niedziela, 31 maja 2020

Niedzielnie...

Wieczorem, w dniu zmartwychwstania, tam, gdzie przebwali uczniowie, choć drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: "Pokój wam!" (J 20, 19).

Jezus pokazuje uczniom ręce i bok czyli swoje rany. Jest w tym spotkaniu ważna, głęboka prawda: nie ma takiej rany, której Jezus nie mogłby dotknąć i uzdrowić. Sam doświadczył zranienia z miłości do mnie. I już nie potrzeba zamkniętych drzwi. I już przychodzi Duch Święty. I już uczniowie mogą go przyjąć, wyjść z ciasnego kąta swoich lęków i rozczarowań, stać się świadkami zmartwychwstania - czyli nadziei.
I już pod naporem życia może się skruszyć nawet największy beton.

wtorek, 26 maja 2020


Myśli niedorzeczne...


MAMIE

Wędrujemy razem
długim korytarzem dzieciństwa
przychodzisz po mnie do szkoły
mam siedem lat
i pędzę w twoje ramiona
z radosną wiarą że już nigdy się nie rozstaniemy

Wędrujemy razem
po ciemnych kulisach twojego miejsca pracy
mam dziewięć lat
i wdycham zapach
montowanych przed spektaklem dekoracji
a ty ubrana w sztywne koronki
wtajemniczasz mnie w teatr
o wiele na mnie za duży
i już wiem że nie znajdę drogi powrotnej

Wędrujemy razem
po szeleszczących kartkach
pachnących bibliotecznym kurzem albo farbą drukarską
szepczących frazy Mickiewicza Słowackiego i Mrożka
mam piętnaście lat
i już wiem że nie potrafię mówić w innym języku

Wędrujemy razem
po krętych ścieżkach dorastania
czereśnie przestały być słodkie
mam dziewiętnaście lat
i płaczę
a ty mi oszczędzasz wiedzy dzisiaj dla mnie oczywistej
że świat będzie dalej istniał
po liście od tego chłopaka
co nie wierzy w miłość na odległość

Wędrujemy razem
dusznymi ulicami miasta
lato jest ciężkie tego roku
mam dwadzieścia trzy lata
i zatrzymuję się
bo nie wiem jak ci powiedzieć
że zostawiam wszystko
i idę w dalszą wędrówkę sama

Wędrujemy razem
przez dni miesiące i lata
jestem dorosłą kobietą
tak długowieczną jak ty
kiedy miałam siedem lat
a ty ciągle jesteś przy mnie
słuchasz moich opowieści które cię nie nudzą
martwisz się że za lekko się ubrałam
bo świat jest zimny
i ogrzewasz gorącą herbatą
czas który ucieka

Mamo
nie ma nic piękniejszego
niż te powroty
do wspólnego wędrowania


sobota, 23 maja 2020




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA CZTERDZIESTA TRZECIA. PORTRET MARTYNY.


Jest studentką III roku pielęgniarstwa w Krakowie i właśnie pisze pracę licencjacką. Kiedy ogłoszono kwarantannę, bez wahania spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i pojechała do Domu Chłopaków. Była tu ponad  miesiąc. Pracowała na ośmiogodzinnych dyżurach w grupie dla leżących chłopców. Trzeba było ich karmić, przewijać, myć, podawać im leki, a przede wszystkim: budować relację. Żeby wiedzieli, że są kochani. To jest czasami prawdziwe wyzwanie w wypadku chłopców z głęboką niepełnosprawnością intelektualną, unieruchomionych w łózkach i na wózkach. Ci chłopcy nie mówią. Martyna wie, że musi zwracać uwagę na szczegóły: spojrzenia, dotyk, rodzaje wydawanych dźwięków. Uczy się ich języka, co wymaga czasu, delikatności i cierpliwości, bo to język serca.
Martyna przyjaźni się z tym miejscem od roku, a o jego istnieniu dowiedziała się z dokumentu Patryka Vegi. Tak ją to zachwyciło, że od razu postanowiła poznać bohaterów reportażu. Wsiadła w pociąg, nie wiedząc, że to taki kawał drogi od jej domu (pochodzi z okolic Krosna).  W czasie podróży pomyślała w panice: "Co ja robię!?". Ale głupio byłoby się tak nagle wycofywać…
I tak zaczęła się najpiękniejsza, jak do tej pory, przygoda w jej życiu. Dom Chłopaków jest dla niej miejscem, gdzie może pogodzić dwie ważne dla niej rzeczy: miłość do Pana Boga i do pielęgniarstwa. Tutaj ma poczucie spełnienia i bycia potrzebną.
Kiedy przyjechałam do Bronek po raz pierwszy, to byłam przekonana, że nie potrafię kochać. Okazało się, że to takie proste. Jak patrzę na Bronki, ile tu czułości i wsparcia, to myślę, że tak powinien wyglądać świat – mówi Martyna i płacze, bo musi wyjechać. Studia wzywają. Ale wróci. Przecież tu jest jej dom.


piątek, 22 maja 2020


Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA CZTERDZIESTA DRUGA. PORTRET MICHAŁA.

Pracuje w klubie sportowym i trochę się też zajmuje dziennikarstwem sportowym. Jego pasją jest futbol. Przyjechał krótko po ogłoszeniu kwarantanny: 26 marca. Wziął w tym celu urlop bezpłatny. Był z nami ponad miesiąc. Spędzał czas na sprzątaniu, czynnościach sanitarnych, zmienianiu pampersów i pomocy przy myciu chłopaków, podawaniu leków i przede wszystkim organizował im wolny czas. Zagrał nawet swoją rolę życia w mini inscenizacji w Niedzielę Palmową: osiołka. I wraz z innymi wolontariuszami przygotował epicką majówkę na polance z popcornem, watą cukrową i koncertem coverów Eneja w wykonaniu naszego niezastąpionego Daniela.
Wolontariuszem jest od roku. To niby niedużo, ale dla Michała – kawał życia. Pięknego, twórczego i pełnego miłości. O Domu Chłopaków dowiedział się w grudniu 2018 roku. Był akurat w Londynie, gdzie pojechał do pracy. To był bardzo trudny okres w jego życiu. Takie poczucie pustki i samotności. I wtedy usłyszał o rekolekcjach adwentowych prowadzonych przez siostry dominikanki z Broniszewic – Elizę i Tymoteuszę – w jednym z polskich kościołów. Akurat zmienił mu się grafik dyżurów w pracy i nie musiał w tych dniach brać nocek. To jeden z tych „przypadków – nieprzypadków”, które potrafią nadać nowy kierunek życiu, i tak się też stało w wypadku Michała. Po raz pierwszy pojechał do Broniszewic w maju 2019 roku. Trochę się obawiał. Wyobrażał sobie, że świat osób niepełnosprawnych jest smutny i szary. Jechał z przekonaniem, że jego zadaniem będzie pocieszanie tych dzieci i nie bardzo wiedział, jak to robić. Po drodze układał sobie w głowie „pocieszające” formułki. A tu niespodzianka. Kiedy pojawiłem się na grupie, to od razu miałem na sobie pięć par rąk. Każdy chłopiec chciał mnie zabrać do swojego pokoju. Pokazywali mi swoje skarby, zabawki. Swój świat – radosny i kolorowy. Miałem ich pocieszać, a tymczasem to oni uczyli mnie radości - wspomina Michał. Zapytany, co mu daje wolontariat, odpowiada z przekonaniem: Książkę by można napisać! Uczy mnie życia bez kalkulacji. Niemartwienia się na zapas tym, co przyniesie dzień. Chłopaki nie mają „negatywnego filtra”. Przyjmują wszystko i wszystkich takimi, jakimi są. I robią to, co uważają za słuszne. Jeśli uznają, że należy ci się całus, to możesz się tego całusa spodziewać. Czy tęskni za „normalnym” życiem po kwarantannie? Michał nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Bo tak naprawdę nie wie, które życie właściwie jest normalne: to „na zewnątrz” czy w Broniszewicach.
Zapytałam Michała, co uważa za najważniejsze w swojej broniszewickiej przygodzie. Bycie ojcem – odpowiada bez wahania ten zaledwie 23 – letni chłopak. Ma na myśli swoją relację z siedmioletnim Oskarkiem. Oskarek nie mówi, ale jest bardzo komunikatywny i - jak wszyscy chłopcy z Domu Chłopaków – potrzebuje miłości. Oskar nie umie powiedzieć „tato”, ale każdym gestem pokazuje, że dla niego zawsze nim będę - mówi z przekonaniem Michał. I to jest najpiękniejszy prezent, jaki Michał otrzymał w tym miejscu od Pana Boga.

czwartek, 21 maja 2020



Powiew COOL - tury

Nie bronię „kleru”, lecz konstruktywnej dyskusji.
(Kler Wojciecha Smarzowskiego, 2018)

Film Smarzowskiego widziałam w kinie krótko po premierze.  Pozostało mi w głowie kilka przygnębiających obrazów. Obskurne ściany i rzędy ponurych, metalowych łóżek przypominających szpitale dla obłąkanych sprzed 100 lat albo kwatery na cmentarzu. Słowem: ośrodek dla dzieci prowadzony przez siostry zakonne. Tak, tak. Retrospekcja. Ale bohater wraca tam po latach, współcześnie, a placówka wygląda identycznie. Jakby się tam czas zatrzymał. Serio? Cóż. Można dyskutować o tym, na ile siostry zakonne są zaangażowane w swoją pracę wychowawczą, na ile są czułe, kochające i oddane powierzonym im dzieciom (choć uwierzcie: znam takich sióstr bardzo dużo!). Ale takich ośrodków najzwyczajniej nie ma. Dlaczego? Bo standardy unijne na to nie pozwalają. Gdyby taki gdzieś się uchował, siostry musiałyby go natychmiast zamknąć, a dzieciaki rozesłać do innych placówek.
Druga sprawa: ministranci z podstawówki sprzątający kościół. Czyżby? Byłam na wielu parafiach i ani razu nie widziałam. Robią to zazwyczaj albo osoby świeckie (zakonne) pracujące w zakrystii. Albo są dyżury różnych wspólnot (rodzin).
Trzecia rzecz: cytat z Ewangelii o fałszywych prorokach i wilkach w owczej skórze. Tak. Jeden z najmocniejszych w Piśmie Świętym. Jak się to wrzuci jako motto, to chwyci, panie reżyserze, prawda? Szkopuł w tym, że Założyciel Kościoła użył tych słów w zupełnie innym kontekście.
Czwarta rzecz: księżowscy bohaterowie rzucają k...wami i innym językowym mięsem częściej niż robotnicy na budowie (z całym szacunkiem dla ciężko pracujących robotników). Nawet w kurii. Nie oszukujmy się: bywa i tak... Ale wszędzie? Zawsze? Na każdym zakręcie? Co drugie słowo?
Piąta rzecz. Ani razu nie pada słowo "Bóg" czy "Jezus", a Pismo Święte jest cytowane tylko w kontekście pijackiej zabawy. Serio? Księżom się nie zdarza mówić o Bogu? Modlić? Zastanawiać nad swoją wiarą? To ja chyba żyję na jakiejś innej planecie.
Dlaczego się czepiam mało istotnych detali? Ano dlatego, że widać wyraźnie, że autor genialnego Wołynia i Róży swobodniej się porusza po świecie sprzed 70 lat niż po rzeczywistości współczesnego Kościoła. Bo w nim po prostu nie jest...
Film oblewa widza złem jak pomyjami. Od stóp do głów. Tak. Tego się nie da inaczej określić. W ciągu kilkudniowej akcji mamy cały dorodny katalog siedmiu grzechów głównych: seks z nieletnimi ministrantami, romans i ciążę, alkoholizm, brudne interesy, cynizm biskupa i jego "dworu". I napis na plakacie: "Nic co ludzkie nie jest im obce". Oh... really? W takim razie co z takimi "ludzkimi" sprawami jak wiara i zmagania o nią, nadzieja, miłość, odpowiedzialność za swoją drogę życiową, pomoc słabszym, poświęcenie, życie z jakąś pasją? To już nieludzkie? Tego nie ma? Oj, będę nudna i powtórzę: to ja chyba żyję na jakiejś innej planecie, bo znam mnóstwo księży i sióstr, którzy tak właśnie rozumieją bycie człowiekiem w kontekście swojej wiary i powołania. I sama staram się tak żyć, oczywiście z różnym skutkiem, ale do tego dążę. Dojrzewam. Walczę. Zmagam się.
Przejdźmy do spraw artystycznych. Bardzo mocna końcówka. Jeszcze mocniejsza (i genialnie zagrana) scena, kiedy bohater spotyka księdza, który go zgwałcił w dzieciństwie. Te ich twarze... spojrzenia... milczenie... Wbija w fotel. Dosyć dobre dialogi. Wstrząsające, wyraziste, symboliczne obrazy. Rewelacyjna, przejmująca muzyka. Ale film mnie zmęczył. Zastanawiałam się, dlaczego. Już wiem. Przez swoją jednowymiarowość. Żeby było jasne: z tego samego powodu męczy mnie większość produkcji religijnych typu Bóg nie umarł. Są tak samo jednowymiarowe i jednotonalne, tylko w drugą stronę. Gdybym zdecydowała się zrobić film o takiej tematyce i pokazać zło w Kościele, to wprowadziłabym kontrast. Konflikt. Przeciwwagę. Choćby jednego księdza czy siostrę żyjącą w zgodzie z powołaniem. Zakochaną w Mistrzu z Nazaretu, będącym, czy tego chcemy, czy nie, Założycielem Kościoła. Po co? Żeby bronić "kleru"? Nie. Po to, żeby nie upraszczać rzeczywistości. Pokazać jej różnorodność i nieoczywistość. Bo tylko wtedy można konstruktywnie dyskutować na temat dobra i zła.

Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=2uWgZa-nIg0



środa, 20 maja 2020


Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE

ODSŁONA CZTERDZIESTA PIERWSZA. PORTRET IZY.

Kiedy tylko odwołali jej zajęcia na uczelni w Rzeszowie, wsiadła w pociąg i przejechała pół Polski, żeby pomagać w Domu Chłopaków. Od razu wiedziała, że skoro Chłopcy nie chodzą do szkoły, przedszkoli i na warsztaty terapii zajęciowej, to niezbędna jest każda dodatkowa para rąk i każde serce, żebyśmy nie zwariowali. I będzie tu z nami dopóki będzie taka potrzeba. Równocześnie pisze pracę dyplomową. Chłopcy przywitali ją słowami: „wróciłaś”, a nie „przyjechałaś”… Zapytałam Izę, w jaki sposób włączyła się w wolontariat.
Trafiłam tu przez siostrę Tymoteuszę, która jest siostrą mojego taty. Zaprosiła mnie tu cztery lata temu. Przyjechałam i tak poznałam chłopców. Z początku przyjeżdżałam raz na jakiś czas kiedy miałam więcej wolnego, najczęściej w ferie albo wakacje, ale odkąd pojawił się w tym domu Maciuś (którego zostałam matką chrzestną), przyjeżdżam w każdej wolnej chwili. Nawet, jeśli jest to tylko dwa dni. Zaznaczę, ze mieszkam w Rzeszowie i do Broniszewic jadę siedem godzin pociągiem. Ale miłość do Maćka i innych chłopców nie zna odległości – opowiada mi swoją historię piękna, radosna dziewczyna, studentka III roku pedagogiki.
Iza robi tutaj rzeczy całkiem zwyczajne, jak wszyscy: pomaga przy codziennym funkcjonowaniu grupy, porządkach, czynnościach pielęgnacyjnych, ale też organizuje chłopcom czas wolny. Bawią się, spacerują, jeżdżą meleksami po parku. Pomaga im w lekcjach, zwłaszcza teraz, kiedy szkoła przeniosła się do Internetu.
Do  chłopców przyjeżdża się nie posiedzieć, nie popatrzeć, tylko ciężko pracować. Czyli po prostu BYĆ – opowiada Iza - Zależy mi na budowaniu relacji z nimi, żeby była między nami jakaś więź. Zdążyłam już zostać żoną, narzeczoną, mamą i siostrą kilku chłopców, a nawet i babochłopem… Dla mnie jako przyszłego pedagoga i osoby, która otrzymała dużo miłości w rodzinie, ważne jest przytulanie, obecność przy zasypianiu i każde objawy bliskości, miłości tak, aby poczuli, czym jest obecność matki, której nie mają.
Miewa trudne chwile. Po kilku tygodniach siedzenia w jednym miejscu zdarza jej się tęsknić za mamą. Nawet płakać. Ale za nic na świecie nie oddałaby żadnej spędzonej tutaj chwili. Pobyt tutaj nie jest dla mnie poświęceniem, lecz darem. Otrzymuję od chłopców coś, co jest w życiu najważniejsze: bycie dla kogoś całym światem. Tego nie da się kupić. To miejsce jest dla mnie jak inna planeta. Tutaj mogę być w stu procentach sobą i wiem, że jestem kochana, wyczekiwana, mile widziana. Ciężko się wyrwać z Bronek… - wyznaje Iza.
Kiedy wraca do domu po każdym takim wyjeździe, to zawsze zadaje sobie pytanie: czy jest życie po Broniszewicach? Bo jak tu żyć z taką tęsknotą?

wtorek, 19 maja 2020


Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.
ODSŁONA CZTERDZIESTA. PORTRETY.

Są młodzi – studiują albo tuż po studiach. Mieliby mnóstwo możliwości zagospodarowania wolnego czasu. Wybrali Dom Chłopaków i nagle się okazało, że to jest właśnie ich życie. To najprawdziwsze…

Kamil

Ja już tutaj nie czuję się jak wolontariusz. To jest mój dom. Trafienie do tego miejsca zmieniło cale moje życie. W końcu udało mi się znaleźć szczęście i poczucie sensu tego, co robię – opowiada swoją niezwykłą historię niezwykły mieszkaniec Domu Chłopaków. Kamil nie wyobraża sobie już życia bez tego miejsca. Nie jest ani wolontariuszem, ani pracownikiem. Jest po prostu domownikiem. Mało kto potrafi zabrać rozbieganą bandę maluchów z grupy trzeciej na farmę i poradzić sobie z nimi tak, żeby wszystkie miały zajęcie. Wybrać się z pokaźną grupką chłopców do pizzerii albo do galerii handlowej na kawę i prowadzić długie, męskie rozmowy. Zagrać Jezusa w inscenizacji na Wielki Czwartek. W ciągu godziny za pomocą starych palet, desek, kilku gwoździ i młotka wyczarować tor przeszkód dla psów. Być jednocześnie szoferem w meleksie, alpakoterapeutą i przedszkolanką. A do tego jeszcze obiektem cichych westchnień damskiej części personelu w sklepach i innych instytucjach, gdzie Kamil ma coś ważnego do załatwienia.
Jest już tutaj prawie dwa lata. Trafił przypadkiem – jak większość przyjaciół Domu - ale to tego rodzaju przypadek, który potrafi zmienić całą biografię. Akurat byłem w takiej sytuacji, że wszystkie moje pomysły na życie z różnych powodów nie wyszły. I tak z braku innego wyjścia, po krótkiej wegetacji w domu, załatwiłem sobie pracę za granicą. W tym samym czasie kuzyni siostry Tymoteuszy zapytali mnie, czy chcę przyjechać do pracy w domu dla niepełnosprawnych. Siostry otwierają nowy dom i potrzeba pomocy w przygotowaniach do imprezy – wspomina Kamil. W dodatku dzień przed terminem wyjazdu do pracy za granicą dostał sms, że wyjazd nieaktualny. Pojechał do Broniszewic bez wahania. Miało być pięć dni. Rozkładał trawniki, układał ławki pod sceną, sprzątał teren. Kiedy upłynął termin, siostry go zapytały, czy chciałby zostać jeszcze tydzień. Został. Kiedy wrócił do domu, to tylko na trzy dni. Nie mógł przestać myśleć o Bronkach. Spakował się i pojechał z powrotem. Bezterminowo.
Zaczynałem od takich zwyczajnych rzeczy: graliśmy w piłkę, jeździliśmy na rowerach, na basen, na wieczorne męskie wypady na pizzę czy kebab. Później zacząłem jeździć na wycieczki dłuższe i krótsze. Zacząłem poznawać chłopaków z głębszymi niepełnosprawnościami i pomału uczyć się pracy z nimi. A później pojawiły się zwierzęta. Ja polubiłem je, a one mnie. Skończyłem kurs alpakoterapeuty i kynoterapeuty (terapia z psami) – opowiada.  Niedawno Kamil skończył jeszcze weekendowy kurs terapii zajęciowej. Przed kwarantanną uczył się prowadzić zajęcia z chłopakami z niepełnosprawnością głęboką i zajęcia relaksacyjne dla chłopaków po ich lekcjach w szkole.
Kamil nie planuje na razie wyjazdu z Broniszewic, ustatkowania się i założenia rodziny. Tutaj odnalazł swoje powołanie. Bez niego to miejsce byłoby uboższe o to jedno jedyne słowo, które często słyszy od chłopców: „tato”.


poniedziałek, 18 maja 2020



Powiew COOL - tury

Kocham Kościół i dlatego oglądam takie filmy (Zabawa w chowanego, reż. Tomasz Sekielski, 2020)

Cisza po tym filmie jest przytłaczająca. Przez długą chwilę nie możesz się ruszyć, pozbierać myśli, nic powiedzieć. Po prostu nie wiesz, co ze sobą zrobić, tak silny jest ładunek emocjonalny tego, co właśnie zobaczyłeś. Przynajmniej ja się tak wczoraj czułam. Co mnie najbardziej przytłoczyło? Nie obrzydliwe opisy wykorzystywania seksualnego, jakich dopuścili się księża. Zresztą w stosunku do pierwszego reportażu braci Sekielskich jest ich o wiele mniej: właściwie tylko dwie historie, księdza Arkadiusza Hajdasza z Pleszewa i księdza Pawła Kani, przeniesionego po znajomości (!) z Wrocławia do Bydgoszczy. Nawet nie kuriozalna reakcja siostry zakonnej, która MUSIAŁA znać jedną z tych spraw, i kurialistów z biskupem kaliskim Edwardem Janiakiem na czele. Najbardziej wstrząsający jest widok dorosłego mężczyzny, który płacze i nie może się pozbierać. Bo całe jego życie – pomimo terapii – jest w kawałkach. „To, co jest dla mnie najtrudniejsze, to ta ciągła obecność osoby trzeciej” – mówi  bohater o swoim krzywdzicielu w sutannie – „On zawsze ze mną jest. Teraz też…”. 
Zabawa w chowanego zaczyna się od uporczywego pukania do drzwi. Młody mężczyzna – później dowiadujemy się, że to Jakub Pankowiak, jedna z ofiar księdza Hajdasza – próbuje dostać się do jakiegoś mieszkania. „Wiem, że ksiądz tam jest!” – woła. Bezskutecznie. Lokator, odnaleziony po latach przez swoją ofiarę, bawi się w chowanego. Udaje, że go nie ma. Udaje, że nie ma problemu…
Potem poznajemy historię Pankowiaka i jego brata Bartłomieja. Przed dwudziestoma laty rodzice wprowadzili się do domu parafialnego. Tato był organistą. Mieli bardzo trudną sytuację materialną z powodu ciężkiej choroby jednego z dzieci. Możliwość darmowego mieszkania przy parafii ratowała im budżet. Wikary, ksiądz Hajdasz, zaprzyjaźnił się z rodziną i często tam przychodził na „herbatki”. Ponadto kupował dzieciom prezenty i organizował im wolny czas. Złoto człowiek. Rodzice nie dostrzegali, co się dzieje w pokoju, kiedy oni byli tuż za ścianą… Typowy przykład uwikłania: jak powiedzieć? Komu powiedzieć? Czy w ogóle powiedzieć, skoro rodzice są zależni materialnie od parafii…
Autorzy filmu wprowadzili tu bardzo ciekawy, nie kojarzący się z „typowym” dokumentem i przez to wstrząsający efekt: retrospekcje z dzieciństwa Pankowiaków są zobrazowane za pomocą makiety i małych figurek przedstawiających całą rodzinę i jej „przyjaciela” w sutannie. Makieta wygląda trochę jak domek dla lalek i przypomina mi horror, który oglądałam we wczesnej młodości: Koszmar z ulicy Wiązów.
Kiedy rok temu pojawiło się Tylko nie mów nikomu, czułam bunt. Bo przecież jest tyle innych grup, w których nie brakuje pedofilów: reżyserzy (Polański!), aktorzy, nauczyciele, lekarze, terapeuci, trenerzy sportowi. A ilu „wujków”, przyjaciół rodziny, a nawet ojców i braci? Dlaczego akurat księża? Dlaczego Sekielscy „uparli się” na tę akurat grupę, i to akurat w rocznicę urodzin Jana Pawła II? Mogę oczywiście zatrzymać się na poziomie ataków na Kościół, poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Ale to nie będzie konstruktywne. Może się i uparli, może nie pałają sympatią do Kościoła, może nie ukazują zła, jakie się w nim dokonuje, z miłością - ale mówią prawdę. Przerażającą, bolesną, taką, o jakiej wolelibyśmy zapomnieć – ale PRAWDĘ.
Jest taki moment z życia króla Dawida, który zawsze mnie zastanawiał, a o którym przypomniałam sobie parę dni temu, kiedy przygotowywałam zdalną katechezę i szukałam na You Tube ciekawych komentarzy do Starego Testamentu. Trafiłam na „Ewangelię dla potłuczonych” ojca Adama Szustaka, a konkretnie jego interpretację historii Dawida. Oto w królestwie trwa wojna domowa. Władzę chce przejąć rodzony syn Dawida, Absalom. Dawid jest zdruzgotany, a tymczasem na drodze spotyka jeszcze Szimejego, człowieka z rodu Saula, swojego największego wroga, który rzuca w Dawida kamieniami i go przeklina: Precz, precz, krwawy człowieku i niegodziwcze! Na ciebie Pan zrzucił odpowiedzialność za krew rodziny Saula, w miejsce którego zostałeś królem. Królestwo twoje oddał Pan w ręce Absaloma, twojego syna. Teraz ty sam jesteś w utrapieniu, bo jesteś człowiekiem krwawym. (2 Sm 16, 7). Słudzy Dawida chcą oczywiście uciszyć Szimejego na zawsze. Reakcja króla jest zaskakująca: Jeżeli on przeklina, to dlatego, że Pan mu powiedział: "Przeklinaj Dawida!" Któż w takim razie może mówić: "Czemu to robisz?" (2 Sm 16, 10).  Widocznie Bóg mu kazał rzucać we mnie błotem” – mówi Dawid. Szustak podkreśla tu pokorę króla i różnicę między PONIŻENIEM a UNIŻENIEM (czym właśnie jest prawdziwa pokora). Otóż uniżenie to bycie tym, kim się jest, ze wszystkimi konsekwencjami. Czyli po prostu: odwaga stanięcia w prawdzie. Dawid miał taką odwagę i być może jest ona o wiele ważniejsza niż jego spektakularne zwycięstwa nad Goliatem, Saulem i wrogimi wojskami. Potrafił stanąć w prawdzie, a więc przyznać się, że zabił człowieka, żeby posiąść jego żonę, i że zdarzało mu się podejmować decyzje bez pytania o zdanie Pana Boga.
Niestety, tego stanięcia w prawdzie brakuje bohaterom dokumentu Sekielskich: księżom, którzy dopuścili się tych haniebnych czynów, i biskupom, którzy próbowali sprawę zatuszować. Bo przecież prościej jest przenieść księdza do innej parafii albo (w ekstremalnych wypadkach) do innej diecezji, gdzie przyjmie go znajomy biskup. Zbyć ofiary, które próbują złożyć skargę. Dostać nagłej amnezji i nic nie pamiętać… I to jest największy dramat.
W filmie Jakub Pankowiak - który pomimo traumatycznych doświadczeń nadal deklaruje się jako osoba wierząca - zadaje pytanie: „Kiedy ksiądz biskup Janiak zacznie dbać o nasze dusze? O to, co się dzieje z ludźmi, którzy są molestowani i odchodzą z Kościoła? Bo na razie dba o księdza Hajdasza.” Pytanie rozpaczliwe, bo bez odpowiedzi.
Pointą filmu jest piosenka Kory Zabawa w chowanego i przejmujące słowa:

Można milczeć długo, można długo,
Na dno pamięci upychać obrazy.
Zastanawiać kto był temu winny
I pytać ojcze po trzykroć przedziwny.
Muszę się cofnąć wehikułem czasu,
Do cichych uliczek pachnących bzami,
Cudownych ogrodów i zamożnych domów,
Oplecionych winem i winogronami.

Mogę się obrazić na autorów dokumentu. Pytać, dlaczego nie zajmą się innym tematem. Udowadniać, że w Kościele dzieje się wiele dobra. Ale przecież dobra nie trzeba udowadniać. Sama jestem od dwóch miesięcy jego świadkiem, przebywając na wolontariacie w broniszewickim Domu Chłopaków prowadzonym przez nasze siostry. Takie filmy jednak mogą być zawsze inspiracją do zadania sobie pytania: co z MOIM powołaniem? Czy jestem świadkiem Chrystusa? Czy mam odwagę stanąć w prawdzie? Czy przypadkiem nie zaplątałam się w jakieś kłamstwo, bawiąc się z Panem Bogiem i ludźmi w chowanego? Nawrócenie zawsze zaczyna się od jednej konkretnej osoby: ode mnie.
A film warto, a nawet trzeba zobaczyć. Zwłaszcza, gdy się kocha Kościół. Bo mądra miłość dostrzega zarówno dobro, jak zło, i nie boi się prawdy.


sobota, 16 maja 2020



Powiew COOL – tury…

Bezlitośnie. Tylko nie mów nikomu (reż. Tomasz Sekielski, 2019)

Obejrzałam. Już pierwsze minuty wbiły mnie w krzesło. Ta zabałaganiona kuchnia, która okazuje się koszmarną retrospekcją sprzed 30 lat... Powrotem do wydarzeń, po których dorosła kobieta nie może dojść do siebie i poskładać swojego rozsypanego życia. A potem tylko gorzej. Mocne, wstrząsające opowieści, w które aż trudno uwierzyć. Obrzydliwe. Bezlitosne dla uszu widza. I tak przez dwie godziny.
Uważam, że ten film trzeba obejrzeć. Nie daje mi spokoju i prowokuje do zadawania sobie pytań o sens i wartość mojego powołania, i w ogóle bycia w Kościele. I co? Czy tracę przekonanie, że warto? Nic podobnego. Nie żałuję ani jednej chwili, choć bywało bardzo ciężko i nadal jest. Choć zmagam się z własnymi słabościami i pokusami - jak każdy człowiek. Choć ciągle tracę z oczu Jezusa i szukam Go na nowo. Choć o Nim zapominam... Ale w tym całym życiowym bałaganie wiem jedno: On nigdy nie zapomina o mnie. I widzę piękno drogi, na jaką zostałam powołana. Nigdy nie będę mieć męża ani dzieci, ale czuję się spełniona jako kobieta i - tak! - jestem szczęśliwa.
Powiecie: nie jestem księdzem diecezjalnym. Bycie zakonnikiem czy siostrą zakonną to jednak coś innego. I tak, i nie. W obu przypadkach - ślubów zakonnych i kapłaństwa diecezjalnego - mamy do czynienia z szaleństwem zostawienia "normalnego" życia. Postawieniem wszystkiego na jedną kartę. Nierzadko sprzeciwieniem się rodzinie i pukającym się w czoło znajomym. Rezygnacją z wymarzonej kariery, studiów, pasji, ukochanego/ ukochanej... I po co to wszystko? Zakładamy, że dla Niego, tego największego Szaleńca, który wybrał okrutną śmierć, żeby dać nam życie. Każdemu z osobna. Bo każdy jest dla niego jedyny i wyjątkowy. I ja w pewnym momencie życia bardzo mocno poczułam tę wyjątkowość. Jestem przekonana, że większość księży, kiedy szli do seminarium, też... Co się więc potem z tym wszystkim stało? Dobre pytanie. Jak wielka musi być pustka, kiedy człowiek, który kiedyś wybrał największą Miłość, jaką w ogóle można wybrać, schodzi w tak przerażającą ciemność... Jeden z najstraszniejszych momentów filmu to rozmowa starego i schorowanego, będącego już nad grobem, księdza Cybuli z dawną ofiarą. Stary ksiądz w ogóle nie widzi ogromu krzywdy, jaką wyrządził temu podówczas kilkunastoletniemu chłopcu.
Kiedy film pojawił się na YouTube, pewien młody człowiek zapytał mnie o sens celibatu. Znieść - i sprawa załatwiona. Czy to takie proste? Nie. Bo tu nie chodzi o jakieś rozwiązanie formalne, lecz raczej o coś, co dokonuje się w ludzkim sercu i nie da się tego w prosty sposób zmierzyć: miłość do Kogoś, kto kiedyś sprawił, że moje marzenia, plany, tęsknoty stały się mniej ważne od tej Osoby. Tak się właśnie rodzi powołanie zakonne czy kapłańskie. Cała reszta to już konsekwencja podjętej decyzji.
Celibat to nie jest mówienie NIE temu, co pociąga. Celibat to jest mówienie TAK temu, co pociąga bardziej…
To jedynie kilka luźnych refleksji, jakie mi się zrodziły po obejrzeniu "Tylko nie mów nikomu". Nie chcę być recenzentem filmu, bo jakoś trudno pisać o tak surowym, bezlitosnym materiale. Nie chcę też zagłębiać się w sprawy stosunku Kościoła do zbrodni pedofilii. Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że takie sprawy należy rozliczać i pociągać sprawców do odpowiedzialności karnej. Co czułam, patrząc na sfilmowane fragmenty konferencji prasowej z udziałem naszych biskupów? Ogromny smutek. Solidarność z ofiarami, ale także - solidarność z Kościołem. Bo to przecież ja jestem Kościołem. I Ty, mój drogi Czytelniku, który właśnie czytasz ten tekst. I biskupi. I księża, którzy dopuszczają się takich zbrodni. A najbardziej fascynujące jest to, że wszyscy jesteśmy chciani i kochani bezwarunkowo przez Chrystusa. Co nie oznacza, że bezkarni.


piątek, 15 maja 2020




Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA TRZYDZIESTA DZIEWIĄTA. O DWÓCH TAKICH, CO UKRADLI CHŁOPCOM SERCA.


Na co dzień zajmują się czymś bardzo odległym od przejażdżek meleksami, wysłuchiwania koncertów Eneja, rozpoznawania głosów ptaków w parku, asystowania przy kastracji i przycinaniu racic alpakom na farmie i odrabiania zdalnych lekcji. A jednak odważyli się niczym Abraham zostawić wszystko i pójść w nieznane czyli do Domu Chłopaków. Dwóch Wspaniałych: ojciec Rafał Wędzicki i Tomasz Gaj, dominikanie. Ojciec Rafał z Poznania był z nami przez dwa tygodnie, po czym wymienił go ojciec Tomasz, który w „normalnych” okolicznościach rezyduje na Lednicy.
Ojciec Rafał to typ naukowca i – jak sam przyznaje – klasyczny introwertyk. Właśnie uzyskał tytuł licencjata nauk biblijnych na Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. Jak to się stało, że przyjechałem? Przeor w Poznaniu powiedział, że siostry w Bronkach szukają kapelana na ten czas i spytał, czy ktoś jest gotowy tam jechać – opowiada ojciec Rafał. Odpowiedział bez dłuższego namysłu, że może jechać, a przeor zapytał, czy na pewno wie, co robi. Najwyraźniej ojciec Rafał wiedział, a przynajmniej był gotowy na ryzyko, bo natychmiast spakował się i pojechał. Nigdy wcześniej nie miał kontaktu z osobami z niepełnosprawnością intelektualną, ale od razu polubili się z chłopakami. Jeździli na przejażdżki meleksem, spacerowali, odrabiali lekcje, słuchali Daniela śpiewającego piosenki Eneja i Andrzeja grającego na perkusji, odwiedzali zwierzęta na farmie. Zapytany, czym jest dla niego doświadczenie pobytu w tym miejscu, mówi: Urok Bronek polega na tym, że nie ma tu przestrzeni dla pozerstwa i udawania. Chłopcy „zmuszają” do tego, żeby być prostym i bez zadęcia.
Ojciec Tomasz jest psychologiem i psychoterapeutą. Pracuje w Dominikańskim Ośrodku Formacji i Rozwoju TABGHA, który mieści się na Polach Lednickich. Jego praca polega głównie na prowadzeniu sesji formacyjnych dla sióstr i księży, rekolekcji i dni skupienia. Jeździ w bardzo różne miejsca w Polsce i za granicą. W czasie wybuchu pandemii byłem w Krakowie. Wszystkie moje zajęcia zostały odwołane. Z człowieka zajętego stałem się w jednej chwili bezczynnym. Ekonom klasztoru krakowskiego był w kontakcie z s. Tymoteuszą, z którą załatwiał różne środki dla DPS-u w Bochni. Od s. Tymoteuszy usłyszał, że w Broniszewicach potrzebują kapelana. Po chwili zastanowienia zgłosiłem się – opowiada o. Tomasz. Czym się zajmuje w tym nowym dla siebie miejscu? Podobnie jak poprzednik, na ile może, to spędza wolny czas z chłopakami, towarzysząc im w czasie zabaw, spacerów, przejażdżek, odrabiania lekcji. Prowadzi też katechezę dla grupy najsprawniejszych chłopców, a nawet… zajęcia z ornitologii. Chodzimy po parku i rozpoznajemy głosy ptaków – mówi.
Słowa, które Bracia Kaznodzieje mają zapisane w konstytucjach: „głosić Ewangelię wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby” nabierają nowego kształtu: jest nim broniszewicki Dom Chłopaków. Miejsce, gdzie właściwie nie trzeba głosić Ewangelii, bo ona dzieje się sama. Na naszych oczach. Ale nasi bracia poprzez swoją obecność w tym miejscu pokazują bliskość Jezusa, który stał się jednym z nas i miał odwagę pójść do wszystkich niechcianych i omijanych – celników, prostytutek, trędowatych, biedaków, dzieci - i pokazać ich autentyczność i piękno.












czwartek, 14 maja 2020



Powiew COOL – tury…

Wyścig z Nicością (Niekończąca się opowieść, reż. Wolfgang Petersen, 1984)

Bohaterem tej opowieści jesteś ty. Tak: TY. I ja. Dlatego ta opowieść się nie kończy. I dlatego Fantazję można zarówno łatwo zniszczyć, jak łatwo odbudować. Wystarczy wiara w Niemożliwe albo jej brak…
Mały Bastian po śmierci mamy nie może się odnaleźć w szkole. Koledzy go szantażują, zastraszają i wrzucają do kontenera na śmieci. Tak często bywa w okrutnym, dziecięcym świecie, gdy ktoś jest inny. Wycofany. Nie nadąża. Na domiar złego Bastian traci kontakt z tatą, którego interesuje jedynie poprawa złych ocen syna z matematyki i udziela chłopakowi dobrych rad w stylu „musimy wziąć się w garść, dalej żyć i pracować”. Nauczycielkę interesują tylko nieobecności ucznia na lekcjach, ale nie próbuje znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego Bastian jest nieobecny. Wszystko zmierza ku katastrofie, ale na szczęście chłopiec – uciekając przed szkolnymi prześladowcami – chroni się w antykwariacie. I tam trafia na tajemniczą księgę zatytułowaną The Never Ending Story. Opowieść go zagarnia – dosłownie i w przenośni. Opisana w księdze kraina Fantazji jest stopniowo pochłaniana przez Nicość i to właśnie do Bastiana należy to jedno, jedyne, ostatnie słowo, które może ją uratować…
Film Petersena jest zarówno baśnią, jak przypowieścią czyli po prostu historią dla dzieci od lat dwóch do stu. Zagrożona księżniczka i rycerz, który wyrusza na ratunek, zło zagrażające państwu, potwory, smoki, gadające zwierzęta, podróż pełna przeszkód, próby, jakim zostaje poddany bohater, i ostateczne zwycięstwo: to wszystko motywy powtarzające się w większości baśni. Uniwersalny temat walki dobra ze złem, pokonywania siebie, dorastania do odpowiedzialności, odwagi i nadziei to już cechy przypowieści.
W filmie pojawia się dwóch dziecięcych bohaterów: mieszkaniec Ziemi Bastian, który zamyka się w swoim świecie, żeby uciec przed złem i trudnościami, i obywatel Fantazji Atreyu, który wychodzi na spotkanie złu, żeby się z nim zmierzyć. W pewnym momencie ich losy się krzyżują, a granice rzeczywistości realnej i książkowej się zacierają. Bo tak naprawdę każdy z nas jest po trosze Bastianem, który chce się schować przed złym światem w najciemniejszy kąt i w tym celu sięga po używki, jedzenie, telewizję, Internet, gry, pracę, seks czy jakiekolwiek inne środki znieczulające, i Atreyu, który postanawia się z tym wszystkim zmierzyć i ocalić zagrożoną Fantazję czyli swoją zdolność do kochania.
Niekończąca się opowieść bardzo mi przypomina w konstrukcji fabularnej Lwa, czarownicę i starą szafę czyli pierwszą część Opowieści z Narnii: zderzenie „szarej” rzeczywistości z atrakcyjnym światem alternatywnym, kraina zagrożona zniszczeniem, Zło, które ją opanowuje, i dzieci, które jako jedyne mogą ją ocalić. Ciekawe, że właśnie dzieci są w takich opowieściach „ekspertami” od przywracania ładu, dobra i piękna. Może dlatego, że dziecięce postrzeganie świata jest jeszcze proste, wnikliwe i wolne od fałszu? Dzieci po prostu widzą więcej, czują mocniej i mówią to, co myślą. To dorośli uczą ich zapominania o tym, co naprawdę ważne, ukrywania myśli, tłumienia i manipulowania emocjami. Sam Jezus powiedział: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3). Tylko dziecko umie słuchać swojego serca i ma odwagę wyruszyć w głąb swojej fantazji czyli własnego, wewnętrznego świata.
Ciekawy w filmie jest obraz Nicości pochłaniającej Fantazję wraz z jej postaciami, krajobrazami, miastami. Atreyu pod koniec wędrówki napotyka potwora przypominającego wielkiego, czarnego wilka - władcę Nicości - i słyszy takie oto słowa: „Ludźmi, którzy nie mają nadziei, można łatwo sterować”. I o tym jest właśnie ten film: o gorączkowym wyścigu z Nicością i umieraniu nadziei. I ocaleniu swojego wewnętrznego dziecka, które ją może przywrócić. I o miłości, która pokona największe zło. Bo słowem, które może ocalić Fantazję i jej śmiertelnie chorą Cesarzową przed wchłonięciem przez Nicość jest nowe imię, jakie Bastian ma nadać Cesarzowej. Chłopiec wybiera imię swojej zmarłej mamy…
Tak więc na końcu wyciągamy obowiązkowe chusteczki i zapominamy, ile mamy lat. A dla oszałamiających jak na lata 80. efektów specjalnych, nastrojowej muzyki i poruszającej gry trójki dziecięcych aktorów: Barretta Olivera (Bastiana), Noaha Hathawaya (Atreyu) i subtelnej, zjawiskowej Tami Stronach (Cesarzowej) naprawdę warto! No i jeszcze dla sceny, kiedy Atreyu dosiada uroczego smoka przypominającego wielkiego psa rasy Golden Retriever, i mknie przez obłoki Fantazji. A w tle leci Never Ending Story Limahla.

Link do zwiastuna:
https://www.youtube.com/watch?v=0GVTQDXsb-A

środa, 13 maja 2020


Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA TRZYDZIESTA ÓSMA. WIECZÓR AUTORSKI, KTÓREGO NIE BYŁO.

W lutym wyszło Niebo w kolorze popiołu. Moja wymarzona powieść o bł. Julii Rodzińskiej, książka, nad którą pracowałam trzy lata. Tej wiosny miało być tak pięknie: Targi Książki Katolickiej w Warszawie, patronaty medialne, może udział w programie Między Ziemią a Niebem, no i spotkania autorskie, a więc wyjazdy, nowe miejsca, rozmowy z ludźmi. Jednym słowem: przygoda. Tymczasem zamiast tego wszystkiego: nagłe zamknięcie i cisza.
Znajoma dziennikarka, Agata Puścikowska, zainspirowała mnie do zorganizowania spotkania on line. Sama dwa razy przeprowadziła taki live o swoich Wojennych siostrach: znakomitej książce opowiadającej o bohaterskich kobietach w habicie, między innymi o naszej Julii. Za pierwszym razem wyszło słabo, bo przerywało i połowy nie było słychać, za drugim - świetnie. Pomyślałam: do dzieła! Pogadałam z ludźmi z Edycji Świętego Pawła. Zapalili się do pomysłu. Zrobili wydarzenie na Facebooku i rozreklamowali akcję.
Próba techniczna wyszła całkiem nieźle. Nadszedł moment transmisji i… klapa. Link, który dzień wcześniej pięknie działał, nagle się zbuntował i za każdym razem, kiedy chciałam na niego wejść, „reagował” złowrogim tekstem: „You have been blocked”. Poczułam coś nieokreślonego, co wyglądało trochę jak atak paniki (kto mnie zna, ten wie, na czym to polega i że szybko przechodzi, i potem muszę grzecznie przepraszać wszystkich, którzy mieli nieszczęście znajdować się w pobliżu), coś pomiędzy żalem, złością i frustracją. Męczyliśmy się godzinę. Kiedy po godzinie krwawej walki z nieubłaganą techniką zdecydowaliśmy, że Paweł i Marzena - którzy mieli prowadzić spotkanie - wrzucą krótki filmik przepraszający na Facebooka Edycji (naprawdę dzielnie się spisali!), a na drugi dzień pomyślimy, jak rozwiązać problem, żeby spotkanie jednak się odbyło, a potem dwa pozostałe z tej serii, otrzymałam wiadomość na WhatsAppie od pewnej bliskiej mi siostry: „Pan chce pozostać anonimowy”. Zagotowało się we mnie. Jeszcze to! Akurat teraz potrzebuję tego typu duchowego wsparcia… Ale zerknęłam jeszcze raz na całość konwersacji. Mój Boże – przecież rano pisałam do tej siostry na temat litanii do Siostry Julii. Chodziło o nazwisko pana, który ją kilka lat temu ułożył i wysłał do naszego zgromadzenia. Śmiałam się sama z siebie. Potem jednak przyszła refleksja: a może to prorocze słowa?
PAN CHCE POZOSTAĆ ANONIMOWY. Co to właściwie oznacza? Może to, że dobro nie potrzebuje szumu i reklamy. Może szansę dla mnie na weryfikację własnych motywacji. Dlaczego tak mi zależy na spotkaniach autorskich i wywiadach? Chodzi o Siostrę Julię czy może jednak - Siostrę Benedyktę? Siostra Julia nie pozostawiła po sobie żadnych zapisków. Zaginęły też kroniki klasztoru w Wilnie i Zakładu dla Sierot, gdzie zapewne znaleźlibyśmy sporo ciekawych informacji na jej temat. Zmarła cicho, tak jak żyła – w opuszczonym przez wszystkich baraku dla chorych na tyfus zwanym „umieralnią”…
Głęboko wierzę, że zarówno Panu Bogu, jak siostrze Julii podoba się to, co robię. Ale wierzę też, że przy tego typu niemiłych doświadczeniach warto sobie zadać pytanie: czego mnie ta sytuacja uczy? Dlaczego mi się przytrafiła? W jaki sposób mogę z tego doświadczenia wyjść lepsza i mądrzejsza?
Jak mawia moja współsiostra z nowicjatu: nad wszystkim jest Pan Bóg. Bo przecież:

Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna -
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko;
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.
(Ps 127, 1 – 2).

Niech te słowa mi towarzyszą podczas kolejnych zmagań z techniką i wszystkim innym…






poniedziałek, 11 maja 2020



Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE.

ODSŁONA TRZYDZIESTA SIÓDMA. BÓG WYZNAJE MI MIŁOŚĆ.


W tej całej pandemii najbardziej brakuje mi teatru i Pan Bóg o tym dobrze wie. W broniszewickim parku każdego dnia na nowo odbywa się najpiękniejszy spektakl, jaki mogłabym sobie wymarzyć.

Niebo o świcie.
Uwielbiam spacery po parku, kiedy wracam z nocnego dyżuru. Właśnie jestem – od początku mojego pobytu tutaj – po szóstej nocce i patrzę, jak upływa czas. Jak zmienia się niebo o 6.00 rano w marcu, kwietniu, maju: od głębokiego granatu rozjaśnionego tylko światłem latarni, poprzez budzący się do życia róż i fiolet, blady błękit przecięty na horyzoncie beztroską smugą wstającego słońca, aż po koncert złota i zieleni, jaki zobaczyłam dzisiaj. Nie pomyślałabym, że może być tyle odcieni zieleni: od głębokiej, zgaszonej poprzez świeżą, soczystą, aż po prześwietloną porannym słońcem.

Plotkujące żaby.
Wczoraj po południu poszłam nad staw na różaniec. Najpierw usłyszałam pojedynczy rechot, a potem do tego jednego głosu przyłączył się cały chór. Kiedy podeszłam bliżej, żaby umilkły jak na zawołanie. Jakby mnie właśnie przestały obgadywać. I to zderzenie żabiego zgiełku z ciszą zabrzmiało jak mistrzowski koncert symfoniczny.

Spłoszone wiewiórki.
Ściganie tych małych, poruszających się z prędkością światła stworzonek z aparatem to prawdziwe wyzwanie. Raz mi się udało.

Farma.
Raj dla naszych chłopców: alpaki, owce, kózki i króliki. Dużo by można o nich pisać, ale nie znam się na hodowli, więc tylko kilka słów. Szczególnie lubię alpaki za ich niezależność. Mają wydzieloną zagrodę i swój domek z napisem „alpaki”, ale upodobały sobie działkę owiec. Poza tym alpaki uczą ważnej rzeczy: cierpliwości i tego, że przyjaźni nie da się zbudować za pomocą jednej marchewki. Potrzeba czasu.

Psy.
Megi, Drago, Bronia i Misiek: wszędzie ich pełno. Zdarza się, że nawet na mszy w kaplicy (jeśli się w porę nie zamknie drzwi). Są naszymi domownikami, a może na odwrót?

Anielka.
Jedyna kotka wolontariuszka. W czasach przedpandemicznych mieszkała u sióstr w ośrodku wychowawczym w Kielcach. Było jej samej bardzo smutno (bo opiekujące się nią siostry przyjechały tutaj) i z tego smutku zrobiła bardzo smutne strzępy z eleganckich, nowych firanek w pomieszczeniu grupy, gdzie mieszkała. Wobec tego siostra Xymena pewnej nocy wsiadła w samochód, przejechała pół polski i przywiozła Anielkę do Broniszewic. Poza tym, że Anielka straciła pazur podczas krwawej bitwy z psami, to ma się całkiem dobrze. Lepiej jej jednak nie brać na ręce, bo wtedy zaczyna przeciągle miauczeć. I chyba dobrze, że nie rozumiemy tego miauczenia…

Bigos.
Kot Dyrektor, który wygląda tak, jak się nazywa czyli - parafrazując biblijny opis króla Dawida - jest rudy, ma piękne oczy i pociągający wygląd (1 Sm 16, 12). A dlaczego dyrektor? Bo mieszka w biurze dyrektorskim. Tam ma miskę z wodą, karmę, kuwetę, drapak, a nawet swój komputer, z którego czasem pozwala korzystać siostrze dyrektor. Jego ulubionym zajęciem jest włóczenie się po parku. Na drzewa włazi prawie tak dobrze jak wiewiórki i podobno kiedyś nawet jedną upolował.

Walka światła z ciemnością czyli niebo wieczorem.
To było kilka dni temu. Wyszłam wieczorem na spacer i zobaczyłam ogromną chmurę, jakby zbierało się na burzę. Niebo było popielate i od tej szarości odbijała się jaskrawa zieleń drzew i traw. Przez chmury przebijało się słońce. Znak nadziei. Przypomniały mi się słowa Ewangelii Św. Jana: A światłość w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła. (J1, 5). Nadzieja jest zawsze silniejsza od chmur, które przysłaniają niebo. bo one przejdą, a słońce zostanie.

W broniszewickim parku Bóg wyznaje mi miłość. Zachwyca mnie sobą. Pozwala mi odkrywać, że życie ma kolory, dźwięki, kształty, zapachy. I to wszystko za darmo, i to wszystko dla mnie, i to wszystko bez limitu, i to wszystko na zawsze. Nie wyobrażam sobie nieba bez Domu Chłopaków. Na pewno tam będzie.