Mówienie prozą...
CZAS NIEOKREŚLONY.
ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.
ODSŁONA SZESNASTA –
JEZUS NA POGAWĘDCE
Ojcze,
spraw, aby byli jedno – modli się Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy, tuż przed
swoją męką. On wiedział, że z tą jednością będzie kiepsko. Że możemy być świadkami
cudów, które dokonują się na naszych oczach, a niekoniecznie świadkami wiary.
Że możemy wysyłać w charakterze łańcuszków wszystkim znajomym objawienia
siostry Faustyny i Alicji Lenczewskiej, a opluwać słowem współwyznawcę, który
ogląda inną telewizję albo ma inne zdanie na temat zamykania kościołów czy
przyjmowania komunii na rękę. „Zamknęliście kościół, to was pokarało” –
usłyszeli od pobożnych katolików zarażeni koronawirusem dominikanie z Rzeszowa,
którzy musieli się poddać kwarantannie. Bóg w takim wyobrażeniu jest
terrorystą, który każe urządzać ludzkości defilady na swoją cześć, nawet
kosztem zdrowia i życia. A jeśli zamkną Jego kościoły, to zachowuje się jak
rozkapryszony chłopiec, któremu zamknięto plac zabaw. I urządza ogólnoświatową
demolkę. Taki obraz Boga nie ma nic wspólnego z Tym, który oddał życie za
przyjaciół. Bardziej przypomina Boga Świadków Jehowy, którego wyznawcy muszą
stać przed Nim na baczność w korporacyjnych ubrankach, bo inaczej grozi im
eksterminacja podczas Końca Świata.
Na
początku epidemii też niepokoiło mnie zamykanie kościołów. Trudno mi było sobie
wyobrazić życie bez Eucharystii. Aktualnie przebywam w klasztorze, gdzie dla
sióstr jest (Bogu dzięki) możliwość codziennego uczestnictwa we Mszy Świętej.
Ale czy gdyby jej nie było, to Bóg by się wyeksmitował z mojego życia? A może
byłby jeszcze bliżej? Może jeszcze bardziej doświadczyłabym Jego czułości?
„Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopalenia”
(Oz 6,6) – czytamy w jednej z ksiąg tego „nieludzkiego” Starego Testamentu. A w
Ewangelii co krok mamy opis jakiegoś skandalu, który wywołał Jezus na oczach
porządnych i nienagannie przestrzegających przepisów przywódców religijnych.
Zawsze to był skandal delikatności przeciwstawionej „zerojedynkowym” zasadom
moralnym, radykalizmu przeciwstawionego hipokryzji, miłości przeciwstawionej
Prawu.
Tyle
w temacie odwiecznego konfliktu Kościoła „łagiewnickiego” z Kościołem
„toruńskim”.
Ojcze Święty, zachowaj
ich w Twoim imieniu,
które Mi dałeś,
aby tak jak My
stanowili jedno. (J17, 11)
Brzmi
to jak zadanie nie do wykonania.
Tymczasem
jestem w miejscu, gdzie ta jedność dzieje się na moich oczach, w sposób
naturalny: w domu dla niepełnosprawnych chłopców w Broniszewicach. Na jednej ze
ścian holu napis: „Nasi chłopcy żyją na świecie również dlatego, aby na ziemi
byli ludzie, dla których jesteś ich całym światem! Bo jeśli doświadczają przy
tobie miłości, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa, nie potrzebują szukać
innych przygód!”. Dla tych chłopców nie ma najmniejszego znaczenia, czy
przyjmuję komunię na rękę, czy do ust. Czy na stojąco, czy na klęcząco. Mało
tego: nie ma znaczenia, czy (o zgrozo!) w ogóle ją przyjmuję. Nie ma znaczenia,
z jakiego jestem zgromadzenia. Nie interesuje ich, czy wolę słuchać ojca
Rydzyka czy biskupa Rysia. Czy oglądam „Fakty”, czy „Wiadomości”. Nie pytają o
mój wiek, wykształcenie i dlaczego biorę pieniądze z podatków obywateli za
uczenie religii w szkole. Nie obchodzi ich także, czy popieram ideologię LGBT.
Oni w ogóle nie znają słowa „ideologia”. Nie próbują mnie pouczać, czym
powinnam się zajmować jako siostra zakonna, żeby spełniać jakieś bliżej
nieokreślone kryteria „zakonności”, ani nie uświadamiają mnie, że tkwię w
„kościelnej mafii.”
Ale
kiedy przychodzę na grupę, do której jestem przydzielona jako wolontariuszka,
biegną do mnie z taką radością, jakby mnie nie widzieli dwieście lat, a zarazem
– jakbyśmy się spotkali minutę temu. Ciągną mnie za rękę, żeby mi pokazać swoje
królestwo. Tak: jestem ich całym światem. Jestem kimś ważnym , oczekiwanym i
bliskim. Za nic. Tak po prostu. Łukasz śpiewa swoje ukochane „Daj mi tę noc”,
Dareczek opowiada o Śpiącej Królewnie (już wiem, że kiedy pokazuje na swój
palec, to oznacza ukłucie się wrzecionem), a Norbercik szarmancko odbiera ode
mnie kurtkę i wiesza ją w pokoju.
Jest
takie miejsce, gdzie jedność dokonuje się na naszych oczach. Miejsce, do
którego każdy ma prawo wstępu (no, teraz trochę ograniczone ze względu na
aktualną sytuację). Miejsce żywego Kościoła. Miejsce, gdzie Jezus lubi
przychodzić na pogawędkę jak do przyjaciół w Betanii – Dom Chłopaków w
Broniszewicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz