niedziela, 29 marca 2020



Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA DWUNASTA – ZDALNA KATECHETKA

Jak wygląda zdalne nauczanie z religii? Na razie moi uczniowie mają napisać dwie prace. Jedna dotyczy aktualnie omawianych tematów (przykazań, sakramentów, odpowiednich fragmentów Pisma Świętego), druga – spektaklu Miłość zmartwychwstała, który obejrzeli w ramach rekolekcji wielkopostnych. Wpłynęło 25 maili. Większość to ogólniki, z których wynika, że autorom albo się nie chciało, albo ich to niewiele obchodzi, albo są przeciążeni innymi zadaniami. Uczniowskie refleksje nie zwalają mnie  z nóg. A nie, jest jeden e-mail zatytułowany „Recenzja przedstawienia”, który naprawdę mnie powala. Już login jest intrygujący: „drapieżny_lew”. Tenże Drapieżny Lew niestety nie podaje swojego imienia i nazwiska. Otwieram przesyłkę, a tam następująca wypowiedź: „No fajny był”. Ten spektakl, znaczy się. Odpisałam nadawcy, że wypadałoby się przedstawić i wyjaśniłam pokrótce, na czym polega pisanie recenzji. Przypomniała mi się scena z jednego z moich ulubionych filmów: Dnia świra Marka Koterskiego. Bohater, sfrustrowany polonista, prowadzi lekcje o Stepach Akermańskich. Odpływa w „suchy przestwór oceanu” na falach patetycznej recytacji, gdy nagle jeden z uczniów w klasie puszcza bąka. I po poezji. W nauczycielu narasta irytacja, ale widzi, że jedna z dziewcząt słucha jak zaklęta, wpatrzona w niego jak w obraz olejny. To go motywuje do dalszego dryfowania po romantycznych sonetach. I nagle dziewczyna zadaje poloniście, który na nieszczęście po pewnym drobnym wypadku ma przyklejony plaster do czoła, pytanie: „Co się panu stało w głowę?”. Bohater nie wytrzymuje psychicznie. Wychodzi z klasy, trzaskając drzwiami. Zrezygnowana chcę zamknąć pocztę  (czyli trochę jakby wyjść z „klasy”), ale patrzę: jest jeszcze jedna recenzja. Patrycji, aktorki z Dzikich Kotów: Każdy, kogo zabrakło na tym spektaklu, po usłyszeniu czy zobaczeniu tytułu mógłby pomyśleć: "Nic nie warte przedstawienie religijne" albo: „Spektakl dla babć, wiecie, tych co siedem, jak i nie więcej razy w tygodniu w kościele siedzą". Pewnie i takie opinie miały miejsce... W odpowiedzi na nie mogę jedynie powiedzieć, że spektakl był dla każdego. Tak, dla tej naszej „babci z kościoła", dla dziewczyny i chłopaka w moim wieku, dla naszych rodziców, cioci, wujków… Dla wierzących w Boga z całego serca, dla tych Boga poszukujących, a już chyba przede wszystkim dla tych, którzy tej wiary w sobie nie odnajdują. Dlaczego? Co czyni właśnie ten występ tak uniwersalnym (bo jest przecież dla każdego) i zarazem niezwykłym?
Prawda. Ona tutaj gra pierwsze skrzypce. To, co urzekło mnie i publiczność, to po prostu szeroko rozumiana Prawda. Tej w przedstawieniu grupy Dzikie Koty nie brakowało. Nigdy nie mogłam narzekać na brak autentyczności w naszych przedstawieniach, ale teraz, siedząc na widowni, a nie za kulisami, dostrzegam ją jeszcze wyraźniej. Mnie pomogła spojrzeć na świat z innej strony, z lepszej perspektywy.
Wzruszyłam się. Takie wypowiedzi pomagają uwierzyć, że to, co robię – nie tylko jako reżyser, ale także jako katechetka – ma sens.  Dlaczego większości moich uczniów nie stać na szczerość wypowiedzi? Może dlatego, że uciekają w świat wirtualny? Że ruszające się obrazki filmików i gier zastępują im kontakt z żywym człowiekiem? Może dlatego, że często ich domy przypominają hotele? Może dlatego, że z rówieśnikami porozumiewają się za pomocą emotek i monosylab? Skoro rozmowa z żywym człowiekiem nierzadko jest dla tych młodych ludzi abstrakcją, to jak ma nią nie być rozmowa z żywym Bogiem czyli modlitwa? I dlaczego Bóg, którego nie doświadczają we własnym środowisku, ma ich obchodzić?
Nie wierzę – mówią do mnie czasem na lekcjach albo piszą (jeśli się na to czasami zdobędą) w pracach domowych – bo nie doświadczam. Bo katolicy, których spotykam, odpychają mnie od Boga, zamiast zachęcać. Bo msza to pusty rytuał. Bo słowa księdza, pełne nienawiści, poniżające drugiego człowieka, nie mają nic wspólnego z Ewangelią…
Robię sobie rachunek sumienia. Co MOJE życie ma wspólnego z Ewangelią? Moje – siostry zakonnej, katechetki, człowieka wierzącego, kogoś, kto dostał skarb wiary w dojrzałym wieku po to, żeby pokazać innym ludziom jej piękno? Czy JA zdaję egzamin z Ewangelii w spotkaniu z drugim człowiekiem?
„W jej obecności człowiek czuł potrzebę modlitwy” – mówiła jedna z więźniarek obozu koncentracyjnego w Stutthoff  o bł. Siostrze Julii Rodzińskiej. „Żyj tak, aby inni chcieli cię zapytać o Jezusa” – powiedziała moja współsiostra z Kłodzka, Wirginia.
Czy w moim towarzystwie inni czują potrzebę modlitwy? Czy pytają o Jezusa?
Przychodzę na grupę drugą. Pomagam w lekcjach Danielowi. W szkole specjalnej też jest zdalne nauczanie. Uczymy się więc razem odmiany rzeczowników, a kiedy widzę, że  mój nowy uczeń się męczy, oglądamy jego zeszyt do religii. Staranne notatki (!), wklejone obrazki, zapisane tematy lekcji… Daniel wie, kim był Jan Paweł II i siostra Faustyna, a także skąd się wziął obraz „Jezu ufam Tobie”. Sporo moich uczniów z liceum, chociaż wybierają się na prawo, medycynę, politechnikę, i mają realne szanse, żeby się tam dostać - czyli, krótko mówiąc - inteligencji i wiedzy im nie brakuje, nie wie. Powraca pytanie: jak ich zafascynować Bogiem? Zdalnie czy w realu - to nie ma większego znaczenia. Chodzi tylko i aż o to, żeby oni Go spotkali. Żeby dali się Mu zauroczyć. Żeby zaprosili Go do swojego życia…
Do  Domu Chłopaków Jezusa nie trzeba zapraszać. On jest jednym z mieszkańców.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz