sobota, 19 marca 2022


 

Powiew COOL - tury

 

Bóg na szczęście nie jest carem

(Adam Mickiewicz Dziady, reż. Maja Kleczewska, Teatr w Krakowie im. Juliusza Słowackiego, premiera: listopad 2021)


Obejrzałam z młodzieżą TE "Dziady". Tę słynną, obrazoburczą prowokację, z powodu której trzeba było wszcząć postępowanie odwołujące dyrektora teatru.

Przyznam, że bałam się tego spektaklu. Nie lubię nachalnego mieszania polityki i antykościelnej propagandy do sztuki, która moim zdaniem powinna przede wszystkim kształtować wrażliwość i uczyć patrzenia na rzeczywistość sercem, a tego za pomocą topornej retoryki będącej agitacją czy „anty – czymś tam” po prostu zrobić się nie da. Bałam się też profanacji tego, co dla mnie najważniejsze: obrazów i symboli związanych z moją wiarą. Nie dźwignęłabym tego.

Miałam więc wątpliwości. Radziłam się przyjaciół, którzy na spektaklu byli, w tym Nauczyciela Roku 2021, wspaniałego polonisty Darka Martynowicza. Uznał, że to nie jest krzywdzące dla młodzieży. Zabierając ich na taki spektakl, daję im bezcenną lekcję krytycznego myślenia. Stwarzam warunki do konstruktywnej dyskusji i samodzielnego wyciągania wniosków. A spektakl zrobiony jest ze smakiem.

Zaufałam mądrym ludziom, którzy Dziady Kleczewskiej widzieli, i nie żałuję.

Czy zgadzam się z przesłaniem Mai Kleczewskiej? Nie we wszystkim. Odczułam ogromny smutek, że reżyserka w taki sposób przedstawia postać Księdza Piotra: łajdaka, który nic nie ma wspólnego z powołaniem kapłańskim. Że subtelne, liryczne, mistyczne widzenie Ewy w spektaklu Kleczewskiej ukazuje dramat dziewczynki skrzywdzonej przez księdza, który nigdy nie powinien był zostać księdzem. Że nie ma mojego ukochanego fragmentu o tym, że nasz naród jest jak lawa...

Chciałabym zobaczyć inny obraz Księdza Piotra. Taki właśnie, jaki proponuje autor dramatu. Taki, jaki sama dobrze znam dzięki temu, że spotkałam w życiu mnóstwo wspaniałych, oddanych Bogu i ludziom kapłanów. Pełnych pasji głoszenia Słowa, empatii do wszystkich, którzy potrzebują pomocy, narażających zdrowie i życie najpierw na oddziałach covidowych, a teraz – pomagając Ukrainie…

Chciałabym też zobaczyć inny obraz naszego narodu: „twardej i plugawej lawy”, lecz przecież z „wewnętrznym ogniem” – czyli z ogromnym potencjałem. To, co aktualnie się dzieje w naszym społeczeństwie: masowa pomoc dla Ukrainy na tak wielu płaszczyznach, od przyjmowania uchodźców, poprzez zbiórki, zawożenie darów do Ukrainy, często z narażeniem życia, organizowanie imprez kulturalnych, których dochód w całości poświęcony jest na potrzeby pokrzywdzonych, dowodzi, że słowa Mickiewicza się nie zestarzały, nabierają aktualności… Zawsze będzie „towarzystwo stolikowe”, które dba jedynie o własny komfort, i ci, którzy stoją przy drzwiach i widzą więcej… Zawsze będą podziały, bo taki chyba jest nasz narodowy charakter, ale też zawsze zapanuje jedność w przypadku jakiejś wielkiej katastrofy.

Chciałabym zobaczyć inną wizję obrzędu Dziadów. U Kleczewskiej to jest po prostu manifa narodowców. Pomiędzy nimi snują się Żydzi, osoba innej orientacji seksualnej, która zresztą zaraz zostaje skopana, i umalowane dziewczęta z Instagrama. Jest także słynna miss Polski w kiczowatej sukni z orłem, w której wystąpiła latem 2021 na wyborach Miss Supranational. Cały czas trzyma w ręku aparat z kijkiem do selfie i wydaje się, że poza tym nie ma innych zainteresowań…

To nie są Dziady obrzędowe, na których zbiera się gromada, żeby rozmawiać z umarłymi, tak, jak to ma miejsce w przepięknej, mistycznej inscenizacji Dziadów. Nocy pierwszej i Dziadów. Nocy drugiej Teatru Wierszalin.

To jedynie obraz wszystkiego, co w naszym narodzie najbardziej upokarzające: podziałów, powierzchowności i zwykłego chamstwa. Taki katalog narodowych grzechów.

Czy mam o to wszystko pretensje do reżyserki? Nie. Uważam, że twórca spektaklu – ba! każdy twórca! -  ma prawo przekazać to, co jest ważne dla NIEGO. Wydobyć te treści, które jego zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Jeśli środki, jakich używa, są przemyślane, to ja taką sztukę szanuję. Mogę z nią dyskutować, ale nie mogę jej negować. A tutaj język teatru – a więc reżyseria, ruch sceniczny, rytmiczność i muzyczność spektaklu, który momentami przypomina musical (rewelacyjna scena pieśni więziennych i Pieśń Zemsty Konrada!) – jest przemyślany i konsekwentny. Bardzo w tym pomaga znakomita, przejmująca muzyka. I – uwaga! – nie ma tutaj tandety. Jestem wdzięczna Kleczewskiej za to, że więźniarki w celi Konrada nie mają emblematów Strajku Kobiet, a scena gwałtu pokazana jest bez niesmacznej dosłowności, choć porażająco czytelna.

Świat przedstawiony w Dziadach Kleczewskiej nie jest światem bez Boga i za to też jestem wdzięczna pani reżyser.  Przez cały spektakl – zwłaszcza w Wielkiej Improwizacji -  przebija ogromna tęsknota za Bogiem i szacunek dla sacrum oraz Mickiewiczowskiego tekstu. Jeden z moich młodych aktorów, Kacper, w drodze powrotnej powiedział z lekkim zawodem: „Ech, szkoda, że Konrad jednak nie kończy tego zdania. Tęsknię za inscenizacją, w której wreszcie Konrad wypowie w całości to słynne żeś Ty nie Ojcem świata, ale carem”. A ja nie tęsknię. Ja się cieszę, bo to oznacza, że Bóg w tych Dziadach jest obecny, tylko ludzie czasem zachowują się tak, jakby Go nie było. A to przecież prawda. Bolesna, taka, o której chcielibyśmy zapomnieć – zwłaszcza my, ludzie Kościoła – ale prawda…

Czy przeszkadza mi, że Konrad jest kobietą? Zupełnie. To nie jest nowy pomysł. Już w Hamlecie Andrzeja Wajdy w latach 90. tytułową rolę zagrała brawurowo Teresa Budzisz - Krzyżanowska. Wtedy też mi to nie przeszkadzało. Dostrzegłam w tym Hamlecie po prostu CZŁOWIEKA. Płeć miała tu znaczenie drugorzędne.

Tak samo odbieram zabieg obsadzenia w roli Konrada Dominiki Bednarczyk. Jest w tej postaci kruchość i wewnętrzna moc. Konrad A.D. 2022 porusza się o kulach, zmaga się z własnym ciałem, ale ma piękną, silną duszę.

Kiedy wychodzi, żeby powiedzieć słynne "samotność, cóż po ludziach?" na widownię, przy częściowo zapalonym świetle, mam dreszcze.

Całym sercem czuję tę Konradową samotność i myślę o wszystkich moich samotnościach.

Bardzo ciekawym pomysłem jest dla mnie wykreślenie IV cz. dramatu. Tutaj nie ma Gustawa. Jest od razu Konrad. Przynajmniej w warstwie werbalnej spektaklu. A niewerbalnej? Jest u Kleczewskiej bardzo ciekawa postać będąca kimś w rodzaju alter ego Konrada. Jego (jej) udręczona dusza? A może właśnie Gustaw? Po scenie obrzędu, gdy pojawia się milczące Widmo czyli Konrad o kulach, na scenę wychodzi także ta druga postać, też o kulach. Wije się, walczy z ograniczeniami ciała, wreszcie tańczy – jakby chciała samej sobie udowodnić, że jest wolna. Ten sam Kacper wpadł na pomysł, że to jest właśnie słynne Gustavus obiit – hic natus est Conradus, lecz w formie pantomimicznej.

Nie sposób nie wspomnieć tutaj o kreacji Jana Peszka w roli Senatora – urzędasa owładniętego manią bycia bogiem dla wszystkich, którzy są od niego zależni. Senator Peszka jest demoniczny, ma w sobie jakiś rys psychopatyczny, w scenie snu, kiedy leży na stole, jakby był daniem na pożarcie dla diabłów, wije się jak schwytane zwierzę… Schwytane w co? We własne lęki, koszmary i wyrzuty sumienia. Jakże to aktualnie brzmi w kontekście obecnej sytuacji, kiedy car XXI wieku wywołał wojnę w Ukrainie… I ten salon kapiący od złota, i ta lustrzana posadzka, i sceny z Senatorem tuż po widzeniu Księdza Piotra, gdzie ksiądz, który nie powinien być księdzem, mówi słowa o mężu, który przejmie władzę nad światem…

I nie można było się nie wzruszyć, kiedy na początku spektaklu wyszedł Vitalik Havryla, ukraiński student Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, i przeczytał po ukraińsku wiersz Do przyjaciół Moskali...

A najbardziej się cieszę, że młodzież z grupy teatralnej, jaką prowadzę,  wyszła z teatru poruszona i chcieli o tym spektaklu porozmawiać. Jeszcze w drodze do autokaru.



 

wtorek, 1 marca 2022


 

Notatki z rekolekcji

 Jezusowi nie przeszkadza, że nigdzie nie pasuję

Usłyszałam dzisiaj słowa, których bardzo potrzebowałam. „Zawsze jesteś tu mile widziana, i rób to, co robisz” – powiedziała siostra Eliasza, przełożona klasztoru w Broniszewicach. Poczułam się PRZYJĘTA i ZAAKCEPTOWANA.

Rzadko mówimy sobie takie rzeczy. Nie wiem, czego się boimy. Śmieszności? Ckliwości? Tego, że ktoś nam nie uwierzy? Odmienności tej drugiej osoby, bo nie jest taka jak my i nie jest taka jak „wszyscy”?

Coraz częściej mi się wydaje, że nigdzie nie pasuję.

Nie pasuję do ultrakatolików, bo uważam, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to dobra inicjatywa, popieram szczepienia, nie walczę z ideologią LGBT, ani w ogóle z żadną inną ideologią, i nie słucham Radia Maryja, bo w zasadzie nie słucham żadnego radia.

Nie pasuję do „lewaków”, bo nie ma we mnie zgody na wyśmiewanie i profanację tego, co jest dla mnie święte, i takie zachowanie uważam za pospolite chamstwo.

Nie pasuję do własnego zgromadzenia, choć przecież je kocham. Ale mam wiecznie niedoprasowany habit z jakąś rzucającą się w oczy plamą, nie umiem równo przyklęknąć przed ołtarzem, niedokładnie sprzątam, kiepski ze mnie pedagog, no i nie przepadam za szkolną katechezą i gotowaniem. A wszystkie te rzeczy są przecież ważne i potrzebne. Porządkują zakonną rzeczywistość.

Nie pasuję do świata, który wydaje mi się coraz bardziej obcy i nieludzki.

Ale pasuję do Chrystusa. Tego, który mnie pierwszy wybrał i pokochał, właśnie z tym całym niedopasowaniem. Tego, któremu kompletnie nie przeszkadza, że nigdzie nie pasuję. On mówi do mnie z uśmiecham, jak dzisiaj siostra Eliasza: „Jesteś tu mile widziana. Zawsze. I rób to, co robisz.”

EDIT: po 24 lutego 2022 chyba przestałam się przejmować tym niedopasowaniem… Bo w końcu jakie to ma teraz znaczenie?