poniedziałek, 22 marca 2021


 

Książka z duszą…

Kilka pytań do samego siebie.

Ks. Arkadiusz Paśnik, Droga Krzyżowa na podstawie obrazów Jerzego Dudy – Gracza, Edycja świętego Pawła 2021.

Pamiętam swoje pierwsze oczarowanie Drogą Krzyżową Jerzego Dudy – Gracza. Stałam jak wryta przy Trzecim Upadku – tym, który przedstawia cierpienie dzieci zadane im przez dorosłych: dzieci – prostytutki, dzieci – żołnierzy, dzieci umierające z głodu, dzieci – ofiary wojny i dzieci, którym odebrano życie zanim się jeszcze urodziły. A pośrodku - Jezusa leżącego bez sił pod krzyżem. To było kilkanaście lat temu. Potem – ile razy byłam w Częstochowie – wracałam do tej Drogi Krzyżowej i patrzyłam w tę ludzką twarz Jezusa, twarz, w której odbijały się rysy samego artysty, ludzi, których znałam, moje… Te moje powroty na piętro Kaplicy Matki Bożej, do „Golgoty Jasnogórskiej Trzeciego Tysiąclecia” stały się dla mnie stałym punktem programu podczas wszystkich wyjazdów do Częstochowy…

Kiedy Edycja Świętego Pawła wydała Drogę Krzyżową ks. Arkadiusz Paśnika – rozważania oparte właśnie na dziele Dudy – Gracza, to wiedziałam, że muszę tę książkę przeczytać.

To nie jest zwykła książka do czytania. To zaproszenie do bardzo osobistego spotkania z umęczonym Jezusem i odpowiedzi na kilka pytań do samego siebie: w jakich obszarach mojego życia Jezus cierpi najbardziej i w jaki sposób mogę Mu pomóc. Jak Mu towarzyszyć na Drodze Krzyżowej. Jak razem z Nim zmartwychwstać.

Lubię język Paśnika. Pozbawiony „kościółkowego” patosu, bardzo intymny, refleksyjny, czasem obrazowy, czasem bezlitosny dla odbiorcy. Książki autora „Obietnicy”, „Znamienia” i „Daru” są zaproszeniem do podróży w głąb siebie i zadawania sobie najistotniejszych pytań o sens życia, wiarę, relacje z ludźmi i po prostu o to, kim jestem.

Taka jest też jego Droga Krzyżowa. Warto zabrać tę niewielką książkę na adorację Najświętszego Sakramentu albo prywatną Drogę Krzyżową. Obrazy Dudy – Gracza są wstrząsające w swojej aktualności i choć „bogoojczyźniany” tytuł w pierwszej chwili mnie zniechęcił , to kiedy już stałam przed poszczególnymi stacjami, to wiedziałam, że jest to MOJA Droga Krzyżowa: nie wielkich świętych, nie ludzi sprzed dwóch tysiącleci, nie prymasa Wyszyńskiego czy Jana Pawła II – lecz moja. Bo przecież bywam Piłatem, który „umywa ręce” – za każdym razem, gdy nie chce mi się służyć drugiemu człowiekowi. Bywam Cyrenejczykiem, kiedy dźwigam z Jezusem krzyż pokazując całemu światu, jak bardzo jestem do tego dźwigania „przymuszona”. Bywam też Weroniką: zawsze, gdy się choć na chwilę zatrzymam, zapytam drugiego człowieka, jak się czuje, podaruję komuś swój czas i uwagę.

I tak właśnie Paśnik potraktował te obrazy. Przy okazji każdej stacji pojawia się jakaś mocna refleksja, która niepokoi, prowokuje, nie daje spokoju, trzeba do niej wracać: sąd nad Jezusem jest medialnym teatrem. Pierwszokomunijne dziewczynki poszukują ojca, którego zabrakło. Czy potrafię Bogu oddać to, czego nikt nie chce? Czy potrafię z tego uczynić dar? Czy potrafię mówić kazania bez słów - tylko swoim życiem, swoją postawą? Kto i jak uratuje Abla? Kto i jak przygarnie Kaina? Jezus samotny w Boże Ciało, obnażony z szat wśród kościelnego przepychu, i osamotniony w pustych kościołach… Jeśli karmię się Jezusem w Eucharystii, to do jakiej ofiary się przygotowuję? Owocem odrzucenia Boga jest Auschwitz, Majdanek, Dachau – ten krajobraz z wysypiskiem wartości. I wreszcie dla mnie najmocniejsze - obraz kapłanów przy stacji Pierwszego Upadku: Spotkanie Jezusa z duchowieństwem. Na twarzach kapłanów zdziwienie. Jakby pytali: „Czy aż takiej ofiary domaga się kapłańska służba?”. Kontrast pomiędzy Jezusem a duchowieństwem jest porażający. Kontrast w ofierze. W ubóstwie. W miłości. W służbie.

O kim myślałam, czytając to rozważanie? O księżach, którzy odchodzą z kapłaństwa i opowiadają głupoty w mediach? O księżach, którzy dopuścili się zbrodni \wykorzystania seksualnego swoich podopiecznych? A może o tych, którzy gorszą ludzi życiem ponad stan?

Nie. Najbardziej myślałam o sobie. O odpowiedzialności za swoje powołanie. O tym, czy jestem dla ludzi świadkiem wiary, czy tylko „nietuzinkową” siostrą. Bo przecież na sądzie ostatecznym Bóg nie zapyta mnie o nietuzinkowość, lecz o miłość.

Czy aż takiej ofiary domaga się moja służba?

Warto przejść Drogę Krzyżową z rozważaniami ks. Paśnika.

niedziela, 7 marca 2021


 

Powiew COOL- tury

Ewangelia dla przetrąconych

(ks. Arkadiusz Paśnik, Judasz, Edycja Świętego Pawła 2021)

Byłam bardzo ciekawa, jaki będzie Judasz według ks. Arkadiusza Paśnika. Właśnie przeczytałam jego inną książkę: Dar. Mam także za sobą lekturę wstrząsającej Obietnicy i Znamienia – autobiograficznej trylogii, która jest dla mnie mocnym świadectwem, że każde życie może być arcydziełem, jeśli pozwolimy się poprowadzić Panu Bogu. W dodatku świetnie napisanym.

Po przeczytaniu Judasza mam niedosyt. Trudno napisać powieść inspirowaną wydarzeniami biblijnymi. Podobnie jest zresztą z filmem i spektaklem teatralnym o takiej tematyce. Istnieje niebezpieczeństwo otarcia się o banał. Zahaczenia o religijny kicz. Ucieczki w oczywistość. Niestety autorowi nie udało się uniknąć tej oczywistości w budowaniu postaci, świata przedstawionego i dialogach. Może jestem zbyt wymagającym czytelnikiem, ale ciągle mam w pamięci genialną powieść Romana Brandstaettera Jezus z Nazarethu oraz Listy Nikodema i Cień ojca Mikołaja Dobraczyńskiego. Ten ostatni tytuł zresztą wspomina papież Franciszek w swoim najnowszym liście apostolskim  o św. Józefie Patris corde.

Czego mi brakuje w Judaszu ks. Arkadiusza Paśnika? Konkretyzacji: osadzenia w realiach epoki, operowania obrazem, smaków, zapachów, imion. W wielu momentach powieści trudno określić czas i miejsce akcji oraz imię bohatera. Autor bardzo często posługuje się określeniem „mężczyzna” lub „jeden z uczniów” i nie precyzuje, o którego apostoła chodzi. Być może jest to świadomy zabieg literacki. Może inspiracją jest Ewangelia św. Jana, gdzie autor biblijny posługuje się sformułowaniem „umiłowany uczeń Jezusa”, ale nie rozumiem tego zabiegu w książce Paśnika. Bezimienny bohater to ktoś, z kim trudno mi się zaprzyjaźnić. Obcy i anonimowy. Jeden z wielu. Niewykluczone, ze chodziło o to, żeby bohaterami powieści byli tacy właśnie „jedni z wielu”, ale każdy z nich ma przecież swoją twarz, imię, historię życia. I tego mi tutaj zabrakło.

