wtorek, 31 marca 2020




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII

ODSŁONA PIĘTNASTA – e- RZECZYWISTOŚĆ

Świeże powietrze. Dotyk. Rozmowa w realu. Wspólnie wypita kawa. Pąki na drzewach. Wata cukrowa. Wyprawa do teatru, na którą bilety mamy już od pół roku. Długo wyczekiwany mecz. Twarze uczniów na lekcji i zapach kredy. Gwar na szkolnym korytarzu. Zapach starych kamienic.
Mogę śmiało powiedzieć, również w swoim imieniu: nie widzieliśmy tego. Omijaliśmy kolory, głosy, twarze, bliskość, czułość, łagodność wiosennego słońca, piękno chwili obecnej. Pędziliśmy do samochodu, na przystanek, na ważne spotkanie w interesach, szliśmy pośpiesznie ulicą z nosem wetkniętym w nasz nabity grafik albo ekran telefonu. Przenieśliśmy nasze życie do Facebooka, Instagrama, Netflixa. Nie zauważyliśmy zmieniających się pór roku, smutku na twarzy bliskiej osoby i rosnących dzieci.
Dla mnie, siostry zakonnej, Wielki Post niewiele się różnił od Bożego Narodzenia. Polowałam na sukcesy, aplauz, nowe terminy prób i przedstawień z moją grupą teatralną. Nie słyszałam jak Bóg przemawia do mnie z czułością: „Powstań, przyjaciółko moja, piękna moja i pójdź!”. . Nie zauważałam, że „oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł, na ziemi widać już kwiaty, nadszedł czas przycinania winnic.”
Właśnie – nadszedł czas PRZYCINANIA mojej iluzji, mojego wyobcowania, mojej nierzeczywistości w świecie on – line. Przycinania – czyli porządkowania. Odrzucania tego, co niepotrzebne. A to zawsze trochę boli.
Mówisz i masz - powiedziało życie - aż ci to bokiem wyjdzie, człowieku. To trochę jak w micie o królu Midasie, tym, który tak bardzo chciał być bogaty, że zapragnął, żeby wszystko, czego się dotknie, zamieniło się w złoto. Z początku miał frajdę, ale bardzo szybko zrozumiał, że sytuacja go przerasta…
Szkoła każe mi zainstalować Skype, ale tylko do konwersacji z gronem pedagogicznym. Potem Teamsa, na którym mamy pracować z uczniami – aplikację, która widzę pierwszy raz w życiu i jest dla mnie jak lot w kosmos bez odpowiedniego przygotowania i w domowych kapciach. Trzeba wpisać jakieś hasło zawierające kilka liter małych, kilka dużych i cyfry. Brzmi jak zaklęcie do magicznego portalu. Nie chce się wklepać. Zmieniam hasło, ale bez rezultatu. Loguję się więc na prywatnego, a nie podanego przez szkołę maila. Jak wyżej. I kiedy już jestem na skraju wytrzymałości psychicznej, to się okazuje, że w mailu podanym przez szkołę trzeba wpisać „1lochrobry”, a nie „lochrobry”. Uff, wchodzi. Czuję się jak zdobywca K2. Radość trwa krótko, bo okazuje się, że serwer jest przeciążony i nic się nie da na tym Teamsie zrobić…
Jesteśmy teraz takimi Midasami roku 2020, roku, który pewnie przejdzie do historii jako Rok Zdalnej Egzystencji. Wszystko, czego się dotkniemy, zamienia się w Internet. Relacje, spotkania, kultura, szkoła, praca… To pocieszające, że tego nie chcemy. Nagle się okazuje, że pąki na drzewach, zapach starych kamienic i smak waty cukrowej ma kluczowe znaczenie dla przetrwania ludzkości. Że mamy już dosyć określenia „w czasach zarazy” (biedny Marquez!), „on – line” oraz „zdalny”, a także przedrostka „e”. Bo świat zdominowało „zdalne nauczanie”, „zdalna praca”, „e-learning” i „kultura on – line”. Nawet jeden z konkursów teatralnych zachęca młodych aktorów, żeby nagrali spektakl… zdalnie.
Czuję w tym jakieś kłamstwo. Jakiś falsyfikat życia.  Przecież dobrze wiem, że nie da się e-kochać, zawrzeć e-małżeństwa, zjeść e-lodów, pogłaskać e-kota, odwzajemnić e-uścisku, poczuć na twarzy kropli e-deszczu, iść do e-spowiedzi… Że to, co najważniejsze, dokonuje się w realu, w tym nieuchwytnym, ale koniecznym dla budowania relacji „tu i teraz”. I żadna e-rzeczywistość tego nie zastąpi.
Co dalej? Na razie nie ma odpowiedzi. Tkwię zawieszona w e-rzeczywistości, zdalnie sterowana przez koronawirusa. Jak wszyscy, których kocham. Trzyma mnie przy życiu nadzieja.
„Chciwi zysku, daliśmy się pochłonąć rzeczom i oszołomić pośpiechem. Nie zatrzymaliśmy się wobec Twoich wezwań, nie obudziliśmy się w obliczu wojen i planetarnych niesprawiedliwości, nie słuchaliśmy wołania ubogich i naszej poważnie chorej planety. Nadal byliśmy niewzruszeni, myśląc, że zawsze będziemy zdrowi w chorym świecie. Teraz, gdy jesteśmy na wzburzonym morzu, błagamy Cię: Zbudź się, Panie!” – powiedział papież Franciszek na pustym Placu Św. Piotra 27 marca 2020.
To jest szansa, żeby się obudzić. Żeby uważniej przeżywać czas, który został nam dany. Żeby dostrzec tych, którzy są najbliżej, i Tego, który nas kocha najbardziej. A kiedy wyjdziemy z domów, to być może poczujemy na twarzy krople deszczu i zaczniemy żyć.
Czego życzę sobie i Wam.



poniedziałek, 30 marca 2020




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA CZTERNASTA – SIOSTRY WOLONTARIUSZKI

Wolontariat zawsze mi się kojarzył z młodzieżą. Nigdy mi się to w życiu nie przytrafiło, bo jakoś tak było mi nie po drodze z moim egoizmem i wygodnictwem. No i nagle w połowie życia zostałam wolontariuszką w Domu Chłopaków, a wraz ze mną siedem innych sióstr z różnych placówek. Tak samo jak ja wyrwanych ze swojej szkolnej codzienności, tak samo jak ja zdezorientowanych tą nagłą przerwą w życiorysie, tak samo jak ja stojących bezradnie na pobojowisku swoich wiosennych, a nierzadko i wakacyjnych planów.
W sytuacji kryzysowej zawsze są dwie drogi: załamania i użalania nad sobą albo szukania wyjścia.
Jest taki piękny fragment o proroku Eliaszu, który się załamał z powodu prześladowania. Uciekł w góry, usiadł na pustkowiu wśród skał i czekał na śmierć. Bóg mu jednak na to nie pozwolił. Przyszedł do niego anioł, trącił go, przyniósł mu drugie śniadanie i całkiem rozsądnie zapytał: „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. I kiedy prorok próbował się rozczulać nad sobą, usłyszał: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!”. (1Krl 19, 4 – 8). Niejeden koniec świata jeszcze nas w życiu spotka, ale to Bóg wyznacza drogę i często się okazuje, że ciąg dalszy jest piękniejszy od tego, co do tej pory. Eliasz mógł nie wstać. Mógł sobie nawet skrócić cierpienie i rzucić się z urwiska, ale wtedy by nie doczekał fascynującego ciągu dalszego. Nie przeżyłby najpiękniejszej przygody, jaka może spotkać człowieka: wędrówki z Bogiem.
Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść (…). Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo,  miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi – czytam w Księdze Powtórzonego Prawa (Pwt 30, 15 – 20).
Wolontariat w Domu Chłopaków, ale także w naszym Domu Pomocy Społecznej w Mielżynie, w hospicjach, w domach opieki, w domach dziecka czy po prostu tam, gdzie są starsi, samotni ludzie potrzebujący pomocy, a może w szpitalu, to właśnie wybór ŻYCIA. Dlaczego? Bo zapominam o swoim małym świecie, pokrzyżowanych planach, tymi, za którymi tęsknię, i idę długą drogą na spotkanie wielkiej przygody, którą przygotował mi Bóg. A za zakrętem czeka już nadzieja. Taka kolorowa, jak fartuszki, które uszyła nam, siostrom wolontariuszkom, krawcowa z Domu Chłopaków. Te śmiejące się kolorami fartuszki przypominają, że znowu będzie wiosna, że każde pustkowie ma swoją drogę wyjścia i że wolontariusz zawsze jest młody, bez względu na wiek. Bo wybiera życie.





niedziela, 29 marca 2020



Mówienie prozą...


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.


ODSŁONA  TRZYNASTA – AKADEMIA PANA KLEKSA

Pierwsze moje skojarzenie: Akademia Pana Kleksa. Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o takiej szkole: przytulnej, śmiejącej się kolorami, niedyrektywnej. Na ścianach Ośrodka Rewalidacyjno – Wychowawczego „U Dominikanek”, w którym uczą się mieszkańcy Domu Chłopaków do 25. roku życia, mnóstwo zdjęć uczniów z tekstem ślubowania:

My Orewiacy, fajni chłopacy,
Nowych wyzwań się nie boimy,
Więc do ORW – u przychodzimy.
Codziennie spotykać się będziemy,
Żeby uczyć się wytrwale i sumiennie.
Wykorzystując zmysły swoje
Dotyku, węchu, smaku, wzroku,
Poznajemy, co niezbędne.
PRACOWAĆ ŚLUBUJEMY CHĘTNIE!

Pod każdym takim tekstem podpis: odcisk palca. Podobno zawsze w tym momencie są bardzo przejęci…
Czy można czegokolwiek nauczyć chłopców, którzy często nie mówią, nie chodzą, a czasem też nie widzą i nie słyszą? Bardzo wiele. Uczą się poznawać świat i go opisywać. Uczą się używać swoich zmysłów. Opowiadać o tym, co czują i na co w danej chwili mają ochotę. A co najważniejsze: uczą się odkrywać, co jest ich mocną stroną, i wykorzystywać to w konkretnej pracy dla innych. Krystian, który nie mówi i porusza się na wózku, uwielbia majsterkować. Jeśli trzeba w jakimś sprzęcie wymienić baterię albo złożyć półkę z Ikei, wszyscy wiedzą, że to jego „działka”. Czasem potrzebuje pomocy, ale duma go rozpiera, że jest ważny, potrzebny, odpowiedzialny.
Jak się komunikują? Poprzez karteczki z obrazkami, którymi można wyrazić absolutnie wszystko, niepowtarzalne, sobie tylko właściwe gesty, mimikę, dźwięki. Nauczyciele uczą się ich języka, ich sposobu wyrażania siebie i odbioru świata, a więc budują relację.
W szkole są także zajęcia teatralne i muzyczne. Przyzwyczajona do wielkich, ambitnych projektów z młodzieżą, mająca za sobą premierę dużego musicalu, nie umiałam sobie wyobrazić, co w tej kwestii można zrobić z niemymi dziećmi na wózkach.
- Wydobyć ich atuty, to, w czym są najmocniejsi, i na tym budować dalszą pracę – mówi siostra Augustyna, dyrektorka ORW –u - W zeszłym roku mieliśmy zajęcia z muzykoterapii z zespołem Pogo – Dni, w którym śpiewają zawodowi muzycy i osoby z niepełnosprawnościami. Stworzyliśmy piosenkę, bazując na tym, co potrafią nasi uczniowie. Krystian umiał mówić tylko „nie”, no i wykorzystaliśmy to jego stanowcze „nie” w utworze. A kiedy innym razem robiliśmy spektakl teatralny i Karol artykułował tylko samogłoski, to wykorzystaliśmy tę jego „recytację” samogłosek w przedstawieniu.
Pomyślałam: może tak należy podchodzić do ucznia? Może tego właśnie brakuje w większości szkół?
Relacji. Wsłuchania się w ich potrzeby. Podkreślania tego, w czym są najlepsi i co jest ich pasją, a nie wiecznych zaległości. Uszanowania ich nastrojów, kłopotów, czy po prostu tego, że mają ciężki dzień. Wykorzystania tego, w czym są świetni, żeby wspólnie stworzyć arcydzieło.
Na ile mnie się udaje w taki sposób działać w katechezie? W szkolnym teatrze? Za mało. Ciągle za mało…
Smutny to czas, bo nawet radosny ORW przypomina muzeum. Puste sale czekają, aż wrócą do nich ci niezwykli studenci i wniosą do nich radość, światło, życie.



Niedzielnie…

„Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” (J 11, 1 – 45)
W obecnej sytuacji znowu ciśnie się nam na usta pytanie: gdzie jest Jezus?  Dzisiejsza Ewangelia o wskrzeszeniu Łazarza przynosi nam słowo nadziei. Jezus przychodzi. Wydaje się, że się spóźnia, że nic już nie można zrobić, a tymczasem dokonuje się cud życia.
Przychodzi – ale nie jak celebryta, który zamierza odstawić spektakl przed tłumem gapiów, lecz jak ktoś, kto dzieli ból po stracie ukochanej osoby z przyjaciółmi. Płacze z płaczącymi. Nie waha się pójść do grobu, odsunąć kamień i odkryć miejsca, gdzie „już cuchnie”. Idzie tam, gdzie nikt nie ma odwagi wejść, nawet najbliżsi Łazarza, gdzie nie ma już nadziei. Schodzi na samo dno ciemności, żeby wydobyć z niej człowieka i przywrócić go do życia.
„Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” – słowa Jezusa brzmią wstrząsająco dla nas, dzisiaj, kiedy jesteśmy uwięzieni w swoich domach i nie wiemy, jak długo to potrwa i jak się skończy…Tymczasem Jezus ma moc otworzyć nasze zaryglowane drzwi i przywrócić nam wolność. Ale ma również o wiele większą moc: otworzyć zaryglowane drzwi naszych serc. Wydobyć nas z grobów rezygnacji. Rozwiązać z więzów lęku. Przywrócić nam wolność dziecka Bożego – a więc kogoś, kto bezgranicznie ufa Jezusowi pomimo złych wieści o rozprzestrzeniającej się epidemii.
Bo On jest zmartwychwstaniem i życiem. Tylko trzeba Go zaprowadzić do naszego grobu tak, jak to zrobili bliscy Łazarza. Trzeba  Go zaprosić. Zgodzić się, żeby to On działał.



Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA DWUNASTA – ZDALNA KATECHETKA

Jak wygląda zdalne nauczanie z religii? Na razie moi uczniowie mają napisać dwie prace. Jedna dotyczy aktualnie omawianych tematów (przykazań, sakramentów, odpowiednich fragmentów Pisma Świętego), druga – spektaklu Miłość zmartwychwstała, który obejrzeli w ramach rekolekcji wielkopostnych. Wpłynęło 25 maili. Większość to ogólniki, z których wynika, że autorom albo się nie chciało, albo ich to niewiele obchodzi, albo są przeciążeni innymi zadaniami. Uczniowskie refleksje nie zwalają mnie  z nóg. A nie, jest jeden e-mail zatytułowany „Recenzja przedstawienia”, który naprawdę mnie powala. Już login jest intrygujący: „drapieżny_lew”. Tenże Drapieżny Lew niestety nie podaje swojego imienia i nazwiska. Otwieram przesyłkę, a tam następująca wypowiedź: „No fajny był”. Ten spektakl, znaczy się. Odpisałam nadawcy, że wypadałoby się przedstawić i wyjaśniłam pokrótce, na czym polega pisanie recenzji. Przypomniała mi się scena z jednego z moich ulubionych filmów: Dnia świra Marka Koterskiego. Bohater, sfrustrowany polonista, prowadzi lekcje o Stepach Akermańskich. Odpływa w „suchy przestwór oceanu” na falach patetycznej recytacji, gdy nagle jeden z uczniów w klasie puszcza bąka. I po poezji. W nauczycielu narasta irytacja, ale widzi, że jedna z dziewcząt słucha jak zaklęta, wpatrzona w niego jak w obraz olejny. To go motywuje do dalszego dryfowania po romantycznych sonetach. I nagle dziewczyna zadaje poloniście, który na nieszczęście po pewnym drobnym wypadku ma przyklejony plaster do czoła, pytanie: „Co się panu stało w głowę?”. Bohater nie wytrzymuje psychicznie. Wychodzi z klasy, trzaskając drzwiami. Zrezygnowana chcę zamknąć pocztę  (czyli trochę jakby wyjść z „klasy”), ale patrzę: jest jeszcze jedna recenzja. Patrycji, aktorki z Dzikich Kotów: Każdy, kogo zabrakło na tym spektaklu, po usłyszeniu czy zobaczeniu tytułu mógłby pomyśleć: "Nic nie warte przedstawienie religijne" albo: „Spektakl dla babć, wiecie, tych co siedem, jak i nie więcej razy w tygodniu w kościele siedzą". Pewnie i takie opinie miały miejsce... W odpowiedzi na nie mogę jedynie powiedzieć, że spektakl był dla każdego. Tak, dla tej naszej „babci z kościoła", dla dziewczyny i chłopaka w moim wieku, dla naszych rodziców, cioci, wujków… Dla wierzących w Boga z całego serca, dla tych Boga poszukujących, a już chyba przede wszystkim dla tych, którzy tej wiary w sobie nie odnajdują. Dlaczego? Co czyni właśnie ten występ tak uniwersalnym (bo jest przecież dla każdego) i zarazem niezwykłym?
Prawda. Ona tutaj gra pierwsze skrzypce. To, co urzekło mnie i publiczność, to po prostu szeroko rozumiana Prawda. Tej w przedstawieniu grupy Dzikie Koty nie brakowało. Nigdy nie mogłam narzekać na brak autentyczności w naszych przedstawieniach, ale teraz, siedząc na widowni, a nie za kulisami, dostrzegam ją jeszcze wyraźniej. Mnie pomogła spojrzeć na świat z innej strony, z lepszej perspektywy.
Wzruszyłam się. Takie wypowiedzi pomagają uwierzyć, że to, co robię – nie tylko jako reżyser, ale także jako katechetka – ma sens.  Dlaczego większości moich uczniów nie stać na szczerość wypowiedzi? Może dlatego, że uciekają w świat wirtualny? Że ruszające się obrazki filmików i gier zastępują im kontakt z żywym człowiekiem? Może dlatego, że często ich domy przypominają hotele? Może dlatego, że z rówieśnikami porozumiewają się za pomocą emotek i monosylab? Skoro rozmowa z żywym człowiekiem nierzadko jest dla tych młodych ludzi abstrakcją, to jak ma nią nie być rozmowa z żywym Bogiem czyli modlitwa? I dlaczego Bóg, którego nie doświadczają we własnym środowisku, ma ich obchodzić?
Nie wierzę – mówią do mnie czasem na lekcjach albo piszą (jeśli się na to czasami zdobędą) w pracach domowych – bo nie doświadczam. Bo katolicy, których spotykam, odpychają mnie od Boga, zamiast zachęcać. Bo msza to pusty rytuał. Bo słowa księdza, pełne nienawiści, poniżające drugiego człowieka, nie mają nic wspólnego z Ewangelią…
Robię sobie rachunek sumienia. Co MOJE życie ma wspólnego z Ewangelią? Moje – siostry zakonnej, katechetki, człowieka wierzącego, kogoś, kto dostał skarb wiary w dojrzałym wieku po to, żeby pokazać innym ludziom jej piękno? Czy JA zdaję egzamin z Ewangelii w spotkaniu z drugim człowiekiem?
„W jej obecności człowiek czuł potrzebę modlitwy” – mówiła jedna z więźniarek obozu koncentracyjnego w Stutthoff  o bł. Siostrze Julii Rodzińskiej. „Żyj tak, aby inni chcieli cię zapytać o Jezusa” – powiedziała moja współsiostra z Kłodzka, Wirginia.
Czy w moim towarzystwie inni czują potrzebę modlitwy? Czy pytają o Jezusa?
Przychodzę na grupę drugą. Pomagam w lekcjach Danielowi. W szkole specjalnej też jest zdalne nauczanie. Uczymy się więc razem odmiany rzeczowników, a kiedy widzę, że  mój nowy uczeń się męczy, oglądamy jego zeszyt do religii. Staranne notatki (!), wklejone obrazki, zapisane tematy lekcji… Daniel wie, kim był Jan Paweł II i siostra Faustyna, a także skąd się wziął obraz „Jezu ufam Tobie”. Sporo moich uczniów z liceum, chociaż wybierają się na prawo, medycynę, politechnikę, i mają realne szanse, żeby się tam dostać - czyli, krótko mówiąc - inteligencji i wiedzy im nie brakuje, nie wie. Powraca pytanie: jak ich zafascynować Bogiem? Zdalnie czy w realu - to nie ma większego znaczenia. Chodzi tylko i aż o to, żeby oni Go spotkali. Żeby dali się Mu zauroczyć. Żeby zaprosili Go do swojego życia…
Do  Domu Chłopaków Jezusa nie trzeba zapraszać. On jest jednym z mieszkańców.



sobota, 28 marca 2020


Powiew COOL - tury

GŁOS NIEWIDZIALNEJ GÓRY (Himalaje, reż. Robert Talarczyk, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego, premiera: 19. 05. 2018)

Obejrzałam on – line spektakl, który od dawna był moim marzeniem: Himalaje w katowickim Teatrze Śląskim. Trochę mnie zmęczył, bo wolę inną poetykę, ale jest dla mnie ważny. Warty polecenia. Z przesłaniem.
Zimna niepokojąca scenografia Katarzyny Borkowskiej wyobraża skały, popękane lodowce i splątane liny, co jest oczywiste biorąc pod uwagę temat spektaklu: historię ostatniej wyprawy Jerzego Kukuczki. Tej, z której już nie wrócił. Ale dla mnie ten obraz przypomina także rozbite lustro. Kawałki szkła są wszędzie, jak kawałki rozbitego życia. Aktorzy są cały czas na scenie jak te kawałki lustra. Ubrani w stroje nieco abstrakcyjne, nieprzystające do skojarzeń z górską wędrówką. Żadnych kombinezonów, sportowych butów, plecaków, butli z tlenem. Za to marynarki i długie, wieczorowe suknie. Jak gdyby uczestniczyli w jakimś psychodelicznym bankiecie życia. Ta atmosfera snu, halucynacji, psychodelicznych wizji, śpiewanej przez aktorów w tle piosenki Edyty Geppert „Kocham cię, życie!”  towarzyszy nam przez cały spektakl, spotęgowana pełną napięcia muzyką Miuosha. Zastanawiałam się, dlaczego reżyser nie poprowadził tej historii w sposób linearny. Dlaczego osoby, zdarzenia, obrazy i dialogi są rozczłonkowane jak odłamki lodu czy rozbitego lustra? Momentami może to być dla widza męczące – i dla mnie było. Może dlatego, że opowieść o alpiniście ma przypominać ostatni przebłysk świadomości, ten moment, kiedy urywa się lina i bohater spada? Wtedy właśnie widać całe życie w przebłyskach, odblaskach, kawałkach, niekoniecznie układających się w logiczną całość. Nie ma chyba lepszego określenia na ten stan psychiczny niż tytuł dziennika Mirona Białoszewskiego Szumy, zlepy, ciągi. Pojawiające się na scenie postacie, przerysowane, niektóre jak z koszmarnego snu (drapieżna, groteskowa Dziennikarka Barbary Lubos) to po prostu ludzie, jakich  spotkał w swoim życiu główny bohater: rodzice, żona Celina (rewelacyjna Agnieszka Radzikowska!), towarzysze z górskich wypraw, którzy zginęli, bezduszny Prezes (wyrazisty, jak zawsze, Adam Baumann) i alegoryczna Lothsie (charyzmatyczna Grażyna Bułka) – spersonifikowana góra, która zatrzymała Jurka na zawsze.
A jaki jest Jurek Kukuczka w interpretacji Dariusza Chojnackiego? Wyobcowany. Tak, jakby cały czas się wspinał na jakiś niewidzialny szczyt. Wspina się, kiedy poznaję Celinę, kobietę swojego życia. Wspina się, kiedy próbuje się odnaleźć jako mąż i ojciec. Wspina się, kiedy rozmawia z Prezesem i towarzyszami górskich wypraw. „Marzę, żeby być na górze. Tylko gdzie jest ta góra?” – pyta w pewnym momencie. Góry go ciągną, nie dają mu spokoju. Jurek cały czas słyszy ich syreni śpiew. „Kiedy zostałem ojcem, to był mój największy szczyt” – mówi. „Chciałabym, żeby tak było, ale dobrze wiem, że to nieprawda” – odpowiada Celina. Czy to oskarżenie? Nie, to prawda o człowieku, który żyje dla jakiejś pasji. Wtedy bardzo trudno oddzielić pasję od „normalnego” życia, bo pasja staje się po prostu życiem… Wyznacza jego rytm: „czekan – krok – oddech – czekan – krok – oddech…”. Kilka dni temu rozmawiałam ze znajomym dziennikarzem. Jeździ po Polsce w czasach zarazy i robi reportaże zamiast siedzieć, jak wszyscy porządni obywatele, w domu. „Wiesz, mam ochotę ci natłuc za głupotę” – napisałam do niego. A on na to: „Droga siostrzyczko, ja jestem DZIENNIKARZEM. Szczególnie teraz ludzie potrzebują mnie najbardziej. Uważam jak mogę, ale się nie poddam. Taka praca. Ponoszę ryzyko”.
Dla mnie „Himalaje” to opowieść o takich właśnie ludziach WSPINACZKI. Ludziach, którzy dla tej swojej wspinaczki ponoszą jakieś ryzyko. Dla jednych to będzie pokonanie K2, dla innych jakakolwiek rzecz, sprawa czy aktywność, która ich wchłania. Ryzyko też jest różne: w czasach zarazy czy w wypadku tak ekstremalnego sportu jak górska wspinaczka może nim być utrata życia. Ale może nim być także utrata rodziny, odrzucenie czy samotność. Bardzo dobrze to rozumiem. Sama mam swoją pasję, niewidzialną górę, którą ciągle muszę pokonywać, za każdym razem mam niedosyt i dlatego wracam. Tą pasją jest dla mnie teatr szkolny. Czy można żyć, jakby tej góry nie było? Można, ale wtedy się powoli umiera.
I o tym właśnie dla mnie, na dzisiaj, są Himalaje Talarczyka: o wyborze między ryzykiem śmierci a powolnym umieraniem bez ryzyka. O dylemacie, czy wybrać życie w zgodzie z sobą i samotność, czy „zmieścić się” w społecznych ramach i się dusić? Czy poświęcić dla swojej pasji wszystko, czy tylko trochę? I czy w ogóle da się „tylko trochę”?
Warto. Choćby po to, żeby zadać sobie te pytania.

Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=3tX9sgn3lds




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA TRZYNASTA – DZIENNICZEK KOGOŚ, KTO CZASEM JUŻ NIE MOŻE

Dzień pierwszy. Byle do premiery. A potem tyle planów. Koronawirus? Jaki znowu koronawirus?
Dzień drugi. Nie przesadzajmy. Szum medialny. Tyle już było tych świńskich gryp.
Dzień trzeci. Ale jak to: WSZYSTKO zamknięte?! Ale jak to NA CAŁYM ŚWIECIE???
Dzień czwarty. Nie odwołam premiery, przecież za dwa tygodnie będzie po wszystkim.
Dzień piąty. Trzeba się zająć czymś konkretnym. Jadę do pomocy do Domu Chłopaków.
Dzień szósty. Jak tu pięknie.
Dzień siódmy. Zazdroszczę dzieciom niepełnosprawnym. One są takie szczęśliwe.
Dzień dziesiąty. To kwiecień też wypada z życiorysu?! Tęsknię za moją młodzieżą.
Dzień jedenasty. Już osiem ofiar. Tęsknię za katechezą.
Dzień dwunasty. Niech to się skończy. Wszystko jedno jak, ale niech się skończy.
Dzień piętnasty. Trzynaście ofiar. Jakby co, to chcę być pochowana w Broniszewicach.
Dzień szesnasty. Papież na pustym placu świętego Piotra, Ewangelia o tym, jak Jezus uspokoił burzę na jeziorze, cisza i deszcz.

Cały świat już nie może, ale Bóg może. I tego się trzymajmy.


piątek, 27 marca 2020



Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA DZIESIĄTA – MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ TEATRU

To było zawsze moje święto. I od kilku lat jakoś tak wychodziło, że w okolicach tej daty miałam z jakimiś swoimi aktorami premierę lub gościnny występ. W tym roku też tak miało być… Zamiast tego – nagranie naszego nowego musicalu Miłość zmartwychwstała na You Tube i nadzieja, że jeszcze obskoczymy z tym świat. Poza tym może mi się uda poświętować z aktorami Teatru Śląskiego. Udostępniają na swojej stronie Himalaje w reżyserii Roberta Talarczyka. Przedstawienie, które zawsze chciałam zobaczyć. No i gra tam mój tato…
Czym jest dla mnie teatr? W normalnych warunkach, kiedy można wychodzić z domu do woli i robić, na co się tylko ma ochotę, teatr wydaje się wielu ludziom zbędnym luksusem, a co dopiero w zaistniałej sytuacji. Kiedy dowiedziałam się, że zamykają szkoły i nieopatrznie wyraziłam swój niepokój o premierę, jedna z nauczycielek powiedziała: „To akurat jest najmniejszy problem”. Trudno jej odmówić racji, ale zabolało.  Czasem chciałabym usłyszeć: „Wiem, co czujesz. Rozumiem cię”.
Rozumiem, bo to dla ciebie jak oddech. Rozumiem, bo to kawałek ciebie. Rozumiem, bo jeśli się czymś żyje miesiącami i nagle ci to odbierają, to po prostu boli.
Od większości ludzi pewnie czegoś takiego nie usłyszę i nawet tego nie oczekuję. W najlepszym wypadku będą patrzeć na to, co robię, jak na kuriozalną zabawę albo ekskluzywne hobby.
Teatr był w moim życiu od zawsze. Kiedy byłam mała, uwielbiałam bawić się lalkami, ale to nigdy nie była „nudna” zabawa w dom. Fascynowało mnie układanie opowieści, w których główną rolę odgrywały wszystkie moje Barbie i Keny – złe macochy, porwane księżniczki  i królewicze, którzy biegli je ocalić. Bawiłam się także z moimi rówieśnikami w teatr dramatyczny. Biegaliśmy po podwórku w starych koszulach nocnych albo szlafrokach. Pamiętam urodziny Jędrka, mojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa (który niestety zniknął z mojego dorosłego świata), i mój ogromny zawód, kiedy się okazało, że rolę królewny otrzyma inna dziewczynka, a ja musiałam zadowolić się rolą królewicza… A tak bardzo chciałam być porwana przez Złego Czarnoksiężnika czyli Jędrka…
I pamiętam jeszcze ten poważny, „dorosły” teatr, który zostawił trwały ślad w mojej dziecięcej psychice. Pamiętam zapach kurzu teatralnych kulis, farb, jakimi malowano dekoracje i perukarni. Pamiętam , jak mama uczyła się na pamięć roli Podstoliny z Fircyka w zalotach Franciszka Zabłockiego. Trudny, XVIII – wieczny tekst wrył mi się w pamięć już na zawsze:

O serce pełne fałszu!
Czoło bite z miedzi!
Czy możesz takim tonem,
Sam pełen szkarady,
Oczyszczać się
I na mnie własne zwalać zdrady?

Najbardziej podobało mi się to „czoło bite z miedzi”. Może dlatego, że rozumiałam ten fragment dosłownie i ciekawiło mnie, jak wygląda człowiek z miedzianym czołem, połyskującym w słońcu…
Miałam 9 lat, kiedy mama grała Ruth w Niemcach Leona Kruczkowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Była tam scena, gdy na gestapo przychodzi matka jednego z więźniów błagając Willy’ego o wypuszczenie syna. Oddaje mu drogą biżuterię. „On już jest wolny” – odpowiada z cynicznym uśmiechem funkcjonariusz i kobieta wychodzi z gabinetu z nadzieją. Rozmowę słyszy jego kochanka Marika. Pyta Wiily’ego o więźnia i dowiaduje się, że właśnie go rozstrzelano. Wybiega, a za sceną słychać histeryczny śmiech, spotęgowany przez technikę teatralnego studia dźwiękowego. Śmiech Mariki słyszę do dzisiaj. I chyba właśnie tego szaleńczego śmiechu – a więc czegoś, co mnie poruszy, głęboko dotknie, nie da spokoju, a nawet wstrząśnie -  szukam w teatrze, a może w sztuce w ogóle. Śmiechu, który słychać za sceną, a więc w tym tajemniczym świecie będącym poza zasięgiem wzroku widza. Bo to, co najważniejsze w teatrze, dzieje się właśnie ZA SCENĄ. Teatr ma wyrażać to, co niewyrażalne. Wskazywać drogę do tego, co najgłębiej ukryte w sercu.
A czym jest dla mnie teatr dzisiaj? Budowaniem relacji. Tworzeniem świata, który byłby domem dla mnie i tych, wśród których akurat pracuję. Odkrywaniem Ewangelii. Przypominaniem sobie, że najpiękniejsza w byciu człowiekiem jest zdolność kochania. Próbą opowiedzenia tego wszystkiego językiem obrazu, symbolu i emocji.
Czasem mi się nie chce. Długotrwałe próby i gimnastyka logistyczna, jaka zawsze towarzyszy ich organizacji, odbierają mi siłę. Ale uśmiech na twarzach moich aktorów – niezależnie od tego, czy to są osoby niepełnosprawne, dzieci czy młodzież – mi ją przywraca. Kiedy pytają o kolejne próby albo co będziemy robić nowego, to wiem, że przygoda z nimi jest warta nawet największego zmęczenia. Że świat jest dzięki temu naszemu szaleństwu odrobinę lepszy. Że razem wyruszymy w kolejną podróż w głąb serca.
Ten nagły koniec świata odebrał nam również teatr z jego zapachem, kolorem, dźwiękami. Z jego człowieczeństwem. Bo przecież teatr, ten żywy i prawdziwy, jest wtedy, gdy aktor i widz wspólnie przeżywają Opowieść. Razem wyruszają w podróż, której cel jest gdzieś daleko, za kulisami, w tej niewidocznej rzeczywistości, do którego teatr jest jedynie kluczem.
Żaden internetowy streaming tego nie zastąpi, ale na razie musi nam wystarczyć.
Jeszcze bez lęku wyjdziemy na powietrze… Jeszcze bez lęku się spotkamy… Jeszcze bez lęku wyruszymy we wspólną podróż za kulisy, w głąb naszego serca…
I tego właśnie życzę sobie, moim aktorom i wszystkim ludziom teatru w dniu naszego święta.



czwartek, 26 marca 2020




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA DZIEWIĄTA: WOLĘ CIEBIE, WOLNOŚĆ!

Daniel ma dwadzieścia trzy lata. Włącza płytę, bierze do ręki gitarę i dzieje się cud. W czasie, gdy cały świat milczy, jakby był w żałobie, i wszystkie wydarzenia kulturalne odwołane - od tych najbardziej masowych po te najbardziej kameralne - Daniel zaprasza mnie na koncert Eneja. Niepowtarzalny, trochę konspiracyjny, specjalnie dla mnie – i dlatego bezcenny. Zna wszystkie piosenki Eneja na pamięć. Śpiewa z pasją, cały w tym śpiewie się zanurza i zaraża energią. Jakby na przekór temu, co się dzieje na zewnątrz, w tym, obcym, apokaliptycznym świecie za ogrodzeniem Domu Chłopaków. Na ścianie w pokoju Daniela wisi jego duma: Złota Płyta z dedykacją Eneja „dla najwierniejszego fana”. Przechowuje ją jak skarb. Poza tym ma jeszcze akordeon, na którym, podobnie jak na gitarze, gra. Nikt tej muzyki raczej nie usłyszy poza samym Danielem, ale jakie to ma dla niego znaczenie?
Daniel uczy mnie czegoś bardzo ważnego: radości tworzenia. Nie dla efektu, nie dla oklasków, nie dla rywalizacji, lecz dla tej ekscytującej chwili całkowitego zanurzenia w muzyce. Muzyką może być nie tylko granie czy śpiewanie, ale także taniec, rysowanie, teatr, poezja: wszystko, co wyzwala we mnie i w tobie tęsknotę za rzeczywistością wyższą niż lęk o przetrwanie. Każdy z nas nosi w sercu swoją własną muzykę, coś bardzo głębokiego i osobistego, coś, co jest najgłębszą prawdą o nim samym. Daniel oczywiście tak by tego nie nazwał. Pewnie by nawet nie zrozumiał mojego przemądrzałego bełkotu. Ale Daniel w taki sposób żyje. I dlatego każda chwila jest dla niego prezentem, który z fascynacją rozpakowuje. Nie wzdycha nostalgicznie za „światem sprzed kwarantanny” ani nie denerwuje się, co będzie z jego misternie ułożonym grafikiem w kolejnych miesiącach. Jego po prostu cieszy dzień. TEN dzień. Dzień, który jest jak piosenka Eneja:

Wolę ciebie wolność
Bo kochać mi wolno
Wolę ciebie wolność
Bo kochać mi wolno
Co stanie się ze mną 
- to wszystko mi jedno
Gdy mogę być sobą
Wolę ciebie wolność
Tak, wolę cię wolność!

A potem tańczymy w tym jego niewielkim pokoju. Przyłącza się jeszcze dwóch chłopaków. Tak: TAŃCZYMY. W Wielkim Poście. Dlaczego? Oni dlatego, że cieszą się każdą chwilą życia, która jest darem od Boga, a ja dlatego, że chcę się od nich uczyć tej wolności. Mogę być sobą i mogę kochać. Czy naprawdę potrzeba mi czegoś więcej?
Wieczór przynosi zupełnie inny nastrój niż poranek. Premier ogłosił w kraju stan epidemii. Kwarantannę narodową przedłużono do świąt wielkanocnych. Znów niepokój, czarne myśli, złość, że nic nie mogę zrobić.
A potem wspomnienie tego darmowego, dedykowanego mi koncertu i porannej dyskoteki.
Wolę ciebie, wolność.




środa, 25 marca 2020



Mówienie prozą...



CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA ÓSMA: ŚWIAT WEDŁUG DARECZKA

Zabieram Dareczka na spacer. Znamy się od bardzo dawna, jeszcze od czasów, kiedy kilkanaście lat temu pracowałam w tym Domu Pomocy Społecznej. Dareczek jest zawsze taki sam: promienny, żywiołowy, zalewający wszystkich swoją niepohamowaną radością. Dareczek jest bez wieku. W tej chwili ma jakieś dwadzieścia pięć lat, ale równie dobrze mógłby mieć osiem. Zresztą nie ma to najmniejszego znaczenia, bo Dareczek po prostu JEST. I to bycie go definiuje. Pomyślałam sobie: a może właśnie to wystarczy? Może w oczach Boga to jest ta „najlepsza cząstka”, o jakiej mówił Jezus wiecznie zabieganej Marcie: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego…”.
Potrzeba być. Poczuć na twarzy wiatr. Dotknąć sierści psa. Zachwycić się głosem ptaków, jakby się je słyszało po raz pierwszy. Chłonąć rzeczywistość, jak gdyby te zwykłe, codzienne obrazy, kształty i dźwięki były przygodą życia.
Dareczek bierze mnie za rękę i prowadzi do swojego świata czyli na farmę. Megi - wielki, oswojony berneński pies pasterski - który opiera łapska na jego piersi, wywołuje u Dareczka taki zachwyt, że potem z pasją opowiada o tym zdarzeniu każdej napotkanej osobie w swoim własnym języku, którego się trzeba nauczyć. To język mimiki i gestów, więc opowieść Dareczka przypomina trochę zabawę w kalambury. Nie jestem zbyt pojętnym uczniem, ale Dareczek jest zdumiewająco cierpliwy i się nie zniechęca. Dzięki temu już wiem, że Dareczek jest zafascynowany małymi króliczkami, które się niedawno urodziły na farmie, że bardzo nie lubi Gargamela, za to lubi Śpiącą Królewnę (a zwłaszcza fakt, że ukłuła się wrzecionem, co bardzo obrazowo demonstruje) i Królewnę Śnieżkę.
I to jest właśnie piękne u Chłopaków; oni się NIE ZNIECHĘCAJĄ. Przyjmują każdego bezwarunkowo, z żywiołową radością. Zupełnie jak Jezus, którego świetnie rozumieją. I zapraszają do swojego świata, który nie ma barier, murów, ogrodzeń, żadnych zabezpieczeń. Jest dostępny dla każdego, kto tylko chce wejść i się tego świata nauczyć.
Przypominają mi się słowa Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). Broniszewice to takie miejsce pokrzepienia, gdzie można usiąść koło studni i odpocząć przy Mistrzu. Odzyskać siły. Zostać przywróconym do życia.


wtorek, 24 marca 2020




Mówienie prozą…


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.


