Mówienie prozą...
CZAS
NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASU ZARAZY.
ODSŁONA OSIEMNASTA.
WIELKI CZWARTEK.
Obrzęd
umycia nóg w kościele oglądałam ze zdumieniem po raz pierwszy w życiu, kiedy
miałam 22 lata. Był to Wielki Czwartek w kościele krakowskich dominikanów.
Dzień mojej Pierwszej Komunii Świętej. Nie przypuszczałam wtedy, że przyjdzie
mi uczestniczyć w takim wydarzeniu osobiście, i to dwa razy, w zupełnie innych,
ale równie mocnych okolicznościach: na polu Woodstockowym podczas Pol n’Rock
Festival i w Domu Chłopaków.
Na
Woodstock do Kostrzyna nad Odrą pojechałam latem 2019 w ramach inicjatywy
ewangelizacyjnej Przyjaciele Jezusa. Staliśmy z salezjanami i młodzieżą z ich
duszpasterstwa przy piaszczystej alejce, w kolorowym, podpitym, hałaśliwym tłumie,
trzymając miski z wodą, ręczniki, mydło w płynie i kartki z napisami: „Myjemy
nogi za free”. Ludzie zatrzymywali się z niedowierzaniem, zaciekawieniem,
niektórzy dla tak zwanej beki. Zawsze jednak odchodzili poruszeni. Większość
pytała, po co to robimy. I tu mogliśmy opowiedzieć Janową wersję Ostatniej
Wieczerzy. Moją ulubioną. I powtórzyć to pytanie Jezusa: „Czy rozumiecie, co
wam uczyniłem?”. Nie wiem, kogo to bardziej ruszyło: tych, którym myłam nogi,
czy mnie.
Wielki
Czwartek 2020, Dom Chłopaków. Dziwne to Triduum Paschalne. Wiemy, że nie
pójdziemy do kościoła, lecz będziemy oglądać transmisję on line. Że Jezus
będzie do nas przychodził „mimo drzwi zamkniętych” nie tylko w Wielkanoc, ale
przez cały Wielki Tydzień, potem oktawę Wielkanocy, i nie wiadomo, jak długo
jeszcze… Że w transmisjach mszy Wieczerzy Pańskiej nie będzie obrzędu umywania
nóg, na który co roku czekam. Że mszy dla chłopaków ani w Wielkim Tygodniu, ani
podczas świąt też nie będzie…
Ruszamy
więc na grupy: siostry przyjezdne i wolontariusze. Nie mamy co prawda misek jak
na Woodstocku, ale są chusteczki nawilżające. A nie: jest jedna miska z bułkami
kajzerkami, które mają wyobrażać łamany przez Jezusa chleb.
Uwielbiam Ciebie, mój
Baranku,
Błogosławię imię Twe,
Przed tronem Twoim, mój
Baranku,
Z całym niebem wielbię
Cię!
–
śpiewam
z przekonaniem, choć w „normalnych” warunkach z całego serca nie lubię
dziecięcych piosenek religijnych. Tutaj jednak, w tych okolicznościach,
nabierają innego wymiaru. Nieco naiwny „Baranek” z dziecięcej piosenki staje
się Barankiem paschalnym złożonym w ofierze za zbawienie świata. Ofierze, po
której nie trzeba już żadnych innych ofiar, trzeba tylko uwierzyć…
Opowiadam
chłopakom Janową wersję Ostatniej Wieczerzy. Zupełnie jak wtedy, na Woodstocku.
Tylko że chłopcy z Broniszewic patrzą na mnie mądrym wzrokiem, w którym zawiera
się cała Ewangelia. Oni nie potrzebują wyjaśnień. Nie pytają, po co. Nie
dyskutują. Siostry i dziewczyny z wolontariatu pochylają się nad podopiecznymi
z mokrymi chusteczkami. Niektórzy są na wózkach, a ich nogi są zbyt małe i
wątłe, żeby mogły ich gdziekolwiek zanieść. To my jesteśmy ich nogami i dłońmi.
Ich oknem na świat. A może odwrotnie: to oni pokazują nam świat, którego sami
byśmy nie odkryli. Świat, w którym bez zbędnych słów smakuje się każdą chwilę i
kontempluje jej piękno.
Czy
rozumiecie, po co wam to uczyniłem? – słyszę, jak tyle razy w życiu, pytanie
Jezusa. Nie, Jezu, nie rozumiem. I być może nigdy nie zrozumiem. Dlatego
potrzebne mi są takie miejsca jak Dom Chłopaków i ten przymusowy Czas
Nieokreślony. Czas zatrzymania. Czas smakowania każdej chwili. Czas umywania
nóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz