Powiew
COOL - tury
Nie
bronię „kleru”, lecz konstruktywnej dyskusji.
(Kler Wojciecha Smarzowskiego, 2018)
Film Smarzowskiego widziałam w
kinie krótko po premierze. Pozostało mi
w głowie kilka przygnębiających obrazów. Obskurne ściany i rzędy ponurych,
metalowych łóżek przypominających szpitale dla obłąkanych sprzed 100 lat albo
kwatery na cmentarzu. Słowem: ośrodek dla dzieci prowadzony przez siostry
zakonne. Tak, tak. Retrospekcja. Ale bohater wraca tam po latach, współcześnie,
a placówka wygląda identycznie. Jakby się tam czas zatrzymał. Serio? Cóż. Można
dyskutować o tym, na ile siostry zakonne są zaangażowane w swoją pracę
wychowawczą, na ile są czułe, kochające i oddane powierzonym im dzieciom (choć
uwierzcie: znam takich sióstr bardzo dużo!). Ale takich ośrodków najzwyczajniej
nie ma. Dlaczego? Bo standardy unijne na to nie pozwalają. Gdyby taki gdzieś
się uchował, siostry musiałyby go natychmiast zamknąć, a dzieciaki rozesłać do
innych placówek.
Druga sprawa: ministranci z podstawówki sprzątający kościół. Czyżby? Byłam na wielu parafiach i ani razu nie widziałam. Robią to zazwyczaj albo osoby świeckie (zakonne) pracujące w zakrystii. Albo są dyżury różnych wspólnot (rodzin).
Trzecia rzecz: cytat z Ewangelii o fałszywych prorokach i wilkach w owczej skórze. Tak. Jeden z najmocniejszych w Piśmie Świętym. Jak się to wrzuci jako motto, to chwyci, panie reżyserze, prawda? Szkopuł w tym, że Założyciel Kościoła użył tych słów w zupełnie innym kontekście.
Czwarta rzecz: księżowscy bohaterowie rzucają k...wami i innym językowym mięsem częściej niż robotnicy na budowie (z całym szacunkiem dla ciężko pracujących robotników). Nawet w kurii. Nie oszukujmy się: bywa i tak... Ale wszędzie? Zawsze? Na każdym zakręcie? Co drugie słowo?
Piąta rzecz. Ani razu nie pada słowo "Bóg" czy "Jezus", a Pismo Święte jest cytowane tylko w kontekście pijackiej zabawy. Serio? Księżom się nie zdarza mówić o Bogu? Modlić? Zastanawiać nad swoją wiarą? To ja chyba żyję na jakiejś innej planecie.
Dlaczego się czepiam mało istotnych detali? Ano dlatego, że widać wyraźnie, że autor genialnego Wołynia i Róży swobodniej się porusza po świecie sprzed 70 lat niż po rzeczywistości współczesnego Kościoła. Bo w nim po prostu nie jest...
Druga sprawa: ministranci z podstawówki sprzątający kościół. Czyżby? Byłam na wielu parafiach i ani razu nie widziałam. Robią to zazwyczaj albo osoby świeckie (zakonne) pracujące w zakrystii. Albo są dyżury różnych wspólnot (rodzin).
Trzecia rzecz: cytat z Ewangelii o fałszywych prorokach i wilkach w owczej skórze. Tak. Jeden z najmocniejszych w Piśmie Świętym. Jak się to wrzuci jako motto, to chwyci, panie reżyserze, prawda? Szkopuł w tym, że Założyciel Kościoła użył tych słów w zupełnie innym kontekście.
Czwarta rzecz: księżowscy bohaterowie rzucają k...wami i innym językowym mięsem częściej niż robotnicy na budowie (z całym szacunkiem dla ciężko pracujących robotników). Nawet w kurii. Nie oszukujmy się: bywa i tak... Ale wszędzie? Zawsze? Na każdym zakręcie? Co drugie słowo?
Piąta rzecz. Ani razu nie pada słowo "Bóg" czy "Jezus", a Pismo Święte jest cytowane tylko w kontekście pijackiej zabawy. Serio? Księżom się nie zdarza mówić o Bogu? Modlić? Zastanawiać nad swoją wiarą? To ja chyba żyję na jakiejś innej planecie.
Dlaczego się czepiam mało istotnych detali? Ano dlatego, że widać wyraźnie, że autor genialnego Wołynia i Róży swobodniej się porusza po świecie sprzed 70 lat niż po rzeczywistości współczesnego Kościoła. Bo w nim po prostu nie jest...
Film oblewa widza złem
jak pomyjami. Od stóp do głów. Tak. Tego się nie da inaczej określić. W ciągu
kilkudniowej akcji mamy cały dorodny katalog siedmiu grzechów głównych: seks z
nieletnimi ministrantami, romans i ciążę, alkoholizm, brudne interesy, cynizm
biskupa i jego "dworu". I napis na plakacie: "Nic co ludzkie nie
jest im obce". Oh... really? W takim razie co z takimi
"ludzkimi" sprawami jak wiara i zmagania o nią, nadzieja, miłość,
odpowiedzialność za swoją drogę życiową, pomoc słabszym, poświęcenie, życie z
jakąś pasją? To już nieludzkie? Tego nie ma? Oj, będę nudna i powtórzę: to ja
chyba żyję na jakiejś innej planecie, bo znam mnóstwo księży i sióstr, którzy
tak właśnie rozumieją bycie człowiekiem w kontekście swojej wiary i powołania.
I sama staram się tak żyć, oczywiście z różnym skutkiem, ale do tego dążę.
Dojrzewam. Walczę. Zmagam się.
Przejdźmy do spraw
artystycznych. Bardzo mocna końcówka. Jeszcze mocniejsza (i genialnie zagrana)
scena, kiedy bohater spotyka księdza, który go zgwałcił w dzieciństwie. Te ich
twarze... spojrzenia... milczenie... Wbija w fotel. Dosyć dobre dialogi.
Wstrząsające, wyraziste, symboliczne obrazy. Rewelacyjna, przejmująca muzyka.
Ale film mnie zmęczył. Zastanawiałam się, dlaczego. Już wiem. Przez swoją
jednowymiarowość. Żeby było jasne: z tego samego powodu męczy mnie większość
produkcji religijnych typu Bóg nie umarł. Są tak samo
jednowymiarowe i jednotonalne, tylko w drugą stronę. Gdybym zdecydowała się
zrobić film o takiej tematyce i pokazać zło w Kościele, to wprowadziłabym
kontrast. Konflikt. Przeciwwagę. Choćby jednego księdza czy siostrę żyjącą w
zgodzie z powołaniem. Zakochaną w Mistrzu z Nazaretu, będącym, czy tego chcemy,
czy nie, Założycielem Kościoła. Po co? Żeby bronić "kleru"? Nie. Po
to, żeby nie upraszczać rzeczywistości. Pokazać jej różnorodność i nieoczywistość.
Bo tylko wtedy można konstruktywnie dyskutować na temat dobra i zła.
Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=2uWgZa-nIg0
Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=2uWgZa-nIg0
OdpowiedzUsuńJestem osobą wierzącą, znam wielu wspaniałych księży.
Widziałam film, a którym (jako student psychologii) widzę mnóstwo nieprzerobionych traum i nieszczęścia.