ZAPISKI SZPITALNE
Odsłona Druga.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Chce mi się płakać. Czuję się, Jezu, samotna, naga, jakby mi odebrano
wszystko, czym mogłabym zasłonić najgłębszą prawdę o sobie, zdana na obcych
ludzi, którym muszę zaufać. Boję się, że nie dam rady znieść tego mężnie.
Przychodzą mi do głowy różne myśli. Szłam wczoraj z mamą starymi, dobrze
znanymi uliczkami mojego Krakowa, przez Rynek Główny i koło Hali Targowej…
Kiedy ja to jeszcze zobaczę i czy w ogóle. Kiedy będę mogła normalnie chodzić.
Jak to się wszystko skończy.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Myślę o tych wszystkich młodych ludziach, których stawiasz na mojej
drodze, Jezu, a którzy gdzieś Cię po drodze zgubili i nie potrafią zaufać
Twojej miłości. Bardzo mocno o nich myślę.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Dziękuję za wszystkie dobre słowa, jakie słyszę, i wsparcie, jakiego
doświadczam ze strony sióstr, ludzi z kursu Paweł, przyjaciół i znajomych.
Teraz jestem tylko ja i Ty, Jezu. Tak bardzo mocno. Bez żadnych dróg ucieczki.
Boję się, Jezu. Boję
się bólu. Boję się zależności. Boję się długiej rekonwalescencji. Boję się
własnego ciała. Boję się, że coś pójdzie nie tak. Boję się, że będę musiała
zostawić Kłodzko, moje dzieciaki, teatr. Boję się, że nie skończę książki, bo
nie będę do tego zdolna. Boję się cierpienia mamy. I tak: boję się śmierci.
Tego, że zeszyt, w którym to wszystko zapisuję, będzie straszył pustymi
kartkami.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Dawno tak mocno sobie nie uświadamiałam, że to Ty, Jezu, jesteś
Reżyserem mojego życia. Panem i Zbawicielem. Kimś, kto chce mnie ocalić, a nie
zniszczyć. Kimś, kto mi zastąpił drogę, bo może nie dało się w inny sposób,
taki oporny ze mnie materiał. Wszystkie dotychczasowe kłopociki i problemiki
wydają się groteskowe.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Ta kaplica przypomina mi inną szpitalną, prowizoryczną kapliczkę w
Orzeszu, na jednej z moich dawnych placówek. Miałam tam czasem dyżury
odwiedzania chorych i zachęcania ich do uczestnictwa we Mszy Świętej i
przyjęcia sakramentów. Ale wtedy byłam po tej drugiej, szczęśliwej stronie. Tej
stronie, gdzie nie ma bólu. Gdzie nie jest się numerem PESEL. Gdzie wraca się z
pośpiechem do bezpiecznego świata ludzi sennych i sytych, zajętych dreptaniem
wokół własnych, małych spraw. Wraca się do domu. Je dobrą kolację z naiwnym
przeświadczeniem, że szpital to miejsce z innej galaktyki. Nie mojej.
Siedzę w szpitalnej
kaplicy. Obok mnie klęka młoda kobieta, też w piżamie, z różańcem w ręku.
Przyjmowali ją dzisiaj rano razem ze mną. Jezus jest najbliżej nas właśnie w
takich chwilach, mówię i ją przytulam. Trwamy tak dłuższą chwilę.
Piękny wpis, bo prawdziwy. Czuła, szczera modlitwa.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Tak było. A tej kobiety naprawdę mi było żal. Spodziewała sie dziecka... ciekawe, jakie są jej dalsze losy.
OdpowiedzUsuń