piątek, 29 września 2023


 

Powiew COOL-tury

 Śpiew przez łzy

(Infamia, reż. Anna Maliszewska, Kuba Czekaj, Netflix 2023)

 

Nie pędzą z wiatrem. Nie tańczą dla samej radości tańczenia. Nie śpiewają „ore ore szabadaba da amore”, a jeśli śpiewają, to dla zarobku.

I to jest taki śpiew przez łzy.

Za feerią barw, kwiatami we włosach i zawodzącymi melodiami Romów kryją się prawdziwe dramaty. Takie jak w każdej innej społeczności.

1.     System, nazywany we współczesnej kulturze patriarchatem, ale przecież także same kobiety utrwalają ten patriarchat – czyli niepisane zasady Romanipenu.  Trzeba się w te ramy wpasować, bo w przeciwnym razie zostanie się skazanym na tytułową infamię, a więc wykluczonym ze ścisłej, zamkniętej społeczności.

2.     Podziały: na Romów i „gadziów” (czyli całą resztę), romską „arystokrację” – tę bajecznie bogatą i wprzęgniętą w ciemne interesy – i romski „plebs”, mieszkający w slumsach, wreszcie: „Cyganów” i „prawdziwych Polaków”.

3.     Konflikt jednostki i społeczności. Jednostka ma konkretne marzenia, ponadprzeciętną wrażliwość i nie zgadza się na bycie trybikiem w bezdusznej machinie Romanipenu.
W dodatku śmie się zakochać niezgodnie z oczekiwaniami rodziny, no i tak naprawdę nie wie, kim jest, a przechodzi burzliwy okres dojrzewania.

4.     Upadek rodziny w idealnym - jak by się wydawało - systemie, który miał tę rodzinę scalać. A więc tak naprawdę zdemaskowanie jego fałszu.

5.     Miłość bez naiwnego happy endu.

Wydaje się, że to wszystko już było w tylu tekstach kultury i pop-kultury, że aż trudno byłoby je policzyć. Chociażby w Romeo i Julii Szekspira. W serialu jest nawet scena balkonowa, wyraźnie nawiązująca do tego dramatu, choć w bardzo smutnym, pasującym do współczesnej rzeczywistości kontekście.

Ale przejmujący, choć trochę melodramatyczny wątek miłosny to jedynie pretekst do ukazania dużo głębszej problematyki: poszukiwania tożsamości, pytania, czym są tak zwane wartości rodzinne i czy w ogóle jest możliwe, żeby o nie walczyć, ukazania dramatu uzależnienia i załamania psychicznego i przede wszystkim: podziałów w społeczeństwie, które mogą doprowadzić do tragedii.

Są jacyś „my” i jacyś „oni”. Dla „prawdziwych Polaków” czyli chłopców w dresach z pałkami, rzucających mało wyrafinowane intelektualnie nacjonalistyczne hasła, ci „oni”, których trzeba „nastraszyć” (a więc de facto – zatłuc), to „Cyganie”, „Ciapaci”, „Żydzi”, „pedały” czy ktokolwiek, kto wydaje się być inny. Dla Romów - to „gadziowie”. Mur wrogości i wzajemnej agresji rośnie. Siłą tego serialu jest to, że jego twórcy nikogo tutaj nie próbują idealizować. Każda z ukazanych grup jest hermetyczna i okrutna wobec wszystkich, którzy do niej nie pasują.

Ale jest także Gita – dziewczyna, która wbrew własnej woli przyjeżdża z rodzicami do Polski po wieloletnim życiu na Wyspach Brytyjskich. Okazuje się, że dość liberalne środowisko Romów w Walii jest zupełnie inne niż konserwatywne środowisko Romów w Polsce. Że w wieku siedemnastu lat ma zostać przymusowo wydana za mąż. Że jej dalsza edukacja wisi na włosku. Że może zapomnieć o swojej pasji: tworzeniu muzyki rapowej. Że ma ubierać się i czesać zgodnie z oczekiwaniami rodziny, która jest solidną, wspierającą instytucją pod warunkiem, że jej członkowie mieszczą się w sztywnych ramach systemu, nakazującego mężczyznom zbijać kasę na narkotykach, a kobietom rodzić dzieci, prowadzić dom i się nie wtrącać. Jeśli Gita nie zgodzi się na narzucony sposób życia, grozi jej wydalenie ze wspólnoty: tytułowa infamia. A to oznacza, że zostanie zupełnie sama. Bez kontaktu nawet z własnymi rodzicami, o ile będą chcieli nadal być częścią wspólnoty.

Gita szuka swojego miejsca w świecie. Poznaje nowych przyjaciół w liceum, do którego się zapisała. Okazuje się, że nowa rzeczywistość wcale nie jest „zerojedynkowa”: okropni Romowie i cudowni polscy przyjaciele Gity, którzy ją chronią i bronią. Nie: oni też potrafią być chamscy, mało empatyczni, cyniczni, tchórzliwi, pogubieni, z własnymi, wcale niebagatelnymi problemami, zniewoleni przez różne uwarunkowania społeczne i międzyludzkie. I okrutni.

Czy wobec tego prawo Romanipenu okazuje się jedynie słuszną drogą, którą wybiera Gita? Nie będę zdradzać, ale nic w tym serialu nie jest oczywiste, bo w prawdziwym świecie też nie ma łatwych wyborów.

Serial mocno trzyma w napięciu i momentami jest wstrząsający, ale daje nadzieję. Można przejść przez największą ciemność. Miłość i przyjaźń może zwyciężyć. Rodzina jest najwyższą wartością, ale niekoniecznie rozumiana zgodnie z zasadami jakiegoś sztywnego, nieludzkiego systemu.

Warto przy okazji wspomnieć o genialnej muzyce, gdzie połączono rap z tradycyjnym folklorem cygańskim, znakomicie napisanym scenariuszu, reżyserii i kreacjach aktorskich, które wbijają w fotel, i po prostu znakomitej robocie filmowej!

A główna bohaterka zagrana brawurowo przez Zofię Jastrzębską (która także sama rapuje wykorzystane w serialu kawałki!) może być inspiracją nie tylko dla młodych ludzi poszukujących własnej tożsamości, ale dla każdego, kto stoi na jakimkolwiek życiowym rozdrożu, i pyta o sens i cel życia:

Jestem miksem genów,

Iksem problemów,

Styksem, który dzieli świat

na ten twój i ten mój…

- głosi Gita w tytułowym protest songu.

W kontekście polaryzacji społeczeństwa i niekończących się sporów o uchodźców z Ukrainy i z „zielonej granicy”, osoby LGBT, wierzących, niewierzących, zwolenników partii rządzącej i opozycji te słowa brzmią przejmująco.

Serial trzeba obowiązkowo zobaczyć!


Link do zwiastuna:

https://www.youtube.com/watch?v=1Wm_4dJ1zMk 



piątek, 15 września 2023


 

Książka z duszą

 

Skąd się wzięło to „nie” w tytule?

(Justyna Dżbik – Kluge, Śluby (nie) posłuszeństwa, Wydawnictwo Znak 2023)

 Nie powinnam recenzować tej książki, skoro sama jestem jedną z jej bohaterek, ale jest tak świetna, że nie mogłam się powstrzymać!

Kiedy napisała do mnie Justyna Dżbik – Kluge i zaproponowała wywiad do książki o siostrach zakonnych, zaczęła się wojna w Ukrainie. Media zdominował jeden, zrozumiały w tych okolicznościach temat, a  ja właśnie wydałam w Edycji Świętego Pawła swój zbiór felietonów Zakonnica bez przebrania, ale nie zapowiadało się, że w tej sytuacji to kogokolwiek zainteresuje. Miałam nawet żal do Pana Boga, bo moja poprzednia książka wyszła tuż przed wybuchem pandemii
i oczywiście wszystkie spotkania autorskie trzeba było wtedy odwołać… „To trzeba mieć moje szczęście w życiu!” – myślałam.

Tymczasem kontaktuje się ze mną jakaś miła, ale bardzo rzeczowa pani i w całym tym wojennym zamieszaniu medialnym informuje mnie, że pisze książkę o siostrach zakonnych. Nadmienia, że jest ateistką.

To mnie najbardziej zaintrygowało: co ateistka może napisać o siostrach zakonnych? W głowie od razu uruchomiły mi się niezbyt przyjemne skojarzenia: Zakonnice odchodzą po cichu Marty Abramowicz
i Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? Justyny Kopińskiej. Obie znakomicie napisane, co przy „odpowiednim” wyborze tematu daje czołówkę w rankingach Empiku. Obie jednostronne, a przez to fałszujące obraz powołania zakonnego, w dodatku z błędami merytorycznymi.  Obie koncentrujące się wyłącznie na patologiach życia  w klasztorze.

Zaryzykowałam. Przekonała mnie właśnie ta rzeczowość. Przeczuwałam, że się będziemy wzajemnie słuchać, a to daje szansę na ciekawe, inspirujące spotkanie. Oczywiście zapytałam o zgodę przełożonych i dostałam zielone światło. Niedługo później spotkałyśmy się online. Nie zawiodłam się.

Pytania autorki dotyczyły naprawdę tego, co jest dla mnie najważniejsze: mojej przygody z Jezusem. Przygody życia! Najpiękniejszej i najważniejszej, jaka mnie mogła spotkać. Kiedy otrzymałam wywiad do autoryzacji, wiedziałam, że tam jest dokładnie to, co chciałam przekazać. Bez naginania rzeczywistości do potrzeb „rankingów”.

Całej książki jeszcze nie znałam. Nawet nie wiedziałam, które siostry będą moimi „współtowarzyszkami” wywiadów. Okazało się, że dobór rozmówczyń okazał się dla autorki nie lada wyzwaniem. Wywiadu odmówiło kilkanaście sióstr z różnych zgromadzeń, często znanych z mediów społecznościowych albo wykładających na wyższych uczelniach! Dlaczego? Być może właśnie ze względu na ten nieszczęsny stereotyp „dziennikarki – ateistki” czyli kogoś, kto na pewno „czyha” na nasze potknięcie. Równie krzywdzący jak stereotyp „zakonnicy z pogrzebaczem”, nieszczęśliwej w klasztorze i wyładowującej swoje frustracje na współsiostrach albo powierzonych jej opiece dzieciach…

Książka Justyny Dżbik – Kluge obala wszelkie stereotypy i buduje piękny, bo oparty na prawdzie
i wzajemnym zaciekawieniu pomost.

Oprócz mnie bohaterkami wywiadu są cztery siostry zakonne: s. Dolores Zok, przewodnicząca Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych, s. Irena Karczewska, przewodnicząca Komisji Misyjnej przy Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych, s. Anna Bałchan, od lat pomagająca kobietom na ulicy i ofiarom handlu ludźmi,s. Małgorzata Borkowska, autorka wielu książek, siostry z nowego zgromadzenia: Karmelu Ducha Świętego, a poza tym ksiądz Stanisław (nie podał nazwiska) oraz dwie osoby świeckie: była zakonnica, Izabela Mościcka, i psycholożka Justyna Dąbrowska. Każda z tych osób ma zupełnie inny styl bycia, podejście do tematu, temperament, a jednak coś je łączy: potrzeba przekazania światu, że zakony są same w sobie dobrym wynalazkiem. To jedna z wielu dróg, na jakie Bóg wzywa człowieka. Złe może być jedynie niezrozumienie tej drogi. Również przez tych, którzy ją wybrali.

Już pierwsze zdanie książki mnie bez reszty wciągnęło, bo zaczyna się to wszystko jak powieść:

Patrzę w górę.

Zimne powietrze owiewa moją twarz.

Wodzę wzrokiem za przelatującymi po niebie ptakami.

Czuję spokój. Myśli płyną powoli.

A gdybym tak nie wróciła?

Poszła do auta, odpaliła silnik i pojechała gdzieś, gdziekolwiek. Morze? Czemu nie?

Na dzień, dwa, więcej…

Zostawić to wszystko, wyjść z domu i po prostu iść przed siebie.

Dziękuję Justynie Dżbik – Kluge za to szczere świadectwo swoich zwątpień jako żony i matki. Bo kto
z nas nie miał podobnych myśli? Ma je każdy, kto wybrał jakiekolwiek powołanie życiowe.

A przecież niczego nie zostawiamy, nie idziemy przed siebie. Trwamy.

I o tym trwaniu jest ta książka, zatytułowana przekornie Śluby (nie) posłuszeństwa. Nie da się być siostrą zakonną bez posłuszeństwa. Naśladujemy w tym Kogoś, dla kogo jesteśmy w klasztorze: samego Jezusa, który „stał się posłuszny aż do śmierci, a była to śmierć na krzyżu” (por. Flp 2, 8).

Czym ma być to „posłuszeństwo aż do śmierci”? Cierpiętnictwem? Masochizmem? Wybieraniem drogi „pod górkę”? Nic z tych rzeczy. To po prostu przyjmowanie tego, co jest. Tylko i aż. Tego, że źle sprzątam korytarz. Że za grubo obieram ziemniaki. Że jestem katechetką, a wolałabym uczyć języka polskiego. Że nie potrafię się dogadać z jakąś współsiostrą, może to jest nawet moja przełożona albo dyrektorka w miejscu pracy. Że śpię  na modlitwach, bo godzina wstawania jest dla mnie za wczesna. Że za każdym razem muszę prosić o nowe buty i pieniądze na wyjazd. Że nie posiadam karty bankomatowej, co teraz na każdym kroku utrudnia życie.

Posłuszeństwo to konsekwencja wyboru określonej drogi.

Skąd więc to „nie” w tytule? Z przekory autorki? A może po to, żeby się zastanowić nad ogromem odwagi, jaki często się kryje w zakonnym posłuszeństwie?

Gdyby nie ta odwaga, święty Dominik by nie wysyłał braci z dopiero co powstałego zakonudo głoszenia Ewangelii po wioskach i obcych miastach. Matka Teresa z Kalkuty nie posłuchałaby żebraka, który powiedział „pragnę” i nie założyłaby zgromadzenia zbierającego z ulicy umierających
i zostawionych samych sobie mieszkańców slumsów. Siostra Anna Bałchan nie poszłaby do kobiet głęboko doświadczonych przez los, a siostra Małgorzata Borkowska by nie napisała znakomitej Oślicy Balaama piętnującej głupotę „duchownych panów”. Wreszcie: moje współsiostry z Broniszewic nie zbudowałyby w siedem lat dwóch nowych Domów Chłopaków i przepięknej kaplicy.

Ale to jest zawsze Boże „(nie)posłuszeństwo”, wynikające ze słuchania Jezusa.

Bardzo polecam tę książkę zarówno wierzącym, jak niewierzącym. Dla wierzących będzie opowieścią o wielkiej miłości do Boga tych, którzy dali się Mu uwieść. Dla niewierzących – fascynującą podróżą po świecie na ogół niedostępnym dla zwykłych „śmiertelników”, owianym nie zawsze zdrową atmosferą tajemnicy…

Atutem tej książki jest wielostronne, nie tylko pozytywne spojrzenie na temat. Ale jedynie po to, żeby przyjrzeć się prawdzie.

Gdybym nie wiedziała, że Justyna Dżbik – Kluge jest ateistką, nigdy bym się tego nie domyśliła na podstawie samych wywiadów. Nie dlatego, że próbuje idealizować bohaterki czy życie, jakie wybrały. Dlatego, że jej praca cechuje się rzetelnością dziennikarską i wielkim szacunkiem dla rozmówczyń.

Ech, gdybyśmy wszyscy umieli się tak słuchać, zarówno prywatnie, jak w przestrzeni publicznej, o ileż byłoby mniej podziałów i nieporozumień!

A świat jest tak fascynujący w swojej różnorodności…



fot. s. Regina Dorota Krzesz.