sobota, 25 kwietnia 2020



Mówienie prozą…


CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA DWUDZIESTA DZIEWIĄTA. ALL THAT JAZZ.

Dawno, dawno temu, w prehistorycznych latach 90. jako licealistka dostałam się do pewnego stowarzyszenia pomagającego uzdolnionym dzieciom i młodzieży. Jednego z najbardziej znanych w Polsce. Prowadzącego szeroką działalność służącą rozwojowi wybijających się w jakiejś dziedzinie uczniów. Stowarzyszenie istnieje do dziś, działa prężnie, wspiera młodych ludzi, i bardzo dobrze. Mnie oczywiście zakwalifikowano do grupy humanistów. Zaczął się dla mnie cudowny czas rozwoju, nowych przyjaźni, a nawet mojej wielkiej, burzliwej, maturalnej miłości... Stypendystką tego stowarzyszenia czuję się nadal. Nie zmienił tego ani czas, ani odległość, ani moje bycie siostrą zakonną. Ta instytucja (niezbyt ładne słowo, ale nie mogę teraz znaleźć innego) zawsze kojarzyła mi się z przestrzenią twórczej wolności, radością bycia wśród pozytywnych "świrów" z pasją, możliwością konstruktywnej wymiany poglądów, po prostu: z byciem sobą. To był mój drugi dom, miejsce, w którym zawsze czułam się bezpiecznie. Kiedy więc trafiłam na Facebooku na grupę absolwentów tej zacnej organizacji, ucieszyłam się niezmiernie. Poczułam się tu u siebie. Chętnie czytałam o inicjatywach, pomysłach i osiągnięciach moich – z reguły już młodszych – kolegów i koleżanek, choć nie na wszystkim się znam. Z całego serca podziwiałam ich talenty i kreatywność. Sama również chciałam się dzielić tym, co robię: swoją teatralną i literacką pasją, pracą z młodzieżą, no i pisaniem.  Wydawało mi się, że jestem w życzliwym gronie dynamicznych szaleńców, którzy nie usiedzą spokojnie na miejscu i chcą zmieniać świat, nawet w czasie światowej kwarantanny.  Publikowałam więc fragmenty swojego blogu "Zakonnica bez przebrania", bo po prostu staram się tam pokazywać pozytywną stronę życia. Nie wszystkie fragmenty: tylko kilka wybranych, które oceniłam jako najbardziej uniwersalne, mówiące o takich ogólnoludzkich wartościach jak miłość, poświęcenie, współczucie, nadzieja… A że z perspektywy zakonnicy? Że nawiązania do Ewangelii? A z jakiej perspektywy mam pisać o rzeczywistości i do czego nawiązywać, skoro tym właśnie żyję? 
Tak było do wczoraj. Na szczęście czy nieszczęście wrzuciłam wpis o „Kościele w kombinezonie” czyli odcinek zapisków z czasu zarazy mówiący o poświęceniu sióstr zakonnych i kapłanów w czasie pandemii. O ich posługiwaniu na wszelkich możliwych frontach, gdzie często panuje dramatyczna sytuacja - zwłaszcza w Domach Pomocy Społecznej i w szpitalach. No i się zaczęło. Posypała się lawina komentarzy, choć komentatorami było właściwie kilka osób. Pod adresem mojego tekstu padły takie określenia jak „mitologia” (o chrześcijaństwie), „agitprop religijny”, „namolny prozelityzm z wykorzystaniem propagandowych technik manipulacji”, no i wisienka na torcie: „święcone pierdololo”. Jeden z rozmówców wyraził obawę, że „zaraz wjedzie procesja, feretron, Matka Boska z odkręcaną koroną na wodę święconą and all that jazz”. Na czyjąś uwagę, że w moich tekstach nie ma żadnej indoktrynacji ani obrażania czyichś uczuć, zwłaszcza osób LGBT, czy przekraczania granic (bo i taki zarzut się pojawił) tenże rozmówca odpisał: „To, czy pani Baumann robi antygejowską propagandę, jest nieistotne w obliczu tego, że robi tu propagandową akcję kościoła, który robi antygejowską krucjatę. W kraju, gdzie kościół jest wszędzie, a biskupi nie tylko wyskakują nawet z lodówki, ale w dodatku w znacznej części ją opędzlowali, cenię sobie przestrzenie wolne od nachalnego prozelityzmu”. Pisownia oryginalna czyli „kościół” przez małe „k”. Oczywiście pojawiło się kilka głosów w mojej obronie – byłoby głęboką niesprawiedliwością nie wspomnieć o tych rozsądnych i kulturalnych wypowiedziach - ale tamci ich przekrzyczeli.
Zamarłam. Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie pomyliłam grupy. Bo fakt, że taki poziom się zdarza na „Rodzicach nastolatków”, grupach dla amatorskich pisarzy i różnego rodzaju „Kulturach w kwarantannie”, zdążyłam już zauważyć i chociaż trochę przykro, to niespecjalnie mnie to dziwi. W takich grupach – pomimo ich szlachetnych założeń - pojawiają się bowiem przeróżni anonimowi myśliciele wylewający pomyje swoich frustracji z poczuciem doskonałej bezkarności. Ale tutaj? W grupie dla intelektualnych elit kraju? Nie, nie przesadzam. Stowarzyszenie przyjmuje naprawdę NAJLEPSZYCH uczniów z całej Polski, którzy potem stają się wybitnymi studentami, doktorantami, pracownikami naukowymi, artystami, pisarzami, politykami… I nie chodzi w tej „najlepszości” o średnią ocen, lecz o pasję: publikacje, osiągnięcia w olimpiadach, ciekawy problem, nad którym kandydat pracuje. Czytam czasem posty tych absolwentów. Przejrzałam też ich profile, również wyżej wymienionych komentatorów. Studia i stypendia zagraniczne. Sukcesy pisarskie i naukowe. Publikacje w cenionych czasopismach z branży oraz wydane książki. Współpraca z prestiżowymi firmami. Znani krytycy filmowi. Prawnicy. Lekarze. Ktoś tam jest w zespole pracującym nad szczepionką na COVID – 19 (tak, tak!). Doborowe towarzystwo.
Nie mogę się otrząsnąć. Nawet nie wiem, co powiedzieć z bezradności. Właściwie mam tylko kilka pytań: co się dzieje z tym światem? Co się dzieje z relacjami międzyludzkimi? Dokąd to wszystko zmierza? Czy tolerancja dotyczy tylko osób o niekatolickim światopoglądzie i LGBT? I gdzie są granice wolności słowa, jak ją w ogóle rozumiemy i czy ona jeszcze istnieje? Mało tego: gdzie się podziało coś takiego jak kultura osobista w publicznej dyskusji?
Znów wracają wspomnienia parku w miejscu naszych obozów naukowych. Symfonii Dworzaka „Z Nowego Świata”, której słuchaliśmy. Pasjonującego referatu dwóch moich zajmujących się historią kolegów o precyzyjnie opisanej bitwie starożytnej, której… nie było. Wieczorów poezji śpiewanej. Tego, jak graliśmy do białego rana w mafię. Kolegi o ksywie Witkacy, zakochanego na zabój w pewnej pięknej Klarze i powierzającego mnie – którą nazywał Ksieżną Iriną Wsiewołodowną Zbereźnicką Podberezką – swoje miłosne rozterki. Byliśmy młodzi i piękni w swoim idealizmie, i trochę „nieżyciowi”. Nie pamiętam żadnych dyskusji politycznych, żadnej słownej agresji, żadnego szufladkowania kogokolwiek. Nasze wzajemne zaciekawienie sobą było czyste i wzruszająco bezinteresowne, a dyskusje jedynie merytoryczne.
Gdzie się podział ten park i spacerujące po nim niedzisiejsze dzieci?




8 komentarzy:

  1. S.Karolino, dziękuję za ten wpis. Ja również byłem w latach 80-tych stypendystą wspomnianej "organizacji". I też wspominam z wielkim sentymentem specyficzny zwariowany klimat obozów naukowych w Jadwisinie czy Serocku. Współczuję agresji jakiej Siostra doświadczyła ze strony "tolerancyjnych w jedną stronę" antyklerykałów ze wspomnianej grupy. Jednak nie ma co się dziwić - niestety duża część wyższych uczelni w Polsce jest obecnie pod mocnym wpływem ideologii liberalnej i lewicowej ideologii, programowo wrogiej wobec katolicyzmu i Kościoła. Stąd takie a nie inne poglądy kształconych przez nie "elit". Ja w tamtych młodych latach byłem osobą niewierzącą, rodzice nie przekazali mi wiary. Potem błądziłem po różnych manowcach w poszukiwaniu sensu życia (filozofia, buddyzm, ezoteryka), ale w końcu odnalazłem Boga żywego, a właściwie zostałem przez Niego przygarnięty, z wielką miłością. Dopiero mając 24 lata przyjąłem chrzest w Kościele Katolickim. A od kilkunastu lat mam szczęście być w tym samym Zakonie, co Siostra, w jego świeckiej gałęzi, jako tercjarz dominikański :) Cieszę się, że jedna z sióstr z naszej Fraterni opublikowała ten post na naszej wewnętrznej grupie i tak trafiłem na "bratnią duszę" z Zakonu i z Funduszu jednocześnie :) Wyślę Siostrze zaproszenie na FB i postaram się zarazem udzielić wsparcia we wspomnianej dyskusji. Pozdrawiam, Aleksander Kaczmarski OPs.

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostro Karolino robisz dobrą robotę skoro spotyka Cię taka agresja z powodu Imienia Jezusa. Ciesz się bo jesteś BŁoGOSLAWIONA i Bóg w tej sytuacji jest bliżej niż kiedykolwiek. Siły i wytrwałości i nie wątp w Miłość. Te komentarze to krzyk zranień ludzi którzy zgubili Boga. Ryk, w brew pozorom, tęsknoty za Nim. W tym trudnym czasie każdy w coś musi wierzyć. Pycha to cudowny znieczulacz sumienia. Każdy radzi sobie jak może. Do momentu kiedy już nie może i wszystko traci. Wtedy zadaje sobie ważne pytania , szarpie się wewnętrznie a Bóg wychodzi im na przeciw i mówi 'no daj się w końcu przytulić."
    Pozdrawiam serdecznie zapraszam do kontaktu.
    Monika Lipska-Kowal

    OdpowiedzUsuń
  3. też nieraz spotykam się z agresją antyklerykałów, ale nie warto się poddawać. Kropla drąży skałę, a skoro nie byli w stanie zachować kultury osobistej to znaczy, że coś w nich pękło. Być może doświadczyli zranień ze strony osób, które swoją niechęć do innych przybierały w szaty "tradycyjnego katolicyzmu". Śmiem twierdzić, że wejście z takimi osobami w rozmowę niepubliczną sprawiłoby, że poznalibyśmy często niebanalne motywy takiej słownej agresji z ich strony. My możemy się modlić czyli spotykać z Bogiem, oni co najwyżej ze swoimi myślami albo wręcz podszeptami złego, który sieje podziały i nieufność. Owoce się pojawią, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nasze wzajemne zaciekawienie sobą było czyste i wzruszająco bezinteresowne". Co za piękne zdanie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Karolina, jestem przy Tobie w tej bezradności i niezrozumieniu, co się dzieje z ludźmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Musiałam dopiero kliknąć na ten nick "Chuda", żeby zobaczyć, któż to się do mnie zwraca "Karolina". Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Chuda, ty tutaj? Jaka ta blogosfera maciupenka :)

      Usuń