środa, 6 maja 2020



Powiew COOL - tury

Plakaty z Patrickiem na ścianach i odkrywanie kobiecości (Dirty Dancing, reż. Emile Ardolino, 1987)

Kochały się w nim wszystkie nastolatki: nie dość, że piękny, wysportowany, męski, to jeszcze świetnie śpiewał i jeszcze lepiej tańczył. A przy tym w spojrzeniu i całym sposobie bycia miał jakąś nieuchwytną czułość i delikatność. Jego bohaterowie prawie zawsze byli w typie silnego wrażliwca. Patrick Swayze.
Kiedy miałam jakieś 12 lat, na ekrany wszedł serial o Wojnie Secesyjnej Północ – południe, który do dziś uwielbiam, oraz film, którego całkiem zgrabny tytuł Dirty Dancing przetłumaczono nie wiedzieć czemu jako Wirujący seks, więc plakatami Patricka oblepiłam sobie ściany w pokoju. Dopóki nie zakochałam się w koledze z klasy.
Wirujący seks – brzmi pretensjonalnie i dzisiaj już nikt by w ten sposób żadnego tytułu nie przetłumaczył, ale dla dziewczynek z siódmej klasy podstawówki brzmiało ekscytująco.
Co zapamiętałam z tego filmu po latach? Kolory, bajeczny klimat Ameryki lat 60., musicalową beztroskę, oszałamiającą choreografię i muzykę, która przetrwała próbę czasu i do dziś dodaje skrzydeł lepiej niż Red Bull. No i oczywiście hipnotyzujący romans (ach, ta scena ćwiczenia układu tanecznego w wodzie!), a także obowiązkowy wątek amatorki, co to nagle a niespodziewanie musi zastąpić profesjonalistkę podczas występu, od którego zależy niemal zbawienie ludzkości, a przynajmniej utrzymanie pracy przez bohatera – instruktora tańca… Oczywiście robi to brawurowo.
Co zobaczyłam w Dirty Dancing wczoraj wieczorem, kiedy do niego wróciłam po ponad 30 latach? Podziały społeczne. Niestety trochę toporne i zerojedynkowe: ci „biedni” są empatyczni, wrażliwi, zdolni, ale zdegradowani, a ci „bogaci” - znudzeni, cyniczni i moralnie zepsuci. Ciekawe, że w filmie nie pojawia się wątek dyskryminacji rasowej, co było naprawdę dużym problemem w Ameryce tamtych czasów. Trzydzieści lat młodsze Służące, których akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych dokładnie w tej samej epoce,  akcentują właśnie ten temat. Tymczasem w Dirty Dancing mamy prawie wyłącznie białych bohaterów - ale tych  „lepszych” i tych „gorszych”. Ci z elity to przeciętniacy i degeneraci. Faceci traktują dziewczyny jak swoją własność lub je wykorzystują i potem (o zgrozo!) nie pomagają im w zorganizowaniu „zabiegu”, szantażują tych, którzy nie mają żadnej kasy ani wpływów, mszczą się i niszczą innym facetom reputację, żeby przykryć swoje grzeszki. Kobiety to puste lale: dbają jedynie o to, żeby mieć ładnie ułożone włosy, zastanawiają się, z kim spędzić noc, i reagują frustracją, gdy odcień butów nie pasuje im do sukienki. Na tym smutnym tle wyróżnia się trójka bohaterów: Baby (Jennifer Grey), Johnny (Patrick Swayze) i Penny (Cynthia Rhodes). Pierwsza jest tą Jedyną Absolutnie Dobrą czyli nie pasującą do systemu nastolatką ze świata bogatych. Rodzinne wakacje w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym są dla niej czasem odkrywania, kim jest i czego chce od życia. Zderzenia idealistycznych marzeń o wstąpieniu do Korpusu Pokoju i ukończeniu studiów, które posłużą jej w ratowaniu ludzkości, z brutalną rzeczywistością. Służy temu – a jakże! – romans, w jaki się wdaje z ujmującym instruktorem tańca Johnnym, i przyjaźń z „zakazanym” towarzystwem, które wydaje się nieodpowiednie dla panienki z dobrego domu. Okazuje się jednak, że dziewczyna nareszcie czuje się sobą i dostrzega, że życie nie jest takie proste, jak jej się do tej pory wydawało. Baby dorasta. Staje się kobietą. Nabiera pewności siebie i odwagi. Jest nawet w stanie poświęcić swoją reputację, żeby stanąć w obronie ukochanego. I to mi się akurat bardzo podoba. Szkoda jednak, że twórcom filmu do ukazania tej przemiany tak bardzo potrzebne było „wrzucenie” bohaterki do łóżka Johnny’ego. Bo jaki tutaj mamy przekaz? Szesnastolatka zakochuje się w starszym i – jak wynika z kontekstu – mocno już doświadczonym przez życie i kobiety chłopaku. Jest to bardzo powierzchowna znajomość, trwająca tyle, ile wakacyjny turnus. Oczywiście nie ma szans, żeby rodzice zaakceptowali ten związek ze względu na zbyt duże różnice społeczne. Pamiętajmy, że akcja się dzieje sześćdziesiąt lat temu. Oczywiście młodzi mogliby się zbuntować i zdecydować, że choćby się waliło, paliło i grzmiało, to oni chcą być razem. Jak Romeo i Julia. Nic takiego jednak nie wynika ani z rozwoju akcji, ani z dialogów. Nie ma zresztą tych dialogów między zakochanymi zbyt wiele, bo albo tańczą, albo uskuteczniają sceny miłosne. Jedno i drugie przepiękne i pokazane w sposób niezwykle delikatny, wręcz wyidealizowany, tylko jakie to ma skutki dla ich dalszej relacji? Czy w ogóle można nazwać relacją to, co się dzieje między nimi? Może rzeczywiście jest to po prostu „wirujący seks”?
Johnny ukrywa jakąś tajemnicę. To typ wrażliwego twardziela, ewidentnie skrzywdzonego przez los. Z jednej strony czuły i opiekuńczy, z drugiej – uciekający przed bliskością. Jakby się bał miłości. No i obłędnie tańczy… Trudno się zresztą dziwić: Patrick Swayze był z zawodu tancerzem.
Penny to typowa dziewczyna wystawiona do wiatru przez łajdaka, który się nią pobawił, a gdy pojawił się problem w postaci niechcianego dziecka: wyrzucił jak zepsutą zabawkę.
I tutaj dochodzimy do sedna: w pozornie beztroskim i musicalowym Dirty Dancing tkwi bardzo niebezpieczne przesłanie, że niezobowiązujący romans jest ok, nawet dla kilkunastoletniej dziewczynki, bo pomaga odkryć swoją kobiecość i nabrać pewności siebie, a aborcja jest moralnie dopuszczalna, wręcz oczywista w wypadku, gdy nam się nie udało zapobiec ciąży. Swoją drogą, w filmie ani razu nie pada słowo „aborcja”. Zamiast tego słyszymy miłe, uspokajające słowa: „lekarz”, „zabieg”, „pomoc”, „wszystko będzie dobrze”, „będę jeszcze mogła mieć dzieci”. Mało tego: bohaterstwo Baby to w dużej mierze pomoc w organizacji „zabiegu” dla nowo poznanej przyjaciółki. Pożycza pieniądze od taty, ryzykuje, że straci jego zaufanie, i zastępuje Penny podczas występu tanecznego. Na nauczenie się układu ma co prawda tylko kilka dni, no, ale z Patrickiem Swayze, to przecież czysta przyjemność!
Podsumowując: film obezwładnia widownię, szczególnie jej damską część. Warto jednak pomyśleć, jaki jest jego przekaz. A potem popatrzeć na niego jak na podróż do przeszłości i zanucić She’s Like The Wind albo Time of My Life

Zamiast zwiastuna - kultowe Time of My Life:


3 komentarze:

  1. Po latach też zwróciłam uwagę na lekko potraktowany wątek aborcji. Nie pamiętam, co myślałam o nim jako nastolatka. Film oglądałam po angielsku, na czarno-białym telewizorze, więc nie wykluczam, że w ogóle nie zrozumiałam, o co chodzi :-) Muzykę uwielbiam, mam motyle w brzuchu za każdym razem, kiedy jej słucham.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako nastolatka też o tym chyba nie myślałam. Ale film nadal lubię. Dobrze jednak miec świadomość, jakie treści "przemyca". A muzukę UWIELBIAM i słucham:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bohaterstwo w organizacji "zabiegu". Ech, delikatne słowa. J Takie to filmowe oswajanie cywilizacją śmierci, w ładnym opakowaniu, a jakże.
    Takie schematyczne potraktowanie postaci niemiłosiernie mnie irytowało w "Fall of giants" Folletta. Wiem, że autor lewicuje, ale arystokraci tylko głupi i puści, robotnicy waleczni, dzielni i bohatersko podnoszący bunt klasowy... Mimo ciekawego obrazu świata w początkach I WŚ jednak strasznie to okaleczyło całokształt.

    OdpowiedzUsuń