenia Jezusowi i cud współpracy.