Powiew COOL - tury
Dziękuję
ci, Kurtyno. Kilka słów o najlepszym festiwalu teatralnym w galaktyce.
Kiedy po raz pierwszy
usłyszałam o tym przeglądzie teatralnym, to włączył mi się wewnętrzny automat
do marudzenia. Eee…aż w Gdyni? Jak my tam dojedziemy. Eee, nie mam szczęścia do
konkursów teatralnych. A jeszcze najczęściej w regulaminach jest ograniczenie czasowe (pamiętam próbę Romea i Julii na Albertianę, gdzie
goniłam moich biednych niepełnosprawnych aktorów niemal ze stoperem, bo
musieliśmy się zmieścić w 15 minutach; skończyliśmy zlani potem i się okazało,
że jest szesnaście i 40 sekund…). Organizatorzy narzucają temat: „wolność była rok temu, w
tym roku ma być o miłości”. Limitują liczbę aktorów: „do 10 i nie ma zmiłuj,
dziesięć i pół już odpada”. A do tego
jeszcze można mieć bliskie spotkanie trzeciego stopnia z wybrzydzającym jury:
„Kiepski scenariusz. Ta historia jest, z przeproszeniem, naiwna i trąci
banałem. Jak się domyślamy, siostra jest katechetką i po prostu chciała
przygotować z dziećmi jakiś pobożny obrazeczek zamiast lekcji religii.” No, a
do tego jeszcze cała logistyka: dojazd, wyżywienie, zakwaterowanie…
Nie warto, myślałam. W
dodatku impreza KATOLICKA? Tym bardziej nie warto. Moje doświadczenia z teatrem
na imprezach katolickich są dramatyczne. I bynajmniej nie chodzi tu o rodzaj
literacki, lecz o psujące się nagłośnienie, brak kogoś, kto miał siedzieć przy
sprzęcie, ale jeden Bóg wie, gdzie aktualnie się znajduje, kilka innych
zespołów, które właśnie w tym momencie muszą zrobić próbę, i organizatorów,
którzy sprawiają wrażenie jeszcze bardziej zdezorientowanych niż ja i moja
grupa… Do tego jeszcze w KOŚCIELE?! Z kościelną akustyką? Nigdy w życiu. Choćby dzwonił sam papież, w co
wątpię.
Obeszło się bez
papieża. Usłyszałam od organizatorów z gdyńskiego ruchu Światło Życie, że:
a) zapewniają wyżywienie;
b) zakwaterowanie też;
c) tylko dojazd musimy zorganizować sobie
sami;
d) nie ma limitu czasowego w spektaklu;
e) limitu osób też nie;
f) nie, tematu też nie narzucają, byle
przedstawienie nie obrażało uczuć religijnych i nie podważało wartości
chrześcijańskich;
g) „To ile potrzebujecie tych mikroportów?
22? Pomyślimy.”
Jedziemy –
zdecydowałam. Był wrzesień 2019. Wysłałam na przegląd naszą nową premierę:
adaptację Wesela Stanisława
Wyspiańskiego. Dwa miesiące później
trafiłam z grupą teatralną Dzikie Koty na najbardziej niezwykły festiwal
teatralny, w jakim dane mi było uczestniczyć: IV Przegląd Teatrów Amatorskich
im. Marka Hermanna w Gdyni – Małym Kacku. Wieczory teatralne odbywały się w
goszczącej nas parafii: kościele Chrystusa Króla. Tak, WIECZORY TEATRALNE, a
nie żadne ELIMINACJE. Nikt tu nikogo nie eliminował. Wręcz przeciwnie: ciepła,
rodzinna atmosfera dawała poczucie wspólnoty.
A jednak była
rywalizacja, a w jury zasiadali związani z teatrem profesjonaliści. A jednak
było o co walczyć: główna nagroda to 3000 zł. na dalszą działalność. A jednak,
co tu ukrywać, była adrenalina. Nie wiadomo było, czego się spodziewać, bo w
tej samej konkurencji stanęły zespoły dziecięce, młodzieżowe, dorosłych i osób
z niepełnosprawnościami. Twórcy Kurtyny uznali, że dobry spektakl zawsze się
obroni, niezależnie od wieku i możliwości wykonawców, i tematu. Wygraliśmy.
To miało być pożegnanie
z Weselem. Obiecaliśmy sobie, że za
rok tutaj wrócimy z nowym spektaklem. Zaczęliśmy już przecież intensywne próby
musicalu Miłość zmartwychwstała. Nikt
nie był w stanie przewidzieć, jak beznadziejna dla wszelkiego rodzaju kultury
będzie sytuacja za rok…
Jesień 2020 to był dla
mnie bardzo trudny czas. Dużo trudniejszy niż wiosna, kiedy jeszcze miałam
nadzieję, że ten przymusowy zastój nie potrwa długo. Odwołane targi książki, w
których miałam brać udział jako autorka. Odwołane promocje książki. Odwołane
spektakle Miłości zmartwychwstałej.
Czekałam na ponury telefon od organizatorów Kurtyny, że niestety. Może za rok.
Zadzwonili:
„Zmieniliśmy formułę, ale wszystko się odbędzie on line.” I tak zostaliśmy
zaproszeni na Kurtynę 5 – lecia z nagraniem… Wesela. W konkurencji stanęły najlepsze spektakle wyróżnione od
2016 roku czyli od początku imprezy, a więc mieliśmy się zmierzyć z mistrzami.
Złota Kurtyna 5 – lecia
przypadła w udziale nam. Nagrodzona została nie tylko jakość artystyczna
spektaklu, ale przede wszystkim ogrom naszej pracy. Próby po godzinach, kiedy po lekcjach padaliśmy ze
zmęczenia. Maturzyści rezygnujący z jakichś korepetycji, żeby dotrzeć na próbę
generalną. Walki o wolną salę. Komplikacje obsadowe i logistyczne. Chwile
załamania. Porywy nadziei. I to przekonanie, które trzymało nas przy życiu: że
choćby nie wiem co – warto! My po prostu wierzyliśmy w to, co robimy.
Tak jak twórcy Kurtyny.
To ludzie, którzy żyją z pasją i się nie poddają. Pamiętam próbę przed naszym
Kurtynowym występem rok temu. Coś nie chciało odpalić. Wpadłam w panikę.
„Siostro, spokojnie. Nie ma problemów,
są tylko zadania do wykonania” – usłyszałam od uśmiechniętego i niezwykle
opanowanego pana obsługującego nagłośnienie.
Kiedy w niedzielę
Chrystusa Króla zaczął się tegoroczny wirtualny festiwal, siadłam przed
monitorem w uroczystym nastroju, ze wzruszeniem i lekkim napięciem. Jakbym tam
była fizycznie. Zaczęła się cudowna przygoda z teatrem, trwająca aż tydzień.
Spektakle, wywiady, koncert uczniów z prowadzonej przez polskich misjonarzy w
RPA African Music School, gala finałowa wyciskająca adrenalinę w nie mniejszym
stopniu niż ta sprzed roku…
Zostało mi w pamięci kilka
obrazów i sporo ważnych treści.
Anioł ze skrzydłami jak
popiół z Apokalipsy. U wrót doliny
Teatru Effatha. Przerażony jakby był w potrzasku. Ten, który powiedział Bogu:
„Nie będę służył”.
Czułość
niepełnosprawnych aktorów z Teatru 40 Serc opowiadających swoją własną wersję
historii brzydkiego kaczątka: o dziecku z niepełnosprawnością, niechcianym
przez rodziców.
Jezus w białych
spodniach błąkający się w tłumie przed kościołem w spektaklu Teatru Krzesiwo Eksperyment. Jezus, na którego nikt nie
zwraca uwagi. Przechodnie nie widzą, nie słyszą, śpieszą się… Jezus wołający: „Skoro nie widzicie i nie
słyszycie, to po co wam kościół?”.
Dziewczyna z Pociągu nienawiści Gwiazd z 13 - tki,
która mówi: „Nikt nie nauczył mnie być dobrą.”
Pobity robotnik Stoczni
Gdańskiej przejmująco zagrany przez niepełnosprawnego aktora z Teatru Biuro
Rzeczy Osobistych w Moim mieście. I
ten teatr cieni… I ta przejmująca muzyka… Od razu miałam skojarzenia z filmem Czarny czwartek Antoniego Krauzego i
spektaklem Teatru Śląskiego w Katowicach Wujek.81. Czarna ballada
Roberta Talarczyka.
Dzieci recytujące
upiorną wyliczankę „wpadła bomba do piwnicy” i snujące marzenia o obiedzie z
trzech dań w przedstawieniu Teatralnej Szóstki Wpadła bomba do piwnicy. Wojna widziana oczami dziecka jest pozbawiona
patosu, prosta i może dlatego tak poruszająca.
I jeszcze zdanie, które
wypowiedziała w wywiadzie Lidka Taborowska, wychowanka Placówki Opiekuńczo –
Wychowawczej im. Marii Karłowskiej sióstr pasterek w Pniewitem:: „Piękne w
teatrze jest to, że można wyrazić siebie, a widz, który to ogląda, nie zawsze
wie, że my nie gramy, tylko wyrażamy siebie.”
I może właśnie tym jest
teatr: opowieścią o nas. O naszych zwycięstwach i porażkach. Przekraczaniu
siebie i ograniczeniach. Radościach i tęsknotach. Odwadze i lęku. Wyrażeniem
tego wszystkiego w formie artystycznej. Bo przecież, jak mówi Gospodarz z
Wesela:
To tak w każdym z nas
coś woła,
Jakaś historia wesoła,
a ogromnie przez to smutna.
Dziękuję ci, Kurtyno, za lekcję nadziei i zaufania Bogu. Z Nim pokonaliście nawet pandemię! Dziękuję za pasję i zaangażowanie. Dziękuję za kreatywność. Dziękuję za gościnność i otwartość, bez względu na to, czy rzecz dzieje się w realu, czy online. Bo przecież tworzymy wielka Kurtynową wspólnotę.
Jestem dumna z mojego
Kościoła. Ta impreza, choć nie miała charakteru bezpośrednio ewangelizacyjnego,
bardzo mocno pokazała, czym jest Kościół. Jest wielką rodziną przyjaciół
Jezusa. Potrzebujemy takiego świadectwa – zwłaszcza w tych trudnych czasach,
kiedy się wydaje, że Kościół rozpada się na naszych oczach. Właśnie: WYDAJE
SIĘ!
Zrozumiałam też, czym
jest postulowana przez ruch Światło Życie Nowa Kultura. To zarażanie świata
pozytywnymi wartościami: prawdą, dobrem, pięknem. To inspiracja do refleksji
nad własnym życiem. To wezwanie do odkrycia piękna Ewangelii. Bo przecież Bóg
jest największym Artystą i najlepszym Reżyserem naszego życia.
I jestem dumna z moich
Dzikich Kotów. Są nie tylko świetnymi aktorami i muzykami, ale po prostu
pięknymi, wrażliwymi, młodymi ludźmi i zgraną grupą. Dostałam najlepszy prezent
od Pana Boga, jaki mogłam dostać. I już za nimi tęsknię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz