piątek, 27 marca 2020



Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.

ODSŁONA DZIESIĄTA – MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ TEATRU

To było zawsze moje święto. I od kilku lat jakoś tak wychodziło, że w okolicach tej daty miałam z jakimiś swoimi aktorami premierę lub gościnny występ. W tym roku też tak miało być… Zamiast tego – nagranie naszego nowego musicalu Miłość zmartwychwstała na You Tube i nadzieja, że jeszcze obskoczymy z tym świat. Poza tym może mi się uda poświętować z aktorami Teatru Śląskiego. Udostępniają na swojej stronie Himalaje w reżyserii Roberta Talarczyka. Przedstawienie, które zawsze chciałam zobaczyć. No i gra tam mój tato…
Czym jest dla mnie teatr? W normalnych warunkach, kiedy można wychodzić z domu do woli i robić, na co się tylko ma ochotę, teatr wydaje się wielu ludziom zbędnym luksusem, a co dopiero w zaistniałej sytuacji. Kiedy dowiedziałam się, że zamykają szkoły i nieopatrznie wyraziłam swój niepokój o premierę, jedna z nauczycielek powiedziała: „To akurat jest najmniejszy problem”. Trudno jej odmówić racji, ale zabolało.  Czasem chciałabym usłyszeć: „Wiem, co czujesz. Rozumiem cię”.
Rozumiem, bo to dla ciebie jak oddech. Rozumiem, bo to kawałek ciebie. Rozumiem, bo jeśli się czymś żyje miesiącami i nagle ci to odbierają, to po prostu boli.
Od większości ludzi pewnie czegoś takiego nie usłyszę i nawet tego nie oczekuję. W najlepszym wypadku będą patrzeć na to, co robię, jak na kuriozalną zabawę albo ekskluzywne hobby.
Teatr był w moim życiu od zawsze. Kiedy byłam mała, uwielbiałam bawić się lalkami, ale to nigdy nie była „nudna” zabawa w dom. Fascynowało mnie układanie opowieści, w których główną rolę odgrywały wszystkie moje Barbie i Keny – złe macochy, porwane księżniczki  i królewicze, którzy biegli je ocalić. Bawiłam się także z moimi rówieśnikami w teatr dramatyczny. Biegaliśmy po podwórku w starych koszulach nocnych albo szlafrokach. Pamiętam urodziny Jędrka, mojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa (który niestety zniknął z mojego dorosłego świata), i mój ogromny zawód, kiedy się okazało, że rolę królewny otrzyma inna dziewczynka, a ja musiałam zadowolić się rolą królewicza… A tak bardzo chciałam być porwana przez Złego Czarnoksiężnika czyli Jędrka…
I pamiętam jeszcze ten poważny, „dorosły” teatr, który zostawił trwały ślad w mojej dziecięcej psychice. Pamiętam zapach kurzu teatralnych kulis, farb, jakimi malowano dekoracje i perukarni. Pamiętam , jak mama uczyła się na pamięć roli Podstoliny z Fircyka w zalotach Franciszka Zabłockiego. Trudny, XVIII – wieczny tekst wrył mi się w pamięć już na zawsze:

O serce pełne fałszu!
Czoło bite z miedzi!
Czy możesz takim tonem,
Sam pełen szkarady,
Oczyszczać się
I na mnie własne zwalać zdrady?

Najbardziej podobało mi się to „czoło bite z miedzi”. Może dlatego, że rozumiałam ten fragment dosłownie i ciekawiło mnie, jak wygląda człowiek z miedzianym czołem, połyskującym w słońcu…
Miałam 9 lat, kiedy mama grała Ruth w Niemcach Leona Kruczkowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Była tam scena, gdy na gestapo przychodzi matka jednego z więźniów błagając Willy’ego o wypuszczenie syna. Oddaje mu drogą biżuterię. „On już jest wolny” – odpowiada z cynicznym uśmiechem funkcjonariusz i kobieta wychodzi z gabinetu z nadzieją. Rozmowę słyszy jego kochanka Marika. Pyta Wiily’ego o więźnia i dowiaduje się, że właśnie go rozstrzelano. Wybiega, a za sceną słychać histeryczny śmiech, spotęgowany przez technikę teatralnego studia dźwiękowego. Śmiech Mariki słyszę do dzisiaj. I chyba właśnie tego szaleńczego śmiechu – a więc czegoś, co mnie poruszy, głęboko dotknie, nie da spokoju, a nawet wstrząśnie -  szukam w teatrze, a może w sztuce w ogóle. Śmiechu, który słychać za sceną, a więc w tym tajemniczym świecie będącym poza zasięgiem wzroku widza. Bo to, co najważniejsze w teatrze, dzieje się właśnie ZA SCENĄ. Teatr ma wyrażać to, co niewyrażalne. Wskazywać drogę do tego, co najgłębiej ukryte w sercu.
A czym jest dla mnie teatr dzisiaj? Budowaniem relacji. Tworzeniem świata, który byłby domem dla mnie i tych, wśród których akurat pracuję. Odkrywaniem Ewangelii. Przypominaniem sobie, że najpiękniejsza w byciu człowiekiem jest zdolność kochania. Próbą opowiedzenia tego wszystkiego językiem obrazu, symbolu i emocji.
Czasem mi się nie chce. Długotrwałe próby i gimnastyka logistyczna, jaka zawsze towarzyszy ich organizacji, odbierają mi siłę. Ale uśmiech na twarzach moich aktorów – niezależnie od tego, czy to są osoby niepełnosprawne, dzieci czy młodzież – mi ją przywraca. Kiedy pytają o kolejne próby albo co będziemy robić nowego, to wiem, że przygoda z nimi jest warta nawet największego zmęczenia. Że świat jest dzięki temu naszemu szaleństwu odrobinę lepszy. Że razem wyruszymy w kolejną podróż w głąb serca.
Ten nagły koniec świata odebrał nam również teatr z jego zapachem, kolorem, dźwiękami. Z jego człowieczeństwem. Bo przecież teatr, ten żywy i prawdziwy, jest wtedy, gdy aktor i widz wspólnie przeżywają Opowieść. Razem wyruszają w podróż, której cel jest gdzieś daleko, za kulisami, w tej niewidocznej rzeczywistości, do którego teatr jest jedynie kluczem.
Żaden internetowy streaming tego nie zastąpi, ale na razie musi nam wystarczyć.
Jeszcze bez lęku wyjdziemy na powietrze… Jeszcze bez lęku się spotkamy… Jeszcze bez lęku wyruszymy we wspólną podróż za kulisy, w głąb naszego serca…
I tego właśnie życzę sobie, moim aktorom i wszystkim ludziom teatru w dniu naszego święta.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz