Mówienie prozą…
CZAS
NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.
ODSŁONA CZTERDZIESTA. PORTRETY.
Są
młodzi – studiują albo tuż po studiach. Mieliby mnóstwo możliwości
zagospodarowania wolnego czasu. Wybrali Dom Chłopaków i nagle się okazało, że
to jest właśnie ich życie. To najprawdziwsze…
Kamil
Ja już tutaj nie czuję
się jak wolontariusz. To jest mój dom. Trafienie do tego miejsca zmieniło cale
moje życie. W końcu udało mi się znaleźć szczęście i poczucie sensu tego, co
robię – opowiada swoją niezwykłą historię niezwykły
mieszkaniec Domu Chłopaków. Kamil nie
wyobraża sobie już życia bez tego miejsca. Nie jest ani wolontariuszem, ani
pracownikiem. Jest po prostu domownikiem. Mało kto potrafi zabrać rozbieganą
bandę maluchów z grupy trzeciej na farmę i poradzić sobie z nimi tak, żeby
wszystkie miały zajęcie. Wybrać się z pokaźną grupką chłopców do pizzerii albo
do galerii handlowej na kawę i prowadzić długie, męskie rozmowy. Zagrać Jezusa w
inscenizacji na Wielki Czwartek. W ciągu godziny za pomocą starych palet,
desek, kilku gwoździ i młotka wyczarować tor przeszkód dla psów. Być jednocześnie
szoferem w meleksie, alpakoterapeutą i przedszkolanką. A do tego jeszcze obiektem cichych westchnień damskiej części personelu w sklepach i innych instytucjach,
gdzie Kamil ma coś ważnego do załatwienia.
Jest
już tutaj prawie dwa lata. Trafił przypadkiem – jak większość przyjaciół Domu -
ale to tego rodzaju przypadek, który potrafi zmienić całą biografię. Akurat byłem w takiej sytuacji, że wszystkie
moje pomysły na życie z różnych powodów nie wyszły. I tak z braku innego
wyjścia, po krótkiej wegetacji w domu, załatwiłem sobie pracę za granicą. W tym
samym czasie kuzyni siostry Tymoteuszy zapytali mnie, czy chcę przyjechać do pracy
w domu dla niepełnosprawnych. Siostry otwierają nowy dom i potrzeba pomocy w
przygotowaniach do imprezy – wspomina Kamil. W dodatku dzień przed terminem
wyjazdu do pracy za granicą dostał sms, że wyjazd nieaktualny. Pojechał do Broniszewic
bez wahania. Miało być pięć dni. Rozkładał trawniki, układał ławki pod sceną,
sprzątał teren. Kiedy upłynął termin, siostry go zapytały, czy chciałby zostać
jeszcze tydzień. Został. Kiedy wrócił do domu, to tylko na trzy dni. Nie mógł
przestać myśleć o Bronkach. Spakował się i pojechał z powrotem. Bezterminowo.
Zaczynałem od takich
zwyczajnych rzeczy: graliśmy w piłkę, jeździliśmy na rowerach, na basen, na
wieczorne męskie wypady na pizzę czy kebab. Później zacząłem jeździć na
wycieczki dłuższe i krótsze. Zacząłem poznawać chłopaków z głębszymi
niepełnosprawnościami i pomału uczyć się pracy z nimi. A później pojawiły się
zwierzęta. Ja polubiłem je, a one mnie. Skończyłem kurs alpakoterapeuty i
kynoterapeuty (terapia z psami) – opowiada. Niedawno Kamil skończył jeszcze weekendowy
kurs terapii zajęciowej. Przed kwarantanną uczył się prowadzić zajęcia z
chłopakami z niepełnosprawnością głęboką i zajęcia relaksacyjne dla chłopaków
po ich lekcjach w szkole.
Kamil
nie planuje na razie wyjazdu z Broniszewic, ustatkowania się i założenia
rodziny. Tutaj odnalazł swoje powołanie. Bez niego to miejsce byłoby uboższe o
to jedno jedyne słowo, które często słyszy od chłopców: „tato”.
Cudowny chłopak miałam okazję poznać go osobiście .
OdpowiedzUsuńZgadzam się:)
OdpowiedzUsuń