poniedziałek, 12 sierpnia 2019



ZAPISKI SZPITALNE

Odsłona Druga.

Siedzę w szpitalnej kaplicy. Chce mi się płakać. Czuję się, Jezu, samotna, naga, jakby mi odebrano wszystko, czym mogłabym zasłonić najgłębszą prawdę o sobie, zdana na obcych ludzi, którym muszę zaufać. Boję się, że nie dam rady znieść tego mężnie. Przychodzą mi do głowy różne myśli. Szłam wczoraj z mamą starymi, dobrze znanymi uliczkami mojego Krakowa, przez Rynek Główny i koło Hali Targowej… Kiedy ja to jeszcze zobaczę i czy w ogóle. Kiedy będę mogła normalnie chodzić. Jak to się wszystko skończy.
Siedzę w szpitalnej kaplicy. Myślę o tych wszystkich młodych ludziach, których stawiasz na mojej drodze, Jezu, a którzy gdzieś Cię po drodze zgubili i nie potrafią zaufać Twojej miłości. Bardzo mocno o nich myślę.
Siedzę w szpitalnej kaplicy. Dziękuję za wszystkie dobre słowa, jakie słyszę, i wsparcie, jakiego doświadczam ze strony sióstr, ludzi z kursu Paweł, przyjaciół i znajomych. Teraz jestem tylko ja i Ty, Jezu. Tak bardzo mocno. Bez żadnych dróg ucieczki.
Boję się, Jezu. Boję się bólu. Boję się zależności. Boję się długiej rekonwalescencji. Boję się własnego ciała. Boję się, że coś pójdzie nie tak. Boję się, że będę musiała zostawić Kłodzko, moje dzieciaki, teatr. Boję się, że nie skończę książki, bo nie będę do tego zdolna. Boję się cierpienia mamy. I tak: boję się śmierci. Tego, że zeszyt, w którym to wszystko zapisuję, będzie straszył pustymi kartkami.
Siedzę w szpitalnej kaplicy. Dawno tak mocno sobie nie uświadamiałam, że to Ty, Jezu, jesteś Reżyserem mojego życia. Panem i Zbawicielem. Kimś, kto chce mnie ocalić, a nie zniszczyć. Kimś, kto mi zastąpił drogę, bo może nie dało się w inny sposób, taki oporny ze mnie materiał. Wszystkie dotychczasowe kłopociki i problemiki wydają się groteskowe.
Siedzę w szpitalnej kaplicy. Ta kaplica przypomina mi inną szpitalną, prowizoryczną kapliczkę w Orzeszu, na jednej z moich dawnych placówek. Miałam tam czasem dyżury odwiedzania chorych i zachęcania ich do uczestnictwa we Mszy Świętej i przyjęcia sakramentów. Ale wtedy byłam po tej drugiej, szczęśliwej stronie. Tej stronie, gdzie nie ma bólu. Gdzie nie jest się numerem PESEL. Gdzie wraca się z pośpiechem do bezpiecznego świata ludzi sennych i sytych, zajętych dreptaniem wokół własnych, małych spraw. Wraca się do domu. Je dobrą kolację z naiwnym przeświadczeniem, że szpital to miejsce z innej galaktyki. Nie mojej.
Siedzę w szpitalnej kaplicy. Obok mnie klęka młoda kobieta, też w piżamie, z różańcem w ręku. Przyjmowali ją dzisiaj rano razem ze mną. Jezus jest najbliżej nas właśnie w takich chwilach, mówię i ją przytulam. Trwamy tak dłuższą chwilę.

2 komentarze:

  1. Piękny wpis, bo prawdziwy. Czuła, szczera modlitwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo. Tak było. A tej kobiety naprawdę mi było żal. Spodziewała sie dziecka... ciekawe, jakie są jej dalsze losy.

    OdpowiedzUsuń