środa, 22 kwietnia 2020


Mówienie prozą…


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASU ZARAZY.

ODSŁONA DWUDZIESTA SZÓSTA. ROZMOWY NIEDOKOŃCZONE.


Dzwonię do mamy codziennie. Taki obowiązkowy rytuał. Szósty tydzień siedzi sama w mieszkaniu. Kiedy z nią rozmawiam, to coraz częściej się zastanawiam, kto kogo wspiera. Mama to cudowny wynalazek. Zawsze pyta, czy się nie przeziębiłam, czy się wysypiam, czy mam zapas skarpet i ulubione kakao, i czy uważam na siebie.
Kiedy byłam dzieckiem, mama była jak Dobra Wróżka. Mieszkała wtedy w innym mieście, bo pracowała tam w teatrze, i każdy jej przyjazd, a jeszcze bardziej każdy mój wyjazd do niej, był wielkim świętem. Mogłam biegać po kulisach teatru, przymierzać peruki i czekać z zapartym tchem aż mama w bajecznie długiej sukni (bo w tamtych czasach kostiumy teatralne były porządne, solidne i oddawały ducha epoki) pojawi się na scenie. Poza tym bawiła się ze mną lalkami i czytała mi bajki w taki sposób, że wierzyłam w ich autentyczność.
Kiedy byłam nastolatką, mama została powierniczką moich młodzieńczych sekretów, szczególnie rozterek miłosnych. Poza tym spędzałyśmy długie godziny na czytaniu dzieł dramaturgów polskich i obcych, chodzeniu na wszystkie premiery w krakowskich teatrach i dyskusjach o ich treści i formie.
A teraz? Mama jest pierwszą czytelniczką moich dwóch powieści. Pamiętam, jak wstrząsnął nią pewien opis i potem nie mogła spać w nocy, tak bardzo to przeżywała. Jest także najbardziej gorliwym widzem premier, jakie przygotowuję z moją młodzieżową grupą teatralną Dzikie Koty. Potrafi przejechać pół Polski, żeby zostać w Kłodzku jedynie dwa dni, po to tylko, żeby zobaczyć przedstawienie. Potrafi też przedyskutować ze mną cały scenariusz, a nawet – kiedy akurat jestem w Krakowie -  zrobić ze mną w pokoju… próby sytuacyjne. Kiedy przyjeżdżam do domu, wita mnie, jakbyśmy się nie widziały dwadzieścia lat. Kiedy wyjeżdżam – żegna tak, jakbym wyruszała na wojnę. I zawsze mi robi krzyżyk na czole.
Wydawałoby się, że kiedy wszystko stanęło w miejscu, nie będzie wiele do powiedzenia. Tymczasem jest tak dużo… Te rozmowy zawsze są niedokończone.
Czasem jest tak, że nie mam siły. Wylewam wszystkie swoje żale i frustracje związane z niepewnością jutra i odwołanymi spektaklami naszego nowego przedstawienia oraz promocjami książki. A także tęsknotą, za tym, żeby „coś się działo”, i za normalnością. I wtedy mama wkracza w akcję: „Jakbyś była matką dwójki dzieci, która właśnie straciła pracę i została na lodzie z niespłaconym kredytem, to dopiero byś zobaczyła, co to jest tęsknota za normalnością. Idź z tym do Jezusa. Jemu oddaj te lęki i frustracje. Nie czekaj, aż cię to zacznie niszczyć, tylko Go wezwij.”
Te kilka słów to takie moje małe rekolekcje. Wystarczy, aby wrócić do Jezusa po siłę i nadzieję.
Mama to naprawdę cudowny wynalazek.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz