Mówienie
prozą…
CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.
ODSŁONA
DWUNASTA – ZDALNA KATECHETKA
Jak wygląda zdalne
nauczanie z religii? Na razie moi uczniowie mają napisać dwie prace. Jedna
dotyczy aktualnie omawianych tematów (przykazań, sakramentów, odpowiednich
fragmentów Pisma Świętego), druga – spektaklu Miłość zmartwychwstała, który obejrzeli w ramach rekolekcji
wielkopostnych. Wpłynęło 25 maili. Większość to ogólniki, z których wynika, że
autorom albo się nie chciało, albo ich to niewiele obchodzi, albo są
przeciążeni innymi zadaniami. Uczniowskie refleksje nie zwalają mnie z nóg. A nie, jest jeden e-mail zatytułowany
„Recenzja przedstawienia”, który naprawdę mnie powala. Już login jest
intrygujący: „drapieżny_lew”. Tenże Drapieżny Lew niestety nie podaje swojego
imienia i nazwiska. Otwieram przesyłkę, a tam następująca wypowiedź: „No fajny
był”. Ten spektakl, znaczy się. Odpisałam nadawcy, że wypadałoby się
przedstawić i wyjaśniłam pokrótce, na czym polega pisanie recenzji. Przypomniała
mi się scena z jednego z moich ulubionych filmów: Dnia świra Marka Koterskiego. Bohater, sfrustrowany polonista,
prowadzi lekcje o Stepach Akermańskich.
Odpływa w „suchy przestwór oceanu” na falach patetycznej recytacji, gdy nagle
jeden z uczniów w klasie puszcza bąka. I po poezji. W nauczycielu narasta
irytacja, ale widzi, że jedna z dziewcząt słucha jak zaklęta, wpatrzona w niego
jak w obraz olejny. To go motywuje do dalszego dryfowania po romantycznych
sonetach. I nagle dziewczyna zadaje poloniście, który na nieszczęście po pewnym
drobnym wypadku ma przyklejony plaster do czoła, pytanie: „Co się panu stało w
głowę?”. Bohater nie wytrzymuje psychicznie. Wychodzi z klasy, trzaskając
drzwiami. Zrezygnowana chcę zamknąć pocztę
(czyli trochę jakby wyjść z „klasy”), ale patrzę: jest jeszcze jedna
recenzja. Patrycji, aktorki z Dzikich Kotów: Każdy, kogo zabrakło na tym spektaklu, po usłyszeniu czy zobaczeniu
tytułu mógłby pomyśleć: "Nic nie warte przedstawienie religijne"
albo: „Spektakl dla babć, wiecie, tych co siedem, jak i nie więcej razy w
tygodniu w kościele siedzą". Pewnie i takie opinie miały miejsce... W
odpowiedzi na nie mogę jedynie powiedzieć, że spektakl był dla każdego. Tak,
dla tej naszej „babci z kościoła", dla dziewczyny i chłopaka w moim wieku,
dla naszych rodziców, cioci, wujków… Dla wierzących w Boga z całego serca, dla
tych Boga poszukujących, a już chyba przede wszystkim dla tych, którzy tej
wiary w sobie nie odnajdują. Dlaczego? Co czyni właśnie ten występ tak
uniwersalnym (bo jest przecież dla każdego) i zarazem niezwykłym?
Prawda. Ona tutaj gra pierwsze skrzypce. To, co urzekło mnie i publiczność, to po prostu szeroko rozumiana Prawda. Tej w przedstawieniu grupy Dzikie Koty nie brakowało. Nigdy nie mogłam narzekać na brak autentyczności w naszych przedstawieniach, ale teraz, siedząc na widowni, a nie za kulisami, dostrzegam ją jeszcze wyraźniej. Mnie pomogła spojrzeć na świat z innej strony, z lepszej perspektywy.
Prawda. Ona tutaj gra pierwsze skrzypce. To, co urzekło mnie i publiczność, to po prostu szeroko rozumiana Prawda. Tej w przedstawieniu grupy Dzikie Koty nie brakowało. Nigdy nie mogłam narzekać na brak autentyczności w naszych przedstawieniach, ale teraz, siedząc na widowni, a nie za kulisami, dostrzegam ją jeszcze wyraźniej. Mnie pomogła spojrzeć na świat z innej strony, z lepszej perspektywy.
Wzruszyłam się. Takie
wypowiedzi pomagają uwierzyć, że to, co robię – nie tylko jako reżyser, ale
także jako katechetka – ma sens. Dlaczego większości moich uczniów nie stać na
szczerość wypowiedzi? Może dlatego, że uciekają w świat wirtualny? Że ruszające
się obrazki filmików i gier zastępują im kontakt z żywym człowiekiem? Może dlatego,
że często ich domy przypominają hotele? Może dlatego, że z rówieśnikami
porozumiewają się za pomocą emotek i monosylab? Skoro rozmowa z żywym
człowiekiem nierzadko jest dla tych młodych ludzi abstrakcją, to jak ma nią nie
być rozmowa z żywym Bogiem czyli modlitwa? I dlaczego Bóg, którego nie
doświadczają we własnym środowisku, ma ich obchodzić?
Nie wierzę – mówią do
mnie czasem na lekcjach albo piszą (jeśli się na to czasami zdobędą) w pracach
domowych – bo nie doświadczam. Bo katolicy, których spotykam, odpychają mnie od
Boga, zamiast zachęcać. Bo msza to pusty rytuał. Bo słowa księdza, pełne
nienawiści, poniżające drugiego człowieka, nie mają nic wspólnego z Ewangelią…
Robię sobie rachunek
sumienia. Co MOJE życie ma wspólnego z Ewangelią? Moje – siostry zakonnej,
katechetki, człowieka wierzącego, kogoś, kto dostał skarb wiary w dojrzałym
wieku po to, żeby pokazać innym ludziom jej piękno? Czy JA zdaję egzamin z
Ewangelii w spotkaniu z drugim człowiekiem?
„W jej obecności
człowiek czuł potrzebę modlitwy” – mówiła jedna z więźniarek obozu
koncentracyjnego w Stutthoff o bł.
Siostrze Julii Rodzińskiej. „Żyj tak, aby inni chcieli cię zapytać o Jezusa” –
powiedziała moja współsiostra z Kłodzka, Wirginia.
Czy w moim towarzystwie
inni czują potrzebę modlitwy? Czy pytają o Jezusa?
Przychodzę na grupę
drugą. Pomagam w lekcjach Danielowi. W szkole specjalnej też jest zdalne
nauczanie. Uczymy się więc razem odmiany rzeczowników, a kiedy widzę, że mój nowy uczeń się męczy, oglądamy jego
zeszyt do religii. Staranne notatki (!), wklejone obrazki, zapisane tematy
lekcji… Daniel wie, kim był Jan Paweł II i siostra Faustyna, a także skąd się
wziął obraz „Jezu ufam Tobie”. Sporo moich uczniów z liceum, chociaż wybierają
się na prawo, medycynę, politechnikę, i mają realne szanse, żeby się tam
dostać - czyli, krótko mówiąc - inteligencji i wiedzy im nie brakuje, nie wie. Powraca pytanie: jak ich zafascynować Bogiem? Zdalnie czy w
realu - to nie ma większego znaczenia. Chodzi tylko i aż o to, żeby oni Go
spotkali. Żeby dali się Mu zauroczyć. Żeby zaprosili Go do swojego życia…
Do Domu Chłopaków Jezusa nie trzeba zapraszać.
On jest jednym z mieszkańców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz