poniedziałek, 14 grudnia 2020


Książka z duszą…

Bóg wkracza w moje „nic”

(ks. Paweł Gołofit, W oczekiwaniu na przełom, Wydawnictwo Sumus, 2020)

Choć książka ks. Pawła Gołofita napisana jest lekkim i bardzo prostym językiem, bez „ciężkiej” teologii, nie przeczytałam jej jednym tchem. Musiałam ją przetrawić, ale chyba właśnie o to chodzi. Dostałam ją w prezencie od przyjaciela z dedykacją: „Trwaj w oczekiwaniu na przełom. Bądź dobrej myśli”.

Więc trwam, choć jest mi coraz trudniej. Pandemia mi odebrała to, co kocham najbardziej: możliwość pracy teatralnej z młodzieżą, a do tego unieruchomiła mnie w domu, ponieważ odwołano wszystkie imprezy kulturalne i ewangelizacyjne, na które tak czekałam w roku 2020… Pandemia wrzuciła mnie w ciszę i zastój – wbrew mojej naturze.  Chce mi się wyć. Teatr śni mi się po nocach. Zabija mnie wewnętrznie monotonia mijających dni. A przecież wiem, że to wszystko jest PO COŚ.

To jest książka, do której na pewno będę wracać. Przypomina o czymś, co jest kluczowe dla naszej wiary: o umiejętności czekania. Mam dwa ulubione fragmenty biblijne, które mówią o czekaniu. Jeden to alegoryczny opis mądrości:

Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca:
ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
i ci ją znajdą, którzy jej szukają,
uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im poznać.
Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi,
znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.

(Mdr 6, 12 – 14)

Drugi to fragment Pieśni nad Pieśniami:

Na łożu mym nocą szukałam
umiłowanego mej duszy,
szukałam go, lecz nie znalazłam.
 «Wstanę, po mieście chodzić będę,
wśród ulic i placów,
szukać będę ukochanego mej duszy».
Szukałam go, lecz nie znalazłam.

Spotkali mnie strażnicy, którzy obchodzą miasto.
«Czyście widzieli miłego duszy mej?»
Zaledwie ich minęłam,
znalazłam umiłowanego mej duszy,
pochwyciłam go i nie puszczę,
aż go wprowadzę do domu mej matki,
do komnaty mej rodzicielki.

(PnP 3, 1 – 4)

 

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego Bóg się ukrywa. Dlaczego trzeba z Jego powodu „nie spać po nocach” i szukać Go „na ulicach i placach”, wśród „strażników” czyli własnych lęków, niepokojów, pokus i czarnych myśli? Dlaczego podróż do naszej wiary musi być tak skomplikowana?

Dlatego, że tak jest z każdą relacją. Jeśli chcemy zbudować prawdziwą przyjaźń lub udany związek, to nie polega to wyłącznie na czekoladkach, kwiatach i wspólnym oglądaniu Netflixa. To przede wszystkim słuchanie siebie nawzajem, szukanie kompromisu, umiejętność spojrzenia na rzeczywistość z perspektywy tej drugiej osoby. Coś we mnie musi umrzeć, żeby moja miłość mogła żyć i się rozwijać. Uczę się drugiego człowieka, żeby z nim przeżyć całe życie.

Tak samo coś we mnie musi umrzeć, żebym mogła pójść za Chrystusem. Uczę się Boga, żeby móc oglądać Go w niebie przez całą wieczność i się Nim zachwycać.

 

Co wzięłam dla siebie na dzisiaj z samej książki ks. Gołofita? Kilka ważnych myśli:

 

1.      Konieczność życia w łasce, w czym pomaga sakrament pokuty. To nie tylko duchowa „oczyszczalnia”, ale też inspiracja i konkretny program pracy nad sobą. Dlatego warto mieć stałego spowiednika. Oj, wiele mam jeszcze w tej kwestii do zrobienia.

 

2.      Nie idź na skróty! Nie wybieraj łatwiejszej drogi. To nic nie da.

 

3.      Posłuszeństwo Słowu. Bóg wyraża się jasno, ale zazwyczaj zwięźle. Cała sztuka polega na tym, żeby Go USŁYSZEĆ. A to wymaga uważności.

 

4.      Pozostań na miejscu. Oj, to jest dla mnie prawdziwe wyzwanie! „Pan będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni” (Wj 14, 13 – 14). Te słowa słyszy Mojżesz i  Izraelici, kiedy napiera na nich 600 rydwanów faraona, a z drugiej strony rozciąga się przed nimi Morze Czerwone. Po ludzku są w kleszczach. Nic nie mogą zrobić. I właśnie w to „nic” wkracza Bóg i dokonuje cudu. Bóg wkracza także w moje „nic” i chce działać wielkie rzeczy, ale muszę Mu na to pozwolić. Bardzo to dla mnie trudne, bo całe życie byłam człowiekiem czynu. Jeśli walczyłam o jakąś sprawę, na której mi zależało,  i ktoś nie na przykład nie dzwonił, choć obiecał, że to zrobi, to sama dzwoniłam, a nawet szłam do tego kogoś osobiście, żeby to przyśpieszyć. U Boga niczego nie mogę przyśpieszyć… Cała akcja polega na NIERUSZANIU SIĘ Z MIEJSCA.

 

5.      Cuda często dokonują się „za siódmym razem”. Co to znaczy? Autor nawiązuje do biblijnej historii chorego na trąd Syryjczyka Naamana, który miał się zanurzyć siedem razy w Jordanie, aby zostać uzdrowiony. Z początku nie chciał. Jak to? Nie będzie żadnych duchowych fajerwerków? Żadnych czarów – marów? Żadnej spektakularnej akcji, o której będą potem pisać kroniki (nie było jeszcze Internetu)?  Nie będzie. Tylko siedem  banalnych zanurzeń w błotnistej rzece. Tylko i aż. Naaman się przełamał. Za siódmym razem nie było śladu po trądzie. Warto było, ale gdyby był zrezygnował po piątym czy szóstym razie, nic by z tego nie wyszło. Ile „siódmych razów” przegapiłam w swoim życiu, bo się zbyt szybko zniechęciłam? Ile razy Mądrość odeszła spod moich drzwi, bo zmęczyłam się czekaniem? Ile razy koncentrowałam się na moich osobistych „strażnikach” zamiast na Ukochanym, który przecież czekał na mnie za zakrętem ciemnej ulicy?

 

I o tym jest właśnie ta książka. O tym, co znajduje się za zakrętem ciemnej ulicy naszego życia. Cud jest bliżej niż nam się wydaje.

Bardzo polecam na końcówkę Adwentu, na czas pandemii i na każdą okazję.

4 komentarze: