ZAPISKI SZPITALNE
Odsłona Czwarta.
Przyjęłam Komunię
Świętą i sakrament chorych.
- Idziemy –
pielęgniarka wymienia moje nazwisko i brzmi to trochę jak na sądzie
ostatecznym.
Ciasna winda. Wielkie,
metalowe drzwi z napisem „blok operacyjny”. Mamy już tam nie wpuszczają. Dają
mi kroplówkę z jakimś płynem na uspokojenie. To wszystko wydaje mi się
nierzeczywiste. Już nie żart, ale sen. Potrafię modlić się tylko aktami
strzelistymi. Jezu, ufam Tobie. Jezu, bądź ze mną. Jezu. Wiem, że Mu to
wystarczy.
Boję się narkozy. Boję
się, że nie dam rady być dzielna. Boję się, że nie będę umiała Ci zawierzyć,
Jezu. Boję się swojej ostatniej myśli, zanim przestanę myśleć. Nie wiem, jak to
jest zasypiać po narkozie. Czy wtedy coś się widzi i słyszy. Czy coś się śni.
Co mam zrobić, jeśli zobaczę z góry samą siebie na tym stole. Albo tunel i
światło. Albo zmarłą dwadzieścia pięć lat temu babcię, która mnie wita z
otwartymi ramionami i czeka z talerzem pełnym kanapek, jak wtedy, kiedy byłam w
podstawówce. A jeśli wypełni mnie tylko cisza, ciemność i pustka. Narkoza to
taka lekcja umierania.
Zawożą mnie na salę
operacyjną. Drażniący zapach środków odkażających wdziera się w nozdrza.
Zakładają mi maskę tlenową i wstrzykują narkozę. Świat natychmiast gaśnie. Nie
wiem nawet kiedy i jak. Przegapiam ten moment. Budzę się na sali pooperacyjnej
już po. Jakby mi ktoś ukradł trzy godziny z życiorysu. Nie wiem, co się z nimi
stało, gdzie je zgubiłam i jaką treścią zostały wypełnione. Przychodzi mama.
Szczęśliwa, z uśmiechem ulgi: to były mięśniaki czyli nic złośliwego. Ogromne,
więc operacja trwała długo, ale przyniosła ułaskawienie. A może jakąś nową
szansę. Nowe zadanie. Nową mnie. Nie mam siły o tym myśleć. Jeśli o czymś
myślę, to o mojej mamie spacerującej przez trzy godziny przed salą operacyjną.
Już chyba łatwiej odpłynąć w trzygodzinny niebyt. Strasznie jestem senna.
Podłączona do sprzętu i kabelków. Bezbronna. W nieswoim ciele. Ból daje o sobie
znać dalekim, stłumionym przez środki odurzające echem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz