Mówienie
prozą…
CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI Z CZASÓW EPIDEMII.
ODSŁONA
DZIESIĄTA – MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ TEATRU
To było zawsze moje
święto. I od kilku lat jakoś tak wychodziło, że w okolicach tej daty miałam z
jakimiś swoimi aktorami premierę lub gościnny występ. W tym roku też tak miało
być… Zamiast tego – nagranie naszego nowego musicalu Miłość zmartwychwstała na You Tube i nadzieja, że jeszcze
obskoczymy z tym świat. Poza tym może mi się uda poświętować z aktorami Teatru
Śląskiego. Udostępniają na swojej stronie Himalaje
w reżyserii Roberta Talarczyka. Przedstawienie, które zawsze chciałam zobaczyć.
No i gra tam mój tato…
Czym jest dla mnie
teatr? W normalnych warunkach, kiedy można wychodzić z domu do woli i robić, na
co się tylko ma ochotę, teatr wydaje się wielu ludziom zbędnym luksusem, a co
dopiero w zaistniałej sytuacji. Kiedy dowiedziałam się, że zamykają szkoły i nieopatrznie
wyraziłam swój niepokój o premierę, jedna z nauczycielek powiedziała: „To
akurat jest najmniejszy problem”. Trudno jej odmówić racji, ale zabolało. Czasem chciałabym usłyszeć: „Wiem, co czujesz.
Rozumiem cię”.
Rozumiem, bo to dla
ciebie jak oddech. Rozumiem, bo to kawałek ciebie. Rozumiem, bo jeśli się czymś
żyje miesiącami i nagle ci to odbierają, to po prostu boli.
Od większości ludzi
pewnie czegoś takiego nie usłyszę i nawet tego nie oczekuję. W najlepszym
wypadku będą patrzeć na to, co robię, jak na kuriozalną zabawę albo ekskluzywne
hobby.
Teatr był w moim życiu
od zawsze. Kiedy byłam mała, uwielbiałam bawić się lalkami, ale to nigdy nie
była „nudna” zabawa w dom. Fascynowało mnie układanie opowieści, w których
główną rolę odgrywały wszystkie moje Barbie i Keny – złe macochy, porwane
księżniczki i królewicze, którzy biegli
je ocalić. Bawiłam się także z moimi rówieśnikami w teatr dramatyczny.
Biegaliśmy po podwórku w starych koszulach nocnych albo szlafrokach. Pamiętam
urodziny Jędrka, mojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa (który niestety
zniknął z mojego dorosłego świata), i mój ogromny zawód, kiedy się okazało, że
rolę królewny otrzyma inna dziewczynka, a ja musiałam zadowolić się rolą
królewicza… A tak bardzo chciałam być porwana przez Złego Czarnoksiężnika czyli
Jędrka…
I pamiętam jeszcze ten
poważny, „dorosły” teatr, który zostawił trwały ślad w mojej dziecięcej
psychice. Pamiętam zapach kurzu teatralnych kulis, farb, jakimi malowano
dekoracje i perukarni. Pamiętam , jak mama uczyła się na pamięć roli Podstoliny
z Fircyka w zalotach Franciszka
Zabłockiego. Trudny, XVIII – wieczny tekst wrył mi się w pamięć już na zawsze:
O serce pełne fałszu!
Czoło bite z miedzi!
Czy możesz takim tonem,
Sam pełen szkarady,
Oczyszczać się
I na mnie własne zwalać
zdrady?
Najbardziej podobało mi
się to „czoło bite z miedzi”. Może dlatego, że rozumiałam ten fragment
dosłownie i ciekawiło mnie, jak wygląda człowiek z miedzianym czołem,
połyskującym w słońcu…
Miałam 9 lat, kiedy
mama grała Ruth w Niemcach Leona
Kruczkowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Była tam scena, gdy na gestapo
przychodzi matka jednego z więźniów błagając Willy’ego o wypuszczenie syna.
Oddaje mu drogą biżuterię. „On już jest wolny” – odpowiada z cynicznym
uśmiechem funkcjonariusz i kobieta wychodzi z gabinetu z nadzieją. Rozmowę
słyszy jego kochanka Marika. Pyta Wiily’ego o więźnia i dowiaduje się, że
właśnie go rozstrzelano. Wybiega, a za sceną słychać histeryczny śmiech,
spotęgowany przez technikę teatralnego studia dźwiękowego. Śmiech Mariki słyszę
do dzisiaj. I chyba właśnie tego szaleńczego śmiechu – a więc czegoś, co mnie
poruszy, głęboko dotknie, nie da spokoju, a nawet wstrząśnie - szukam w teatrze, a może w sztuce w ogóle.
Śmiechu, który słychać za sceną, a więc w tym tajemniczym świecie będącym poza
zasięgiem wzroku widza. Bo to, co najważniejsze w teatrze, dzieje się właśnie ZA
SCENĄ. Teatr ma wyrażać to, co niewyrażalne. Wskazywać drogę do tego, co
najgłębiej ukryte w sercu.
A czym jest dla mnie
teatr dzisiaj? Budowaniem relacji. Tworzeniem świata, który byłby domem dla
mnie i tych, wśród których akurat pracuję. Odkrywaniem Ewangelii.
Przypominaniem sobie, że najpiękniejsza w byciu człowiekiem jest zdolność
kochania. Próbą opowiedzenia tego wszystkiego językiem obrazu, symbolu i
emocji.
Czasem mi się nie chce.
Długotrwałe próby i gimnastyka logistyczna, jaka zawsze towarzyszy ich
organizacji, odbierają mi siłę. Ale uśmiech na twarzach moich aktorów –
niezależnie od tego, czy to są osoby niepełnosprawne, dzieci czy młodzież – mi ją
przywraca. Kiedy pytają o kolejne próby albo co będziemy robić nowego, to wiem,
że przygoda z nimi jest warta nawet największego zmęczenia. Że świat jest
dzięki temu naszemu szaleństwu odrobinę lepszy. Że razem wyruszymy w kolejną
podróż w głąb serca.
Ten nagły koniec świata
odebrał nam również teatr z jego zapachem, kolorem, dźwiękami. Z jego
człowieczeństwem. Bo przecież teatr, ten żywy i prawdziwy, jest wtedy, gdy aktor
i widz wspólnie przeżywają Opowieść. Razem wyruszają w podróż, której cel jest
gdzieś daleko, za kulisami, w tej niewidocznej rzeczywistości, do którego teatr
jest jedynie kluczem.
Żaden internetowy
streaming tego nie zastąpi, ale na razie musi nam wystarczyć.
Jeszcze bez lęku
wyjdziemy na powietrze… Jeszcze bez lęku się spotkamy… Jeszcze bez lęku
wyruszymy we wspólną podróż za kulisy, w głąb naszego serca…
I tego właśnie życzę
sobie, moim aktorom i wszystkim ludziom teatru w dniu naszego święta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz