Mówienie prozą…
CZAS
NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.
ODSŁONA TRZYDZIESTA.
BIURKO PANA BOGA.
Moja
współsiostra Wirginia zaczęła publikować w świdnickim „Gościu Niedzielnym” minirekolekcje
w formie filmików z serii „Przewietrz się”. Nigdzie na razie nie wyjechała do
pomocy, choć może się to jeszcze zmienić. Ja co prawda jestem w Domu Chłopaków,
ale kiedy tylko mogę, piszę. Na blogu „Zakonnica bez przebrania” przybywa
tekstów…
Czasem
mam odczucie, że nagrywanie filmików czy prowadzenie bloga jest w tej
chwili luksusem. Wręcz jakąś nieprzyzwoitością. Blogowa pisanina czy jakieś
rekolekcje nie uchronią ludzkości przed kolejnymi zakażeniami. Nie dadzą szpitalom
i placówkom opiekuńczym tak pożądanych maseczek, przyłbic i kombinezonów. Nikogo
nie nakarmią. Nie zastąpią mycia, przewijania i sprzątania. Po co ta cała
zabawa w nazywanie rzeczywistości, której i tak się nie da nazwać, próby
uchwycenia emocji, które i tak są nieuchwytne, i porządkowanie wydarzeń, które
są nie do uporządkowania i wymykają się spod kontroli? Czy szycie maseczek i pielęgnowanie
chorych nie jest już samo w sobie głoszeniem Słowa? Czy potrzeba jeszcze czegoś
więcej?
Czy
rzeczywiście nie uchronią ludzkości? Niczego nie dadzą potrzebującym? Nikogo nie
nakarmią?
Kilka
dni temu wrzuciłam na pewną grupę odcinek bloga o zaangażowaniu kapłanów i sióstr
zakonnych w pomoc Domom Pomocy Społecznej, będącym niejednokrotnie w
dramatycznej sytuacji. Tekst spotkał się z falą hejtu. Nie byłoby w tym nic
zaskakującego, gdyby nie fakt, że jest to grupa absolwentów pewnej organizacji wspierającej
młode talenty. Należą do niej elity intelektualne naszego kraju: zdolni studenci,
doktoranci, naukowcy, artyści, lekarze, prawnicy… Zabolało. Ale potem pojawiły
się i takie komentarze: Ja również byłem
w latach 80-tych stypendystą wspomnianej "organizacji". I też
wspominam z wielkim sentymentem specyficzny zwariowany klimat obozów naukowych
(…). Ja w tamtych młodych latach byłem osobą niewierzącą, rodzice nie
przekazali mi wiary. Potem błądziłem po różnych manowcach w poszukiwaniu sensu
życia (filozofia, buddyzm, ezoteryka), ale w końcu odnalazłem Boga żywego, a
właściwie zostałem przez Niego przygarnięty, z wielką miłością. Dopiero mając
24 lata przyjąłem chrzest w Kościele Katolickim. A od kilkunastu lat mam
szczęście być w tym samym Zakonie, co Siostra, w jego świeckiej gałęzi, jako tercjarz
dominikański.
Albo
głos pewnej pani, która straciła jedno z dzieci, a miesiąc temu męża, i
dziękuje mi za to, co piszę: Bóg w tej
sytuacji jest bliżej niż kiedykolwiek. Siły i wytrwałości i nie wątp w Miłość.
Te komentarze to krzyk zranień ludzi, którzy zgubili Boga. Ryk, wbrew pozorom,
tęsknoty za Nim. W tym trudnym czasie każdy w coś musi wierzyć. Pycha to
cudowny znieczulacz sumienia. Każdy radzi sobie jak może. Do momentu, kiedy już
nie może i wszystko traci. Wtedy zadaje sobie ważne pytania, szarpie się
wewnętrznie, a Bóg wychodzi naprzeciw i mówi: no daj się w końcu przytulić.
W
takich momentach wierzę, że luksus komentowania rzeczywistości ma znaczenie. Chroni
przed rezygnacją. Karmi tym, co dobre i piękne. Daje nadzieję. Jeśli choć jedna
osoba znajdzie ją w tym, co piszę, to już wielkie zwycięstwo. Sama też mam tej nadziei odrobinę więcej, gdy siadam do klawiatury, żeby po raz kolejny powiedzieć
sobie i światu, że Bóg jest większy niż koronawirus. A kiedy słucham rekolekcji
siostry Wirginii i pada zdanie: „Gdyby Bóg miał biurko, to na tym biurku
stałaby twoja fotografia”, to wiem, że nie jestem sama. Że jest Ktoś, kto
kocha mnie do szaleństwa. Wiem także, że muszę to powiedzieć innym ludziom
tak, jak potrafię najlepiej. I siadam do klawiatury…
Link do pierwszego odcinka rekolekcji s. Wirginii tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz