sobota, 28 marca 2020


Powiew COOL - tury

GŁOS NIEWIDZIALNEJ GÓRY (Himalaje, reż. Robert Talarczyk, Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego, premiera: 19. 05. 2018)

Obejrzałam on – line spektakl, który od dawna był moim marzeniem: Himalaje w katowickim Teatrze Śląskim. Trochę mnie zmęczył, bo wolę inną poetykę, ale jest dla mnie ważny. Warty polecenia. Z przesłaniem.
Zimna niepokojąca scenografia Katarzyny Borkowskiej wyobraża skały, popękane lodowce i splątane liny, co jest oczywiste biorąc pod uwagę temat spektaklu: historię ostatniej wyprawy Jerzego Kukuczki. Tej, z której już nie wrócił. Ale dla mnie ten obraz przypomina także rozbite lustro. Kawałki szkła są wszędzie, jak kawałki rozbitego życia. Aktorzy są cały czas na scenie jak te kawałki lustra. Ubrani w stroje nieco abstrakcyjne, nieprzystające do skojarzeń z górską wędrówką. Żadnych kombinezonów, sportowych butów, plecaków, butli z tlenem. Za to marynarki i długie, wieczorowe suknie. Jak gdyby uczestniczyli w jakimś psychodelicznym bankiecie życia. Ta atmosfera snu, halucynacji, psychodelicznych wizji, śpiewanej przez aktorów w tle piosenki Edyty Geppert „Kocham cię, życie!”  towarzyszy nam przez cały spektakl, spotęgowana pełną napięcia muzyką Miuosha. Zastanawiałam się, dlaczego reżyser nie poprowadził tej historii w sposób linearny. Dlaczego osoby, zdarzenia, obrazy i dialogi są rozczłonkowane jak odłamki lodu czy rozbitego lustra? Momentami może to być dla widza męczące – i dla mnie było. Może dlatego, że opowieść o alpiniście ma przypominać ostatni przebłysk świadomości, ten moment, kiedy urywa się lina i bohater spada? Wtedy właśnie widać całe życie w przebłyskach, odblaskach, kawałkach, niekoniecznie układających się w logiczną całość. Nie ma chyba lepszego określenia na ten stan psychiczny niż tytuł dziennika Mirona Białoszewskiego Szumy, zlepy, ciągi. Pojawiające się na scenie postacie, przerysowane, niektóre jak z koszmarnego snu (drapieżna, groteskowa Dziennikarka Barbary Lubos) to po prostu ludzie, jakich  spotkał w swoim życiu główny bohater: rodzice, żona Celina (rewelacyjna Agnieszka Radzikowska!), towarzysze z górskich wypraw, którzy zginęli, bezduszny Prezes (wyrazisty, jak zawsze, Adam Baumann) i alegoryczna Lothsie (charyzmatyczna Grażyna Bułka) – spersonifikowana góra, która zatrzymała Jurka na zawsze.
A jaki jest Jurek Kukuczka w interpretacji Dariusza Chojnackiego? Wyobcowany. Tak, jakby cały czas się wspinał na jakiś niewidzialny szczyt. Wspina się, kiedy poznaję Celinę, kobietę swojego życia. Wspina się, kiedy próbuje się odnaleźć jako mąż i ojciec. Wspina się, kiedy rozmawia z Prezesem i towarzyszami górskich wypraw. „Marzę, żeby być na górze. Tylko gdzie jest ta góra?” – pyta w pewnym momencie. Góry go ciągną, nie dają mu spokoju. Jurek cały czas słyszy ich syreni śpiew. „Kiedy zostałem ojcem, to był mój największy szczyt” – mówi. „Chciałabym, żeby tak było, ale dobrze wiem, że to nieprawda” – odpowiada Celina. Czy to oskarżenie? Nie, to prawda o człowieku, który żyje dla jakiejś pasji. Wtedy bardzo trudno oddzielić pasję od „normalnego” życia, bo pasja staje się po prostu życiem… Wyznacza jego rytm: „czekan – krok – oddech – czekan – krok – oddech…”. Kilka dni temu rozmawiałam ze znajomym dziennikarzem. Jeździ po Polsce w czasach zarazy i robi reportaże zamiast siedzieć, jak wszyscy porządni obywatele, w domu. „Wiesz, mam ochotę ci natłuc za głupotę” – napisałam do niego. A on na to: „Droga siostrzyczko, ja jestem DZIENNIKARZEM. Szczególnie teraz ludzie potrzebują mnie najbardziej. Uważam jak mogę, ale się nie poddam. Taka praca. Ponoszę ryzyko”.
Dla mnie „Himalaje” to opowieść o takich właśnie ludziach WSPINACZKI. Ludziach, którzy dla tej swojej wspinaczki ponoszą jakieś ryzyko. Dla jednych to będzie pokonanie K2, dla innych jakakolwiek rzecz, sprawa czy aktywność, która ich wchłania. Ryzyko też jest różne: w czasach zarazy czy w wypadku tak ekstremalnego sportu jak górska wspinaczka może nim być utrata życia. Ale może nim być także utrata rodziny, odrzucenie czy samotność. Bardzo dobrze to rozumiem. Sama mam swoją pasję, niewidzialną górę, którą ciągle muszę pokonywać, za każdym razem mam niedosyt i dlatego wracam. Tą pasją jest dla mnie teatr szkolny. Czy można żyć, jakby tej góry nie było? Można, ale wtedy się powoli umiera.
I o tym właśnie dla mnie, na dzisiaj, są Himalaje Talarczyka: o wyborze między ryzykiem śmierci a powolnym umieraniem bez ryzyka. O dylemacie, czy wybrać życie w zgodzie z sobą i samotność, czy „zmieścić się” w społecznych ramach i się dusić? Czy poświęcić dla swojej pasji wszystko, czy tylko trochę? I czy w ogóle da się „tylko trochę”?
Warto. Choćby po to, żeby zadać sobie te pytania.

Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=3tX9sgn3lds

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz