Mówienie
prozą…
-
Chcesz się zemścić. To skuteczna motywacja, ale niewystarczająca. Tu potrzeba
nadziei.
Boguś
podniósł głowę, zdumiony.
-
O czym ty mówisz, Stefan? Jakiej nadziei?
-
Nadziei na to, że ta wojna się skończy. Że będziemy żyć w wolnym kraju. Że zaczniemy
wszystko od nowa. Że uda nam się ocalić to, w co wierzymy i co kochamy.
-
Stefan, ja już w nic nie wierzę i nie potrafię kochać.
-
Masz narzeczoną.
-
Tak, wiem. Ale nie wiem, czy potrafię z nią być. Tylko ją skrzywdzę.
-
Paniczyku, nie opowiadaj głupot. Ona cię potrzebuje bardziej niż ktokolwiek
inny na świecie. Zrób to dla niej. Odzyskaj nadzieję.
Oczy
Bogusia pociemniały.
-
Stefan, we mnie jest otchłań. Żadnej nadziei. Sowiecki ogień wszystko wypalił.
Chmurny
blondyn podszedł do młodego hrabiego i położył mu rękę na ramieniu.
-
Jest. Tylko się musisz do niej dokopać. Jeśli nie możesz zrobić tego dla
dziewczyny, którą kochasz, to na pewno możesz to zrobić dla kogoś innego…
-
Tak, tak. Zaraz mnie zaczniesz nawracać i mówić, że dla Pana Boga, ludzkości,
ojczyzny! – rzucił drwiąco Boguś.
-
Nie. Dla swojej matki.
Znowu
to dławienie w gardle. I niebezpieczne pieczenie pod powiekami. Boguś odwrócił
twarz.
-
Zaprowadź mnie do twojego przełożonego.
-
Tylko pamiętaj, paniczyku: jak złożysz przysięgę, to już nie ma odwrotu.
Słowa
Stefana nie zrobiły na Bogusiu większego wrażenia. Tyle razy już tracił coś, co
było bezpowrotne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz