Powiew
COOL - tury
(Śubuk, reż. Jacek Lusiński, premiera:
02. 12. 2022)
„Mówiłam, że się nie
uda” – kwituje jedna z bohaterek filmu kolejną wizytę u bezdusznych urzędników.
„Nie mówiłaś” – odpowiada druga. „Ale pomyślałam.” „To, k…wa, nie myśl!”.
Poszłam na film Jacka
Lusińskiego z zaciekawieniem. Takie tematy są mi bardzo bliskie. Pracowałam kilka
lat w ośrodkach dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnością intelektualną,
prowadzonych przez nasze zgromadzenie. To są cudowne dzieciaki, o niebo
przewyższające nas, tak zwanych zdrowych, poziomem wrażliwości i empatii, czyli
– żeby użyć modnego słowa – inteligencji emocjonalnej.
Film o
dziwacznym tytule „Śubuk” bardzo mi przypomina Chce się żyć Macieja Pieprzycy.
Tamta historia także opowiada o losie chłopca z niepełnosprawnością, który był
niezrozumiany, a przez to odrzucony przez społeczeństwo. Tylko że narracja
w Chce się żyć jest prowadzona z
perspektywy niepełnosprawnego bohatera. W Śubuku
świat widzimy oczami Maryśki, samotnej matki autystycznego chłopca. Film
zaczyna się jak kino Hitchcocka: od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie.
Trzęsienie ziemi w
filmie Lusińskiego jest banalne jak powiatowy melodramat: kilkunastoletnia
Maryśka z dysfunkcyjnej rodziny, wychowanka domu dziecka, aktualnie mieszkająca
ze starszą siostrą, zastępującą jej matkę, szuka miłości nie tam gdzie trzeba:
w ramionach pewnego milicjanta, którego jedyną reakcją na wiadomość o ojcostwie
jest zapakowanie ukochanej do samochodu i podwózka do ginekologa, żeby pozbyć
się „kłopotu”. I tak się ten film zaczyna: od ponurej podróży samochodem i
wizyty w gabinecie. „No to działamy”- rzuca od niechcenia lekarz (chwilę
wcześniej poznajemy jego malutkiego, słodziutkiego synka o imieniu Jaś),
przygotowując narzędzia i zakładając lateksowe rękawiczki. Maryśka jednak
ucieka z fotela…
„Kłopot” okazuje się o
wiele większy niż Maryśka myślała. Synek bohaterki, Kubuś, nie mówi. A raczej
wypowiada tylko jedno słowo: „Śubuk”. Maryśka będzie potrzebowała czasu, żeby
zrozumieć, że to odwrotność imienia Kubuś. Potem jest coraz trudniej, żeby nie
powiedzieć: beznadziejnie. „Śubuka” wyrzucają z trzech przedszkoli, a potem podstawówki,
dając wyraźnie do zrozumienia, że miejsce dzieciaka jest w szkole specjalnej, a
najlepiej w jakimś szpitalu dla dzieci i młodzieży przewlekle chorych
psychicznie. I to jest przełom. Maryśka postanawia się nie poddawać. Szuka
kobiet w podobnej sytuacji, szturmuje burmistrza, kuratorium i Ministerstwo
Edukacji. W szkole podstawowej, do której chodzi Śubuk, powstaje klasa
integracyjna, a w liceum – do którego jej niemówiący syn się dostaje – odbywa
się pierwsza w historii polskiego szkolnictwa matura dla autystycznego ucznia.
Film jest inspirowany
prawdziwą historią Macieja Oksztulskiego, pierwszego w naszym kraju
niemówiącego autystyka, który nie tylko zdał maturę, ale… obronił doktorat z
nauk prawnych. Nie jest to jednak wierne odwzorowanie tej historii. Film jest
sumą doświadczeń wielu matek dzieci z niepełnosprawnościami, matek, które nie
przesypiają nocy, matek, które nie mają własnego życia, a raczej ich życiem i
całym światem jest dziecko wymagające całodobowej opieki, matek, które ciągle
zadają sobie pytanie: „co z nim będzie jak mnie zabraknie?”, matek, które
często walczą samotnie z bezdusznym systemem, śmiesznymi przepisami, które
zabraniają im pracować, jeśli pobierają zasiłek pielęgnacyjny na dziecko,
wykluczeniem, niezrozumieniem, brakiem sił, tabunem przedszkolanek, dyrektorów
szkół i urzędników państwowych, które patrzą na nie z politowaniem…
Film Lusińskiego to
hołd złożony tym kobietom. To opowieść o kobiecości silnej, zdeterminowanej, a
przecież głęboko ludzkiej. Takiej, która czasem nie ma siły, płacze po nocach,
chce udusić swoje dziecko albo zabić siebie, a potem wstaje z gleby, otrzepuje spódnicę
i idzie do kolejnego urzędu walczyć o swoje. Wbrew całemu światu.
Film jest także po
prostu historią o miłości. Takiej właśnie, którą opisuje święty Paweł w liście
do Koryntian: która „wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję i
wszystko przetrzyma.” (1 Kor 13, 7). Dla takiej miłości nie ma drzwi, których by się nie dało
wyważyć, ani okna, przez które by się nie dało wejść. Jak w jednym z moich
ulubionych wierszy Wisławy Szymborskiej Portret
kobiecy:
Naiwna,
ale najlepiej doradzi.
Słaba,
ale udźwignie.
Nie
ma głowy na karku, to będzie ją miała (…).
Czyta
Jaspersa i pisma kobiece.
Nie
wie, po co ta śrubka, i zbuduje most (…).
Dokąd
tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ
nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo
go kocha, albo się uparła.
Na
dobre, na niedobre i na litość boską.
Taka jest właśnie
Maryśka. Nie ma pojęcia o śrubkach, ale buduje mosty pomiędzy tym, co utarte i
schematyczne, a nowym i nieznanym. Pomiędzy tym, co oczywiste, a nieoczywistym.
Pomiędzy tym, co oswojone, a tym, w co się trzeba dopiero wsłuchać.
Śubuk
może być opowieścią o każdym wykluczeniu, którego się boimy. O wszystkim, co w
społeczeństwie inne i niezrozumiałe: o niepełnosprawnych, uchodźcach, ludziach
innych kultur, wyznań czy orientacji seksualnej. Bo to historia, która uczy uważności. Dostrzeżenia w INNYM
człowieka, który myśli i odczuwa w bardzo podobny sposób, tylko mówi w obcym
języku. Śubuk to także opowieść o
byciu matką w dramatycznych okolicznościach. Maryśka decyduje się urodzić,
choć wcale nie jest to łatwa decyzja, a jej macierzyństwo pozbawione jest
ckliwego patosu. Scena, kiedy wymiotuje prosto do samochodu ukochanego i tenże
ukochany mówi jej po latach, że jest jedyna kobietą w jego życiu, która… rzyga
na jego widok, to mistrzostwo świata!
Maryśka wybiera ŻYCIE.
Nie zabija swojego dziecka. To ważny głos w kontekście niedawnych Strajków
Kobiet, czerwonych błyskawic i haseł „Wybór, nie zakaz!”. Śubuk ma szansę nie
tylko przyjść na świat, ale się rozwijać. Mało tego: przy swoim dziecku rozwija
się Maryśka. Uczy się człowieczeństwa. Uczy się też mądrej, odważnej,
kochającej kobiecości. Tutaj warto zauważyć mistrzowską rolę Małgorzaty Gorol
jako Maryśki. Tę aktorkę kojarzę jedynie z teatru: z genialnej roli Rycerza w Weselu Jana Klaty w krakowskim Narodowym
Starym Teatrze. Cieszę się, że mogłam ją zobaczyć w kinie. Jej Maryśka jest
impulsywna, zadziorna, ale wraz z rozwoje akcji i upływem lat zmienia się,
uspokaja, dojrzewa, nabiera ciepła. Tę postać się po prostu lubi. Widz w sposób
naturalny staje po jej stronie.
No i dwóch Wojtków w
roli Śubuków na różnych etapach życia:
siedmiolatek czyli Wojtek Krupiński, autentyczny autystyk (chylę czoła dla
pracy, jaką wykonała ekipa filmowa, żeby to dziecko czuło się dobrze i
bezpiecznie na planie!), i maturzysta - zawodowy aktor Wojciech Dolatowski.
Jestem zafascynowana szczególnie kreacją Dolatowskiego. Tak głębokie ukrycie
się za swoją postacią wymaga ogromnej samodyscypliny i pokory wobec tematu. Ta
rola przywodzi mi na myśl kreacje Dawida Ogrodnika w Chce się żyć i Johnnym.
Chapeau bas! Czekam na kolejne role tego młodego, bo zaledwie 25 – letniego
aktora.
Podsumowując: Śubuk to bardzo ważny film. Rzadko mi
się zdarza przepłakać prawie cały seans, a tak było w tym wypadku. Ale też film
pozostawia mnie z różnymi trudnymi pytaniami. Czym jest kobiecość?
Macierzyństwo? Odpowiedzialność? Jak budować mosty między mną a drugim
człowiekiem, zwłaszcza, gdy ten drugi człowiek jest z jakichś powodów inny ode mnie?
Wreszcie: co to znaczy chronić życie nienarodzonych, żeby to nie były tylko
puste słowa i bezduszne przepisy prawne? Bo matki dzieci z niepełnosprawnościami
często muszą się same uczyć budowania mostów. Bez jakiejkolwiek pomocy. Nie
wszystkie dają radę…
Ten film powinien dostać Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tę nagrodę przyznano Silent Twins Agnieszki Smoczyńskiej, filmowi tak nijakiemu, że nawet nie chciało mi się o nim pisać recenzji.