ODSŁONA SIÓDMA: STRÓŻE MIEJSCA

Jest ich troje. Stoją w różnych miejscach broniszewickiego parku: Matka Boska Konwaliowa, Święty Józef z Klombu i Jezus Ławeczkowy. Ten ostatni to właściwie siedzi i zaprasza. Bo miejsce obok niego jest wolne. Można usiąść i pogadać. Albo pomilczeć. Albo się przytulić. Jezus dołączył do tej kolekcji całkiem niedawno, ale w czasach mojej młodości, kiedy tu byłam kilkanaście lat temu na placówce, była już Matka Boska i Józef. Są i strzegą tego miejsca. Widać, że dobrze się czują wśród Chłopaków, dla których ich obecność jest czymś naturalnym.
Matka Boska Konwaliowa to moja odwieczna Przyjaciółka. Jej biała figurka stoi w grocie, w głębi parku. Na przełomie kwietnia i maja wokół groty wyrasta morze konwalii. Pachną oszałamiająco. Dla mnie te konwalie były od zawsze symbolem odradzającej się nadziei. Choćby się świat walił, to wiadomo było, że na wiosnę znów zakwitną. I to był dowód na to, że pewne rzeczy we wszechświecie są trwałe. Przed laty biegałam do Madonny Konwaliowej z różańcem i modliłam się z płaczem w pewnej bardzo ważnej dla mnie sprawie. Sprawa nie zakończyła się tak, jak wtedy oczekiwałam. Może dlatego, że to była jeszcze głęboka zima i konwalie nie zdążyły wyłonić się ze skostniałej ziemi. W każdym razie nasza przyjaźń przetrwała. Kiedyś nawet Matka Boska Konwaliowa uratowała życie mnie, mojej mamie i siostrze, która moją mamę zawoziła na dworzec. Mama przed wyjazdem uparła się, żeby iść do groty i zmówić „Pod Twoją obronę”. A potem był wypadek, w którym nasz samochód został zgnieciony na miazgę, a nam się nic nie stało. Ot, taka historia. Ile razy przyjeżdżam do Broniszewic, to wiem, że Ona na mnie czeka. Teraz też czekała, więc znów do Niej poszłam z różańcem.
Świętego Józefa odkryłam właściwie dopiero dzisiaj, w uroczystość Świętego Józefa Oblubieńca. Nie żebym wcześniej nie zauważyła tej figurki, ale jakoś nie miałam do niego nabożeństwa. A dzisiaj uświadomiłam sobie, że to patron wszystkich, którzy się boją, są niepewni jutra, zawalił im się jakiś mały świat. Czyli –  patron nas wszystkich, sparaliżowanych strachem przed pandemią. A więc i mój… Ten, który usłyszał od anioła: „Nie bój się” i zaufał Komuś, kto jest większy niż wszystkie katastrofy, jakie kiedykolwiek nawiedziły ludzkość, wie, co to znaczy przejść przez ciemność i nie stracić nadziei.
Jezus Ławeczkowy w cierniowej koronie, ze zmierzwionymi, blaszanymi włosami, patrzy na mnie smutnymi oczami i zaprasza, żebym usiadła obok. Zawsze ma czas. Zawsze czeka na tej samej ławeczce. Zawsze słucha. Przysiadam się do Niego, żeby dokończyć różaniec, opowiedzieć o swoich koronawirusowych lękach i po prostu pomilczeć. Wieczór z czułością głaszcze nas po głowie. Niebo pęcznieje od nasyconego granatu. Świat powoli się uspokaja pod łagodnym dotykiem zmierzchu, a ja znowu wierzę, że będzie dobrze. Bo z Nim może być tylko dobrze.


poniedziałek, 23 marca 2020




CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.




ODSŁONA SZÓSTA: NOCKA.

Zaczynam od nocnego dyżuru. Patrzę na nowy, imponująco podświetlony, niedawno wybudowany dom z napisem „Dom Chłopaków to hojna odpowiedź Boga na zaufanie Jemu” i fascynuje mnie ogrom tego cudu. Tak niedawno w tym miejscu był stary, rozwalający się budynek, gdzie mieściła się pralnia i jakieś marne pokoiki gościnne. I brzydkie podwórko, pokryte brudnym żwirem. Kiedy wyrósł tutaj ten cud? Jak to możliwe, że tak szybko i niepostrzeżenie? Uśmiecham się na myśl o „niekatolickiej” telewizji, która tak bardzo siostrom pomogła w realizacji tego niewykonalnego zadania. O gromadzie „Owsiakowych” bezbożników, którzy dawali na to wszystko pieniądze. O tłumie ateistów, jaki – o zgrozo! – przez ostatnie kilka lat przewinął się przez to miejsce. Niektórzy z nich mówili potem, że tutaj nie da się nie wierzyć w Boga…  W oczach staje mi obraz Mistrza jadającego z celnikami i prostytutkami ku zgorszeniu ówczesnej elity religijnej.
Nocny obchód przebiega spokojnie. Patrzę na Piotrusia – dziecko, które nie mówi, nie chodzi i nie widzi. Dziecko? W tym roku to „dziecko” kończy osiemnaście lat. Jest w wieku moich licealistów. Myślę o nich wszystkich - tych pięknych, sprawnych, wygadanych chłopcach, zgrywających bohaterów, a tak naprawdę często bezradnych, zagubionych, pełnych lęku. I kto tu jest bardziej niepełnosprawny? My, ci bez wad, czy oni, ci z defektami? Może w niebie okaże się, że było na odwrót. Życie ludzkie jest tajemnicą.
Idę korytarzem. Na ścianie napis: Niedoskonałe dzieci rodzą się po to, aby na ziemi byli ludzie, dla których nie ma znaczenia Twoje wykształcenie, Twoje pieniądze, wiek, jak chodzisz ubrany, w co wierzysz, co osiągnąłeś, jakie masz przekonania. Bo dla nich jest ważna Twoja obecność i to, czy ich kochasz!
Radek śpi, ściskając w dłoni różaniec. Wzrusza mnie ten widok. Dla „niedoskonałych dzieci” obecność Boga jest czymś tak naturalnym jak powietrze, bo bez powietrza nie da się przecież żyć.
A dla mnie?
Wychodzę po skończonym dyżurze. Wita mnie rześki świt i przejrzyste niebo, śmiejące się do mnie różem i błękitem. Zapowiedź nadziei. Zmartwychwstania. Tego, że jest w tym naszym chaotycznym świecie coś trwałego i niezniszczalnego.

niedziela, 22 marca 2020



Mówienie prozą...


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.


ODSŁONA PIĄTA: PODRÓŻ DO NIEPAMIĘCI.


Czytam post na Facebooku mojej współsiostry z Broniszewic, Elizy Myk: A co z naszymi niepełnosprawnymi chłopcami?! Czy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej myśli o tych ostatnich, bezbronnych, niepełnosprawnych?! Jak zawsze chronieni są tylko nauczyciele i dzieci szkolne! Żadne ministerstwo nie pomyślało o bezbronnych niepełnosprawnych, chorych w domach pomocy społecznej. W jaki sposób przeprowadzić prewencyjną kwarantannę w takich miejscach? Nie ma rozwiązań dla pracowników, którzy przychodzą do pracy z zewnątrz…  Rodzi się myśl porażająca jak olśnienie: a co, gdybym pojechała do pomocy w opiece nad niepełnosprawnymi dziećmi do Domu Chłopaków w Broniszewicach?
Działam szybko. Na drugi dzień jestem już spakowana i jedziemy naszą szczelnie zamkniętą skodą do Wielkopolski. Nie zatrzymujemy się nigdzie po drodze, więc podróż po pustych drogach zajmuje nam 3 godziny. Wraz ze mną jadą dwie inne siostry, Damiana i Barbara, tylko one do innego naszego ośrodka w Mielżynie.
To najlepsze miejsce na czas kwarantanny. A może w ogóle na każdy czas. Szansa, żeby odkryć na nowo to, co jest najważniejsze w byciu człowiekiem: miłość, czułość, zadziwienie światem. Szansa na niepamięć o wszystkim, co odbiera nadzieję.

sobota, 21 marca 2020



Mówienie prozą…


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.


ODSŁONA CZWARTA: SPICHLERZE.

Apokaliptyczna cisza. Nagła nadwyżka czasu, z którą nie wiem, co zrobić. Poczucie, że straciłam kontrolę nad własnym życiem. A potem refleksja: przecież cały świat stracił kontrolę. Cały świat się przymusowo zatrzymał. Cały świat milczy z bezradności. Tysiące planów wzięło w łeb. Tysiące odwołanych spektakli, w które ktoś włożył nie tylko czas i energię, ale często grube nakłady finansowe. Tysiące książek, które miały mieć swoje huczne premiery… Nie mówiąc już o zaplanowanych wycieczkach zagranicznych, imprezach w lokalach, ślubach, chrzcinach, komuniach, wymarzonych osiemnastkach, masowych koncertach, wydarzeniach sportowych… A rekolekcje? Kursy Nowej Ewangelizacji? Diecezjalne Spotkania Młodych? A przygotowanie dzieci do Pierwszej Komunii i bierzmowania, również w naszej parafii? A Euro 2020? A Eurowizja? A…?!
Jestem zaledwie trybikiem w wielkiej maszynie pędu. Maszynie, w której właśnie coś się zepsuło i stanęła.
Przypomina mi się przypowieść o bogaczu, który gromadził w swoich spichlerzach zboże DLA SIEBIE. Żeby móc jeść, pić i używać. Ponieważ się nie mieściło, zaplanował wyburzenie spichlerzy i wybudowanie nowych, większych. Ewangelista pisze: Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem. (Łk 12, 20 – 21).
Skarby, które mam – pasję teatralną, wrażliwość na sztukę, dar pisania – otrzymałam od Boga PO COŚ. Dla innych, Żeby nieść nadzieję. Jeśli zamknę to wszystko w spichlerzu własnego egoizmu i nie popatrzę na rzeczywistość szerzej, to nawet moje najlepsze książki i najbardziej powalające premiery będą nic niewarte. Bo Bóg „żąda mojej duszy” czyli walczy o pierwsze miejsce w moim życiu. Tylko wtedy to życie będzie pełne, piękne i twórcze, niezależnie od tego, czy jest pokój, czy wojna, czas spektakularnych sukcesów czy apokaliptyczna kwarantanna. Jeśli mam Jego, to żaden koronawirus mi tego skarbu nie odbierze, lecz jeśli Go zgubię, to może się okazać, że wszystkie moje osiągnięcia są jak śmieci…



czwartek, 19 marca 2020




Mówienie prozą...



CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.



ODSŁONA TRZECIA: ZAWIESZENIE.

Skończyła się msza na zakończenie rekolekcji. Mam być w szkole jeszcze do 15.00. Wchodzę na Facebooka, a tam roi się od informacji, że premier zarządził zamknięcie szkół. To jakiś żart?!
Nie. Żarty się skończyły. Dyrekcja zwołuje nadzwyczajną radę pedagogiczną. Rzeczywiście zamykają szkoły, a my mamy uczyć zdalnie. Decyzja zapadła po 10.00 czyli wtedy, gdy trwała nasza rekolekcyjna msza.
Wracam do domu oszołomiona. To wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. Rozpaczliwie trzymam się myśli, że to przecież tylko dwa tygodnie, a potem wszystko wróci do normy. Dzwonię do różnych miejsc, gdzie mieliśmy zaplanowane spektakle. Nikt nic nie wie. Będziemy czekać i to wszystko, co możemy dzisiaj ustalić.
Pół roku harówy nad prawie profesjonalnym, w niczym nie przypominającym szkolnego przedstawienia musicalem. Nawet w ferie zimowe. W dodatku termin premiery zbiegł się z premierą mojej powieści na ten sam temat, wydanej przez Edycję Świętego Pawła, „Niebo w kolorze popiołu”. A teraz wszystko wzięło w łeb przez jakieś chińskie cholerstwo. Przedstawienia, promocje książki, Targi Książki Katolickiej w Warszawie. Wielkie święto mojego sukcesu. Czuję ten najbardziej wstydliwy rodzaj złości: frustrację dziecka, któremu odebrano zabawkę.
Tymczasem media bombardują nas kolejnymi newsami. Rośnie liczba zakażonych w Polsce. Jedna, a potem dwie ofiary. W social mediach jałowe spory o zamykanie kościołów i komunię przyjmowaną na rękę. Zwiększają się ograniczenia. Najpierw zakaz zgromadzeń masowych, a potem – redukcja zgromadzeń do 50 osób. Zamykają kina, teatry, ośrodki sportowe, kluby, bary, restauracje, granice państw… Odwołane są wszystkie imprezy kulturalne i wycieczki.  Nie wiadomo, czy odbędzie się Euro 2020. Koronawirus dotarł na prawie wszystkie kontynenty.
KONTYNENTY!
Świat sparaliżowany. Mam wrażenie, że wbrew własnej woli uczestniczę w jakimś tanim filmie science – fiction. Chcę się obudzić z tego snu, ale nie ma przebudzenia.