A bohater tytułowy? To, co mnie zawsze intrygowało w postaci Judasza, to tajemnica jego odejścia od Jezusa. Odejścia, które doprowadziło go do rozpaczy i samobójczej śmierci. Ewangeliści nie poświęcają Judaszowi zbyt wiele uwagi. Z biblijnego opisu wynika, że był złodziejem. W Dziejach Apostolskich jest jeszcze wzmianka o Polu Garncarza, które kupił Judasz za pieniądze ze zdrady Mistrza i poniósł tam śmierć. Ksiądz Paśnik postanawia zmierzyć się z tą historią. Przy zachowaniu wierności wobec biblijnego tekstu opowiedzieć ją na nowo. Zajrzeć w Judaszową duszę. Zapytać o motywy jego wyborów. Trochę mu się udaje, ale tylko trochę. Dowiadujemy się, że bohater ma niskie poczucie własnej wartości i nosi „rany” z przeszłości, ale nie wiemy, jakie. Szkoda, że ten wątek jest zaledwie zasygnalizowany, bo mógłby być kluczowy w konstrukcji bohatera. Książka przecież jest powieścią, a więc dziełem opartym w dużej mierze na fikcji literackiej. Aż się prosiło, żeby Judaszowi „dorobić” biografię. Rozbudować opowieść o zagubionym zdrajcy tak, jak to zrobił Dobraczyński z postacią św. Józefa w powieści Cień ojca.  Najmocniej przemówił do mnie fragment opisujący powołanie Judasza:

- Judaszu, czy zostaniesz moim apostołem?

Judasza przeszył dreszcz. Jezusowe pytanie sprawiło, że poczuł się wartościowym człowiekiem. Ktoś mu wreszcie zaufał. Ktoś go w końcu dostrzegł. Ktoś go wybrał. Ktoś chciał w niego zainwestować.

Och, jak ja dobrze rozumiem to uczucie…

Jest jednak w książce Paśnika wątek, który mnie poruszył: matki Judasza. Osierocona żałobnica, którą nikt nigdy się nie zajmuje, jakby nic nie czuła i nie miała nic do powiedzenia. Anonimowa mieszkanka Biblii, która nie zasłużyła nawet na wzmiankę. Reprezentantka tych wszystkich kobiet, które straciły dziecko, męża, dom, nadzieję, to, co najbardziej kochały. Rzeczniczka tych wszystkich szarych obywatelek, które zmagają się z depresją, nowotworem, zdradą męża, utratą pracy, wreszcie – nałogiem, konfliktem z prawem czy samobójstwem bliskiej osoby. Problemami tak powszechnymi, że aż banalnymi. Nie pasującymi do wizerunku kobiety sukcesu. Nie mieszczącymi się w biografii świętej. A  może takich właśnie świętych potrzeba w XXI wieku – przetrąconych, zmagających się z własną słabością, po ludzku nieudanym życiem, społecznym odrzuceniem? Matka Judasza spotyka się przy grobie syna z inną Matką, która straciła Dziecko: Maryją. I to spotkanie przywraca ją do życia:

- Przyszłam tu, aby umrzeć na grobie mojego syna… - Matka zawiesiła głos i spojrzała w oczy przyjaciela Judasza . po chwili dodała: - I umarłam (…). I zostałam wskrzeszona.

Może o to właśnie chodzi w powołaniu do świętości: o spotkanie z Kimś, kto nas przywróci do życia? Uczyni z naszych ran dar dla innych. Bo Ewangelia jest Dobrą Nowiną dla przetrąconych. Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. (Mk 2, 17) – powiedział Ten, który tę Dobrą Nowinę przynosi.

Nie zdziwię się więc, gdy w niebie spotkam Judasza. I cały tłum tych, którzy nigdy by nie wygrali castingu na świętych, gdybyśmy to my, ludzie, zasiadali w jury. Ale drzwi do nieba otwiera na szczęście Ten, który za nich wszystkich oddał życie.

I dlatego warto mimo wszystko Judasza przeczytać. To książka, która uczy nadziei.