Powiew
COOL - tury
Ostra
diagnoza i czułość.
(Pope
Francis – A Man of His Word, reż. Wim
Wenders, 2018)
Nie wiedziałam o
istnieniu tego dokumentu, a przecież światową premierę miał 2 lata temu.
W Polsce
jednak przeszedł bez echa. O filmie dowiedziałam się od Piotrka Wojtasika, dziennikarza niezbyt lubianej przez katolików stacji TVN. Reżyserem jest Wim Wenders, człowiek po kilku rozwodach.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, żeby pokazać, że Bóg nie lubi schematów i czasem
posyła do nas ludzi, którzy nie wyglądają na proroków, a jednak nimi są, bo
przynoszą dobre słowo, nadzieję, twórczy niepokój, inspirację do konstruktywnej
refleksji nad własnym życiem.
„Jakby mnie ktoś
zapytał, jak postrzegam wiarę, to właśnie tak: oczami papieża Franciszka” –
napisał do mnie Piotrek, więc – choć nie lubię dokumentów, zwłaszcza długich i
mocno nasączonych publicystyką - postanowiłam, że Papież Franciszek i jego przesłanie będzie moim obowiązkowym must see.
Nie żałuję. Film Wendersa
to prawdziwa bomba treściowa. Zawiera nauczanie papieża Franciszka w pigułce:
choroby Kościoła ze szczególnym uwzględnieniem jego hierarchów, problem niesprawiedliwości społecznej, ekologii, przywłaszczania sobie przez człowieka
osiągnięć cywilizacyjnych, braku jedności w rodzinie, kwestię
równouprawnienia kobiet i mężczyzn, LGBT, dramat pedofilii w Kościele, wojen,
zbrojeń i Holocaustu, kwestię uchodźców, dialogu międzyreligijnego i pluralizmu
kulturowego, wreszcie: zagadnienie człowieka wobec umierania i konieczności…
poczucia humoru.
Film obejrzałam w
Tygodniu Modlitw o Powołania, kiedy w liturgii słowa jest czytana mowa Jezusa z
Ewangelii Św. Jana o tym, kim jest Dobry Pasterz. A dzisiaj, w uroczystość Świętego
Stanisława usłyszałam podczas homilii dopełnienie tych treści w pytaniu: czy
żyjesz DLA KOŚCIOŁA, czy Z KOŚCIOŁA? Czy jesteś pasterzem, czy klerykałem? To pytanie
nie dotyczy jedynie biskupów, ale wszystkich ochrzczonych. Szczególnie jednak
tych, którzy są najbliżej ołtarza lub tak jak my, siostry zakonne, mieszkają z
Jezusem pod jednym dachem…
Dokument Wendersa
wymaga skupienia i intelektualnej gotowości do przyjęcia dużej dawki niełatwych
treści. Nie ma tu szybkich cięć, wypowiedzi osób innych niż Franciszek,
elementów fabularnych, które niekiedy dokłada się do filmów dokumentalnych,
żeby uatrakcyjnić scenariusz. Jedynym takim elementem jest postać Św.
Franciszka z Asyżu – patrona i duchowego ojca papieża: rola bez słów, ukazana
jako kontekst tego, czym żyje papież. Święty z Asyżu pojawia się w obrazie Wendersa
kilka razy w sposób symboliczny, jako
milczący świadek, a nawet towarzysz działań i wypowiedzi Franciszka. I to
właściwie tyle, jeśli chodzi o jakieś filmowe „fajerwerki”. Co więc zatrzymało
mnie przy monitorze komputera poza, rzecz jasna, rekomendacją znajomego? Dwie rzeczy:
ostra diagnoza i czułość.
Ostra
diagnoza: dla mnie najmocniejsza scena filmu to nie kadry z obozów
dla syryjskich uchodźców czy z wizyt papieża w zakładach karnych i szpitalach
dziecięcych, nie modlitwa Franciszka w Instytucie Yad Vashem, nawet nie
ukazanie dramatycznego zatonięcia łodzi z uchodźcami koło Lampedusy, lecz
spotkanie z kościelnymi hierarchami w Watykanie. Papież mówi bez ogródek „swoim”
ludziom, jakie choroby trawią Kościół: wiara, że jesteśmy nieskazitelni,
odporni na zło i niezastąpieni, choroba rywalizacji i próżnej chwały, choroba zamkniętych
kręgów, choroba schizofrenii egzystencjalnej, choroba duchowego Alzheimera, choroba
bogacenia się i… choroba ponurych min. W tym momencie mistrz Wenders kadruje
kamienne twarze zebranych na obradach biskupów. Bezcenne!
Czułość:
przewija się przez cały czas trwania filmu. Jest obecna nie tylko w słowach
Franciszka, ale w jego tonie głosu, gestach i wnikliwym spojrzeniu. Kiedy słucham
wypowiedzi papieża z dokumentu Wendersa, to cały czas mam wrażenie, jakby mówił
tylko do mnie. I nieodpartą chęć przytulenia się do niego. Albo pójścia do
spowiedzi. Tak, Franciszek żyje wzorem Dobrego Pasterza, jaki Jezus pozostawił
w Ewangelii Św. Jana: pasterza, który nie odpuszcza, sam szuka każdej owcy, bo
każda dla niego jest wyjątkowa z własnym imieniem i historią życia, pasterza
pełnego ciepła i delikatności, lecz kiedy trzeba: stanowczego, pasterza
radosnego, lecz kiedy trzeba: zatroskanego.
Dokument oglądałam ze wzruszeniem i tęsknotą, zwłaszcza, gdy pokazywał obrazy z papieskich pielgrzymek czy spotkań z młodzieżą. I te tłumy rozentuzjazmowanych ludzi, które go witały… Od razu przypomniała mi się jakże inna modlitwa Franciszka z 27 marca tego roku: papież był zupełnie sam, na pustym Placu Świętego Piotra, w cieniu pandemii. I płakał z płaczącymi.
Słowa, które mi najbardziej
utkwiły w pamięci po obejrzeniu filmu, to wypowiedź papieża o obecności
Boga w naszym życiu: „Być może jedyną rzeczą, która wiąże wszystkich ludzi na
ziemi, jest właśnie miłość Boga. We wszystkim innym jesteśmy wolni: wolni do
tego stopnia, by móc Go nie kochać.”
Jeśli film pozostawił
we mnie jakiś niedosyt, to jest on spowodowany brakiem jasnego określenia, co
to znaczy, że chrześcijanie są uczniami Chrystusa, i na czym polega wyjątkowość
tego, w co wierzymy. Skoro, jak twierdzi
papież, tak naprawdę Bóg jest jeden dla wszystkich, to dlaczego warto iść
właśnie za Chrystusem?
I dlatego trzeba film
Wendersa zobaczyć. Choćby dla tego jednego pytania. Aha, i dla pewnego zdania, które mnie osobiście urzekło, bo temat jest mi bliski: że artysta jest apostołem piękna.
Link do zwiastuna:
Z tym posyłaniem ludzi niewyglądających na proroków jest sporo racji, mój powrót do wiary rozpoczął się od lektury dwóch zupełnie "cywilnych" książek, acz tematycznie ukierunkowanych - "Historia antykultury" wniosła sporo o roli Kościoła w budowę cywilizacji (a byłem już na etapie obrony katolicyzmu przed głupimi szarżami i atakami, nawet o ile sam wierzący nie byłem), co poskutkowało lektura Pisma Św. w porządku czytań, a Gietrzwałd Grzegorza Brauna trochę mówiąc o objawieniach skłonił mnie do różańca, co przyniosło niespodziewane owoce <3
OdpowiedzUsuńFantastycznie! bardzo się cieszę i pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń