poniedziałek, 27 kwietnia 2020



Mówienie prozą…


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA TRZYDZIESTA. BIURKO PANA BOGA.

Moja współsiostra Wirginia zaczęła publikować w świdnickim „Gościu Niedzielnym” minirekolekcje w formie filmików z serii „Przewietrz się”. Nigdzie na razie nie wyjechała do pomocy, choć może się to jeszcze zmienić. Ja co prawda jestem w Domu Chłopaków, ale kiedy tylko mogę, piszę. Na blogu „Zakonnica bez przebrania” przybywa tekstów…
Czasem mam odczucie, że nagrywanie filmików czy prowadzenie bloga jest w tej chwili luksusem. Wręcz jakąś nieprzyzwoitością. Blogowa pisanina czy jakieś rekolekcje nie uchronią ludzkości przed kolejnymi zakażeniami. Nie dadzą szpitalom i placówkom opiekuńczym tak pożądanych maseczek, przyłbic i kombinezonów. Nikogo nie nakarmią. Nie zastąpią mycia, przewijania i sprzątania. Po co ta cała zabawa w nazywanie rzeczywistości, której i tak się nie da nazwać, próby uchwycenia emocji, które i tak są nieuchwytne, i porządkowanie wydarzeń, które są nie do uporządkowania i wymykają się spod kontroli? Czy szycie maseczek i pielęgnowanie chorych nie jest już samo w sobie głoszeniem Słowa? Czy potrzeba jeszcze czegoś więcej?
Czy rzeczywiście nie uchronią ludzkości? Niczego nie dadzą potrzebującym? Nikogo nie nakarmią?
Kilka dni temu wrzuciłam na pewną grupę odcinek bloga o zaangażowaniu kapłanów i sióstr zakonnych w pomoc Domom Pomocy Społecznej, będącym niejednokrotnie w dramatycznej sytuacji. Tekst spotkał się z falą hejtu. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że jest to grupa absolwentów pewnej organizacji wspierającej młode talenty. Należą do niej elity intelektualne naszego kraju: zdolni studenci, doktoranci, naukowcy, artyści, lekarze, prawnicy… Zabolało. Ale potem pojawiły się i takie komentarze: Ja również byłem w latach 80-tych stypendystą wspomnianej "organizacji". I też wspominam z wielkim sentymentem specyficzny zwariowany klimat obozów naukowych (…). Ja w tamtych młodych latach byłem osobą niewierzącą, rodzice nie przekazali mi wiary. Potem błądziłem po różnych manowcach w poszukiwaniu sensu życia (filozofia, buddyzm, ezoteryka), ale w końcu odnalazłem Boga żywego, a właściwie zostałem przez Niego przygarnięty, z wielką miłością. Dopiero mając 24 lata przyjąłem chrzest w Kościele Katolickim. A od kilkunastu lat mam szczęście być w tym samym Zakonie, co Siostra, w jego świeckiej gałęzi, jako tercjarz dominikański.
Albo głos pewnej pani, która straciła jedno z dzieci, a miesiąc temu męża, i dziękuje mi za to, co piszę: Bóg w tej sytuacji jest bliżej niż kiedykolwiek. Siły i wytrwałości i nie wątp w Miłość. Te komentarze to krzyk zranień ludzi, którzy zgubili Boga. Ryk, wbrew pozorom, tęsknoty za Nim. W tym trudnym czasie każdy w coś musi wierzyć. Pycha to cudowny znieczulacz sumienia. Każdy radzi sobie jak może. Do momentu, kiedy już nie może i wszystko traci. Wtedy zadaje sobie ważne pytania, szarpie się wewnętrznie, a Bóg wychodzi naprzeciw i mówi: no daj się w końcu przytulić.
W takich momentach wierzę, że luksus komentowania rzeczywistości ma znaczenie. Chroni przed rezygnacją. Karmi tym, co dobre i piękne. Daje nadzieję. Jeśli choć jedna osoba znajdzie ją w tym, co piszę, to już wielkie zwycięstwo. Sama też mam tej nadziei odrobinę więcej, gdy siadam do klawiatury, żeby po raz kolejny powiedzieć sobie i światu, że Bóg jest większy niż koronawirus. A kiedy słucham rekolekcji siostry Wirginii i pada zdanie: „Gdyby Bóg miał biurko, to na tym biurku stałaby twoja fotografia”, to wiem, że nie jestem sama. Że jest Ktoś, kto kocha mnie do szaleństwa. Wiem także, że muszę to powiedzieć innym ludziom tak, jak potrafię najlepiej. I siadam do klawiatury…

Link do pierwszego odcinka rekolekcji s. Wirginii tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz