środa, 1 kwietnia 2020



Mówienie prozą...


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA SZESNASTA – JEZUS NA POGAWĘDCE


Ojcze, spraw, aby byli jedno – modli się Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy, tuż przed swoją męką. On wiedział, że z tą jednością będzie kiepsko. Że możemy być świadkami cudów, które dokonują się na naszych oczach, a niekoniecznie świadkami wiary. Że możemy wysyłać w charakterze łańcuszków wszystkim znajomym objawienia siostry Faustyny i Alicji Lenczewskiej, a opluwać słowem współwyznawcę, który ogląda inną telewizję albo ma inne zdanie na temat zamykania kościołów czy przyjmowania komunii na rękę. „Zamknęliście kościół, to was pokarało” – usłyszeli od pobożnych katolików zarażeni koronawirusem dominikanie z Rzeszowa, którzy musieli się poddać kwarantannie. Bóg w takim wyobrażeniu jest terrorystą, który każe urządzać ludzkości defilady na swoją cześć, nawet kosztem zdrowia i życia. A jeśli zamkną Jego kościoły, to zachowuje się jak rozkapryszony chłopiec, któremu zamknięto plac zabaw. I urządza ogólnoświatową demolkę. Taki obraz Boga nie ma nic wspólnego z Tym, który oddał życie za przyjaciół. Bardziej przypomina Boga Świadków Jehowy, którego wyznawcy muszą stać przed Nim na baczność w korporacyjnych ubrankach, bo inaczej grozi im eksterminacja podczas Końca Świata.
Na początku epidemii też niepokoiło mnie zamykanie kościołów. Trudno mi było sobie wyobrazić życie bez Eucharystii. Aktualnie przebywam w klasztorze, gdzie dla sióstr jest (Bogu dzięki) możliwość codziennego uczestnictwa we Mszy Świętej. Ale czy gdyby jej nie było, to Bóg by się wyeksmitował z mojego życia? A może byłby jeszcze bliżej? Może jeszcze bardziej doświadczyłabym Jego czułości? „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopalenia” (Oz 6,6) – czytamy w jednej z ksiąg tego „nieludzkiego” Starego Testamentu. A w Ewangelii co krok mamy opis jakiegoś skandalu, który wywołał Jezus na oczach porządnych i nienagannie przestrzegających przepisów przywódców religijnych. Zawsze to był skandal delikatności przeciwstawionej „zerojedynkowym” zasadom moralnym, radykalizmu przeciwstawionego hipokryzji, miłości przeciwstawionej Prawu.
Tyle w temacie odwiecznego konfliktu Kościoła „łagiewnickiego” z Kościołem „toruńskim”.

Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu,
które Mi dałeś,
aby tak jak My stanowili jedno. (J17, 11) 

Brzmi to jak zadanie nie do wykonania.
Tymczasem jestem w miejscu, gdzie ta jedność dzieje się na moich oczach, w sposób naturalny: w domu dla niepełnosprawnych chłopców w Broniszewicach. Na jednej ze ścian holu napis: „Nasi chłopcy żyją na świecie również dlatego, aby na ziemi byli ludzie, dla których jesteś ich całym światem! Bo jeśli doświadczają przy tobie miłości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa, nie potrzebują szukać innych przygód!”. Dla tych chłopców nie ma najmniejszego znaczenia, czy przyjmuję komunię na rękę, czy do ust. Czy na stojąco, czy na klęcząco. Mało tego: nie ma znaczenia, czy (o zgrozo!) w ogóle ją przyjmuję. Nie ma znaczenia, z jakiego jestem zgromadzenia. Nie interesuje ich, czy wolę słuchać ojca Rydzyka czy biskupa Rysia. Czy oglądam „Fakty”, czy „Wiadomości”. Nie pytają o mój wiek, wykształcenie i dlaczego biorę pieniądze z podatków obywateli za uczenie religii w szkole. Nie obchodzi ich także, czy popieram ideologię LGBT. Oni w ogóle nie znają słowa „ideologia”. Nie próbują mnie pouczać, czym powinnam się zajmować jako siostra zakonna, żeby spełniać jakieś bliżej nieokreślone kryteria „zakonności”, ani nie uświadamiają mnie, że tkwię w „kościelnej mafii.”
Ale kiedy przychodzę na grupę, do której jestem przydzielona jako wolontariuszka, biegną do mnie z taką radością, jakby mnie nie widzieli dwieście lat, a zarazem – jakbyśmy się spotkali minutę temu. Ciągną mnie za rękę, żeby mi pokazać swoje królestwo. Tak: jestem ich całym światem. Jestem kimś ważnym , oczekiwanym i bliskim. Za nic. Tak po prostu. Łukasz śpiewa swoje ukochane „Daj mi tę noc”, Dareczek opowiada o Śpiącej Królewnie (już wiem, że kiedy pokazuje na swój palec, to oznacza ukłucie się wrzecionem), a Norbercik szarmancko odbiera ode mnie kurtkę i wiesza ją w pokoju.
Jest takie miejsce, gdzie jedność dokonuje się na naszych oczach. Miejsce, do którego każdy ma prawo wstępu (no, teraz trochę ograniczone ze względu na aktualną sytuację). Miejsce żywego Kościoła. Miejsce, gdzie Jezus lubi przychodzić na pogawędkę jak do przyjaciół w Betanii – Dom Chłopaków w Broniszewicach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz