Powiew
COOL - tury
Niekończąca
się Opowieść (Piąta strona świata, reż. Robert Talarczyk,
Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego, premiera: 16. 02. 2013)
Tytułowa Piąta Strona
Świata to oczywiście Górny Śląsk: mała ojczyzna Kazimierza Kutza, autora
adaptowanej powieści, i Bohatera, który snuje Opowieść. Świadomie napisałam „Opowieść”
z wielkiej litery, bo nie jest to prosta saga rodzinna ani kronika lokalnych anegdotek
z międzywojennych, okupacyjnych i komunistycznych Szopienic. Te elementy są
tutaj mocno obecne, ale to, co najważniejsze, dzieje się jakby mimochodem i
przewija przez cały spektakl jak motyw przewodni. To pytanie szaleńca Albina
Lompy: „Skąd się to wszystko wzięło?”. Pytanie, które go zniszczyło. Bo nie
zazna spokoju ten, kto za dużo myśli…
Skąd się wzięły walki
bratobójcze podczas powstań śląskich, kiedy nierzadko dzieci strzelały do
dzieci? Skąd się wzięły podziały na Polaków i Niemców? Skąd się wziął przymus
podpisywania Volkslisty, a potem aktu
lojalności wobec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej? Skąd się wzięły pociągi wiozące
Żydów do obozu zagłady i Niemców na Ostfront? A wreszcie - skąd się wziął czas,
który nieubłaganie wszystko zabiera: kolorowe furmanki z lodami, radio
błyskające tajemniczym, zielonym światłem, piękną Rebekę „ze Sosnowca”,
kochankę Dziadka, Babkę powtarzającą jak refren pytanie „Wiela to jest na
zegarze?” (znakomita Alina Chechelska!) i matki czekające na powrót synów z
wojny, i z uporem gotujące im „żeniaty żur”?
Szopienice Roberta
Talarczyka są miejscem z pogranicza snu i jawy: bawią, wzruszają, a czasem
przypominają psychodeliczną wizję. Postacie realne współistnieją ze zjawami,
żywi – z umarłymi. Zacierają się granice między przeszłością a
teraźniejszością. Atmosferę nostalgicznego „kraju lat dziecinnych” buduje
rytmiczna muzyka Przemysława Sokoła, w której słychać, jak w podwórkowej kapeli,
instrumenty dęte. Najmocniejsza jest dla
mnie scena wesela Lucjana Czornynogi z Adelą Chrobok, kiedy weselnicy tańczą w
rytm skocznej przyśpiewki i nagle wszystko się zatrzymuje, a na zabawie
pojawiają się duchy przeszłości: zmarli dziadkowie, niemieccy mieszkańcy
Szopienic, zaginiony teść Lucjana, który okazał się zamordowanym
funkcjonariuszem gestapo. Śląsk z Piątej
strony Świata mógłby być równie dobrze bronowicką chatą z Wesela, ale także Drohobyczem ze Sklepów cynamonowych Brunona Schulza czy
Wileńszczyzną z Kroniki wypadków
miłosnych Tadeusza Konwickiego. A jednak nie traci swojej „śląskości”. Spowiedź
Bohatera zamienia się w sen na jawie. To zjawisko charakterystyczne dla teatru
Talarczyka, który łamie linearność narracji nie tylko w tym spektaklu, ale
także w Czarnej Balladzie i Himalajach.
Teatr Talarczyka to
teatr wyobraźni. Wszystko jest tutaj umowne i dalekie od realizmu. Takie miałam
odczucie kilka lat temu, kiedy oglądałam ten spektakl na żywo, i jeszcze
bardziej dzisiaj, gdy go widziałam on line. Tym bardziej, że niektóre ujęcia są
sfilmowane od kulis: aktor wpada w zapadnię, a potem widać, jak wędruje wśród
teatralnej maszynerii. Sceny powstania śląskiego, kiedy dwóch chłopców musi do
siebie strzelać, groteskowego pogrzebu małpy, ponurych transportów Żydów i żołnierzy
niemieckich, wybierania Polaków do przymusowej pracy przez niemieckich „Bauerów”,
spotkania dwóch wdów, Chrobokowej i Czornynogi (znakomity duet: Grażyna Bułka i
Ewa Leśniak), egzaminu Izabeli Czornynogi do szkoły muzycznej (pełna ekspresji Katarzyna Błaszczyńska) są oparte na wyrazistym, niemal pantomimicznym ruchu, bardzo rytmiczne i nieoczywiste. Scena,
kiedy Chrobokowa i Czornynoga rozmawiają o interesach, ugniatając i mieszając w
dzieży niewidzialne ciasto, to reżyserska i aktorska perełka!
Aktorstwo jest zresztą mocną
stroną tego spektaklu. Postacie są barwne i dynamiczne. Nie pozwalają o sobie
zapomnieć. Tutaj szczególnie godne uwagi są dwie role żeńskie: Matka Barbary
Lubos i Adela Agnieszki Radzikowskiej. Ta pierwsza to typowa twarda Ślązaczka,
która nie boi się ani męża awanturnika, ani komunistycznych funkcjonariuszy
każących mu podpisać „lojalkę”. Ta druga to naiwne, urokliwe i niezwykle żywe
dziewczę. Obie ewoluują. Matka na starość łagodnieje, cichnie, powoli uczy się
czułości. Adela dojrzewa i szlachetnieje. Jej dziewczęca miłość nabiera powagi i
mądrego zdecydowania.
I jeszcze kilka słów o
Bohaterze Dariusza Chojnackiego. Jest zdecydowanie obok Opowieści. Nawet, jeśli
uczestniczy w wydarzeniach, to trochę tak, jakby się przyglądał samemu sobie
sprzed lat. Najbardziej wzruszył mnie moment, kiedy Bohater wspomina swój pobyt
na przymusowych robotach w Niemczech. Jeździ po scenie na rowerze, tak, jak to
robił przed laty rozwożąc wyhodowane przez „Bauera” warzywa. Tłumaczy niemieckie
słowa, jakie wypowiada jego pracodawca: „Karl, mógłbyś być moim synem”. Wszystko
przypomina beznamiętną relację, gdyby nie ta jazda na rowerze, coraz szybsza i
szybsza…
Skoro Bohater jest obok
Opowieści, to po co ją przywołuje? Po co wraca do swojej Piątej Strony Świata? Może
dlatego, że – podobnie jak Albin Lompa – chce znaleźć odpowiedź na pytanie „skąd
się to wszystko wzięło”? Przedstawienie kończy się koncertem młodej, dobrze
zapowiadającej się za oceanem pianistki Izabeli Czornynogi. Jej muzyka jest jak
wzywanie chochoła do bronowickiej chaty: pojawiają się wszystkie duchy przeszłości.
Snują się po scenie ze swoimi niedokończonymi Opowieściami. I tylko Albin Lompa
znalazł swoją odpowiedź na pytanie, skąd się to wszystko wzięło, i nie ma już wątpliwości.
Może więc trzeba być szaleńcem albo mistykiem, żeby WIEDZIEĆ i dokończyć swoją
Opowieść?
Fot.
Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz