niedziela, 12 kwietnia 2020




Powiew COOL - tury

Niekończąca się Opowieść (Piąta strona świata, reż. Robert Talarczyk, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego, premiera: 16. 02. 2013)


Tytułowa Piąta Strona Świata to oczywiście Górny Śląsk: mała ojczyzna Kazimierza Kutza, autora adaptowanej powieści, i Bohatera, który snuje Opowieść. Świadomie napisałam „Opowieść” z wielkiej litery, bo nie jest to prosta saga rodzinna ani kronika lokalnych anegdotek z międzywojennych, okupacyjnych i komunistycznych Szopienic. Te elementy są tutaj mocno obecne, ale to, co najważniejsze, dzieje się jakby mimochodem i przewija przez cały spektakl jak motyw przewodni. To pytanie szaleńca Albina Lompy: „Skąd się to wszystko wzięło?”. Pytanie, które go zniszczyło. Bo nie zazna spokoju ten, kto za dużo myśli…
Skąd się wzięły walki bratobójcze podczas powstań śląskich, kiedy nierzadko dzieci strzelały do dzieci? Skąd się wzięły podziały na Polaków i Niemców? Skąd się wziął przymus podpisywania Volkslisty, a potem aktu lojalności wobec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej? Skąd się wzięły pociągi wiozące Żydów do obozu zagłady i Niemców na Ostfront? A wreszcie - skąd się wziął czas, który nieubłaganie wszystko zabiera: kolorowe furmanki z lodami, radio błyskające tajemniczym, zielonym światłem, piękną Rebekę „ze Sosnowca”, kochankę Dziadka, Babkę powtarzającą jak refren pytanie „Wiela to jest na zegarze?” (znakomita Alina Chechelska!) i matki czekające na powrót synów z wojny, i z uporem gotujące im „żeniaty żur”?
Szopienice Roberta Talarczyka są miejscem z pogranicza snu i jawy: bawią, wzruszają, a czasem przypominają psychodeliczną wizję. Postacie realne współistnieją ze zjawami, żywi – z umarłymi. Zacierają się granice między przeszłością a teraźniejszością. Atmosferę nostalgicznego „kraju lat dziecinnych” buduje rytmiczna muzyka Przemysława Sokoła, w której słychać, jak w podwórkowej kapeli,  instrumenty dęte. Najmocniejsza jest dla mnie scena wesela Lucjana Czornynogi z Adelą Chrobok, kiedy weselnicy tańczą w rytm skocznej przyśpiewki i nagle wszystko się zatrzymuje, a na zabawie pojawiają się duchy przeszłości: zmarli dziadkowie, niemieccy mieszkańcy Szopienic, zaginiony teść Lucjana, który okazał się zamordowanym funkcjonariuszem gestapo. Śląsk z Piątej strony Świata mógłby być równie dobrze bronowicką chatą z Wesela, ale także Drohobyczem ze Sklepów cynamonowych Brunona Schulza czy Wileńszczyzną z Kroniki wypadków miłosnych Tadeusza Konwickiego. A jednak nie traci swojej „śląskości”. Spowiedź Bohatera zamienia się w sen na jawie. To zjawisko charakterystyczne dla teatru Talarczyka, który łamie linearność narracji nie tylko w tym spektaklu, ale także w Czarnej Balladzie i Himalajach.
Teatr Talarczyka to teatr wyobraźni. Wszystko jest tutaj umowne i dalekie od realizmu. Takie miałam odczucie kilka lat temu, kiedy oglądałam ten spektakl na żywo, i jeszcze bardziej dzisiaj, gdy go widziałam on line. Tym bardziej, że niektóre ujęcia są sfilmowane od kulis: aktor wpada w zapadnię, a potem widać, jak wędruje wśród teatralnej maszynerii. Sceny powstania śląskiego, kiedy dwóch chłopców musi do siebie strzelać, groteskowego pogrzebu małpy, ponurych transportów Żydów i żołnierzy niemieckich, wybierania Polaków do przymusowej pracy przez niemieckich „Bauerów”, spotkania dwóch wdów, Chrobokowej i Czornynogi (znakomity duet: Grażyna Bułka i Ewa Leśniak), egzaminu Izabeli Czornynogi do szkoły muzycznej (pełna ekspresji Katarzyna Błaszczyńska) są oparte na wyrazistym, niemal pantomimicznym  ruchu, bardzo rytmiczne i nieoczywiste. Scena, kiedy Chrobokowa i Czornynoga rozmawiają o interesach, ugniatając i mieszając w dzieży niewidzialne ciasto, to reżyserska i aktorska perełka!
Aktorstwo jest zresztą mocną stroną tego spektaklu. Postacie są barwne i dynamiczne. Nie pozwalają o sobie zapomnieć. Tutaj szczególnie godne uwagi są dwie role żeńskie: Matka Barbary Lubos i Adela Agnieszki Radzikowskiej. Ta pierwsza to typowa twarda Ślązaczka, która nie boi się ani męża awanturnika, ani komunistycznych funkcjonariuszy każących mu podpisać „lojalkę”. Ta druga to naiwne, urokliwe i niezwykle żywe dziewczę. Obie ewoluują. Matka na starość łagodnieje, cichnie, powoli uczy się czułości. Adela dojrzewa i szlachetnieje. Jej dziewczęca miłość nabiera powagi i mądrego zdecydowania.
I jeszcze kilka słów o Bohaterze Dariusza Chojnackiego. Jest zdecydowanie obok Opowieści. Nawet, jeśli uczestniczy w wydarzeniach, to trochę tak, jakby się przyglądał samemu sobie sprzed lat. Najbardziej wzruszył mnie moment, kiedy Bohater wspomina swój pobyt na przymusowych robotach w Niemczech. Jeździ po scenie na rowerze, tak, jak to robił przed laty rozwożąc wyhodowane przez „Bauera” warzywa. Tłumaczy niemieckie słowa, jakie wypowiada jego pracodawca: „Karl, mógłbyś być moim synem”. Wszystko przypomina beznamiętną relację, gdyby nie ta jazda na rowerze, coraz szybsza i szybsza…
Skoro Bohater jest obok Opowieści, to po co ją przywołuje? Po co wraca do swojej Piątej Strony Świata? Może dlatego, że – podobnie jak Albin Lompa – chce znaleźć odpowiedź na pytanie „skąd się to wszystko wzięło”? Przedstawienie kończy się koncertem młodej, dobrze zapowiadającej się za oceanem pianistki Izabeli Czornynogi. Jej muzyka jest jak wzywanie chochoła do bronowickiej chaty: pojawiają się wszystkie duchy przeszłości. Snują się po scenie ze swoimi niedokończonymi Opowieściami. I tylko Albin Lompa znalazł swoją odpowiedź na pytanie, skąd się to wszystko wzięło, i nie ma już wątpliwości. Może więc trzeba być szaleńcem albo mistykiem, żeby WIEDZIEĆ i dokończyć swoją Opowieść?

Fot. Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego


Zwiastun:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz