Niedzielnie…
Dzisiaj jedna z moich
ulubionych Ewangelii: o uczniach idących do Emaus. Zawiedzionych,
zrezygnowanych, szukających ucieczki. Nagle na ich drodze pojawia się wędrowiec…
Gdy
tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. (Łk
24, 15).
Bóg zawsze przychodzi
inaczej niż myślę. Towarzyszy mi w smutku, rozczarowaniu, lęku. Słucha. Dzieli
ze mną drogę do mojego Emaus – miejsca mojej ucieczki – ale się nie narzuca. Pozwala
mi wybierać, czy chcę iść z Nim dalej.
Tak
przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść
dalej.(Łk 24, 28).
Bóg chce być zaproszony,
a nawet PRZYMUSZONY, żeby zostać z człowiekiem.
Wtedy
oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. (Łk
24, 31).
Bóg pojawia się na
moment, czasem na bardzo krótką chwilę, ale ta chwila wystarczy, żeby
zrozumieć. Rzucić wszystko. Wyruszyć w drogę powrotną do Jerozolimy – czyli tego,
co trudne, czego się boję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz