Książka z duszą…
Bóg
wkracza w moje „nic”
(ks.
Paweł Gołofit, W oczekiwaniu na przełom,
Wydawnictwo Sumus, 2020)
Choć książka ks. Pawła
Gołofita napisana jest lekkim i bardzo prostym językiem, bez „ciężkiej”
teologii, nie przeczytałam jej jednym tchem. Musiałam ją przetrawić, ale chyba
właśnie o to chodzi. Dostałam ją w prezencie od przyjaciela z dedykacją: „Trwaj
w oczekiwaniu na przełom. Bądź dobrej myśli”.
Więc trwam, choć jest
mi coraz trudniej. Pandemia mi odebrała to, co kocham najbardziej: możliwość
pracy teatralnej z młodzieżą, a do tego unieruchomiła mnie w domu, ponieważ
odwołano wszystkie imprezy kulturalne i ewangelizacyjne, na które tak czekałam
w roku 2020… Pandemia wrzuciła mnie w ciszę i zastój – wbrew mojej
naturze. Chce mi się wyć. Teatr śni mi
się po nocach. Zabija mnie wewnętrznie monotonia mijających dni. A przecież
wiem, że to wszystko jest PO COŚ.
To jest książka, do
której na pewno będę wracać. Przypomina o czymś, co jest kluczowe dla naszej
wiary: o umiejętności czekania. Mam dwa ulubione fragmenty biblijne, które
mówią o czekaniu. Jeden to alegoryczny opis mądrości:
Mądrość
jest wspaniała i niewiędnąca:
ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
i ci ją znajdą, którzy jej szukają,
uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im
poznać.
Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi,
znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.
(Mdr 6, 12 – 14)
Drugi to fragment
Pieśni nad Pieśniami:
Na łożu mym nocą szukałam
umiłowanego mej duszy,
szukałam go, lecz nie znalazłam.
«Wstanę, po mieście chodzić będę,
wśród ulic i placów,
szukać będę ukochanego mej duszy».
Szukałam go, lecz nie znalazłam.
Spotkali mnie strażnicy, którzy
obchodzą miasto.
«Czyście widzieli miłego duszy mej?»
Zaledwie ich minęłam,
znalazłam umiłowanego mej duszy,
pochwyciłam go i nie puszczę,
aż go wprowadzę do domu mej matki,
do komnaty mej rodzicielki.
(PnP
3, 1 – 4)
Zawsze
mnie zastanawiało, dlaczego Bóg się ukrywa. Dlaczego trzeba z Jego powodu „nie
spać po nocach” i szukać Go „na ulicach i placach”, wśród „strażników” czyli
własnych lęków, niepokojów, pokus i czarnych myśli? Dlaczego podróż do naszej
wiary musi być tak skomplikowana?
Dlatego,
że tak jest z każdą relacją. Jeśli chcemy zbudować prawdziwą przyjaźń lub udany
związek, to nie polega to wyłącznie na czekoladkach, kwiatach i wspólnym
oglądaniu Netflixa. To przede wszystkim słuchanie siebie nawzajem, szukanie
kompromisu, umiejętność spojrzenia na rzeczywistość z perspektywy tej drugiej
osoby. Coś we mnie musi umrzeć, żeby moja miłość mogła żyć i się rozwijać. Uczę
się drugiego człowieka, żeby z nim przeżyć całe życie.
Tak
samo coś we mnie musi umrzeć, żebym mogła pójść za Chrystusem. Uczę się Boga,
żeby móc oglądać Go w niebie przez całą wieczność i się Nim zachwycać.
Co
wzięłam dla siebie na dzisiaj z samej książki ks. Gołofita? Kilka ważnych myśli:
1. Konieczność
życia w łasce, w czym pomaga sakrament pokuty. To nie tylko duchowa
„oczyszczalnia”, ale też inspiracja i konkretny program pracy nad sobą. Dlatego
warto mieć stałego spowiednika. Oj, wiele mam jeszcze w tej kwestii do
zrobienia.
2.
Nie idź na skróty! Nie wybieraj
łatwiejszej drogi. To nic nie da.
3.
Posłuszeństwo Słowu. Bóg wyraża się
jasno, ale zazwyczaj zwięźle. Cała sztuka polega na tym, żeby Go USŁYSZEĆ. A to
wymaga uważności.
4.
Pozostań na miejscu. Oj, to jest dla
mnie prawdziwe wyzwanie! „Pan będzie walczył za was, a wy będziecie spokojni”
(Wj 14, 13 – 14). Te słowa słyszy Mojżesz i
Izraelici, kiedy napiera na nich 600 rydwanów faraona, a z drugiej
strony rozciąga się przed nimi Morze Czerwone. Po ludzku są w kleszczach. Nic
nie mogą zrobić. I właśnie w to „nic” wkracza Bóg i dokonuje cudu. Bóg wkracza
także w moje „nic” i chce działać wielkie rzeczy, ale muszę Mu na to pozwolić.
Bardzo to dla mnie trudne, bo całe życie byłam człowiekiem czynu. Jeśli walczyłam
o jakąś sprawę, na której mi zależało, i
ktoś nie na przykład nie dzwonił, choć obiecał, że to zrobi, to sama dzwoniłam,
a nawet szłam do tego kogoś osobiście, żeby to przyśpieszyć. U Boga niczego nie
mogę przyśpieszyć… Cała akcja polega na NIERUSZANIU SIĘ Z MIEJSCA.
5.
Cuda często dokonują się „za siódmym
razem”. Co to znaczy? Autor nawiązuje do biblijnej historii chorego na trąd
Syryjczyka Naamana, który miał się zanurzyć siedem razy w Jordanie, aby zostać
uzdrowiony. Z początku nie chciał. Jak to? Nie będzie żadnych duchowych
fajerwerków? Żadnych czarów – marów? Żadnej spektakularnej akcji, o której będą
potem pisać kroniki (nie było jeszcze Internetu)? Nie będzie. Tylko siedem banalnych zanurzeń w błotnistej rzece. Tylko i
aż. Naaman się przełamał. Za siódmym razem nie było śladu po trądzie. Warto
było, ale gdyby był zrezygnował po piątym czy szóstym razie, nic by z tego nie
wyszło. Ile „siódmych razów” przegapiłam w swoim życiu, bo się zbyt szybko
zniechęciłam? Ile razy Mądrość odeszła spod moich drzwi, bo zmęczyłam się
czekaniem? Ile razy koncentrowałam się na moich osobistych „strażnikach”
zamiast na Ukochanym, który przecież czekał na mnie za zakrętem ciemnej ulicy?
I o tym jest właśnie ta
książka. O tym, co znajduje się za zakrętem ciemnej ulicy naszego życia. Cud
jest bliżej niż nam się wydaje.
Bardzo polecam na
końcówkę Adwentu, na czas pandemii i na każdą okazję.
No to mnie Siostra, namówiła:).
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! Pięknej i owocnej lektury.
UsuńPięknie i poruszająca recenzja - dziękuje Siostro ❤️
OdpowiedzUsuńPanie PAWLE, jakże się cieszę, że się Panu podoba:)
Usuń