Powiew
COOL - tury
Dorośli,
którzy nie dorośli. „Siedem uczuć” (reż. Marek Koterski, 2018)
Ostatni film Marka
Koterskiego – kolejna historia o Adasiu Miauczyńskim, bohaterze wszystkich
filmów tego reżysera, i, podobnie jak wcześniejsze produkcje, absurdalna,
gorzka, prześmiewcza i wstrząsająca w brutalnym pokazywaniu prawdy o naszej
ludzkiej naturze - wbił mnie w fotel. Dosłownie. Sposób opowiadania historii
Adasia jest jak zwykle nietuzinkowy: tym razem przenosimy się w czasy
dzieciństwa. Ale dziećmi są… czterdziestolatki. Dorośli, którzy nie dorośli.
Przeżywający swoje dziecięce frustracje i rozczarowania, zagubieni, wołający o
miłość i czułość, której nie otrzymują ani w domu, ani w szkole.
Film się skończył, a ja
nie mogłam wstać z fotela. Wiecie, to jest tego rodzaju niemoc, która pojawia
się w kontakcie z czymś wielkim, mocnym, dotykającym, a nawet bezlitośnie
obnażającym to, co w człowieku najbardziej osobiste. Pokazującym zranienia i
tęsknoty, o których się dawno zapomniało czy raczej nie chciało pamiętać...
Przypominającym, że ta mała dziewczynka, którą od dawna (podobno) nie jestem,
ciągle stoi na pustym, szkolnym korytarzu i płacze. Bardzo do mnie trafia
narracja (genialna!) Krystyny Czubówny w stylu elementarzy (jakie doskonale
pamiętam z peerelowskiej podstawówki), zderzona z dramatycznymi dla
kilkuletniego dziecka wydarzeniami. Koterski w najlepszej formie: bezlitośnie
groteskowy, niepokojący, nie dający widzowi chwili wytchnienia. Z wycelowanym w
każdego z nas gombrowiczowskim "palicem" i krzyczący: to o tobie.
Tak, siedziałam razem z
głównymi bohaterami, aktorami w moim wieku, ubrana w granatowy fartuszek, w
przyciasnej ławce i truchlałam ze strachu, że zaraz padnie nazwisko
"Baumann" i każą mi wymieniać odnogi Nilu. Tak, serce mnie bolało,
gdy jedna ze starych - młodych bohaterek płakała z powodu piątki z minusem, bo
ten minus dyskwalifikował ją w oczach ojca... Tak, widziałam i prawie fizycznie
odczułam to rozpaczliwe pytanie w oczach dzieci (których nie przez przypadek
było siedmioro): po co mamy żyć? Tak, miałam ochotę krzyczeć razem z filmową
sprzątaczką, biegnąc z nią przez korytarz: zabijamy nasze wewnętrzne dziecko.
Zostawiamy je zupełnie samo ze swoim płaczem. W pewnym momencie ono zaczyna
rozumieć, że nic tu po nim. I nagle okazuje się, że nie wiemy, co czujemy. Nie
wiemy, czym jest miłość. Nie wiemy, kim jesteśmy.
„Zaprawdę, powiadam
wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do
królestwa niebieskiego” – mówi Jezus (Mt 18, 3). Czy chodzi o tani infantylizm?
Nie. Chodzi o odnalezienie własnego serca, tej skarbnicy uczuć. Jeśli nie
nauczymy się z niej we właściwy sposób korzystać, nie nauczymy się kochać.
„Siedem uczuć” Marka Koterskiego to film,
który powinien obejrzeć każdy, a zwłaszcza nauczyciele, wychowawcy i przede
wszystkim rodzice. Nigdy nie jest za późno, żeby się zatrzymać, pochylić nad
sobą i zapytać: dlaczego płaczesz? Co czujesz? Opowiedz mi swoją historię. A
potem to samo zrobić w stosunku do kogoś, kto dzieckiem jest jeszcze
metrykalnie. Nigdy nie jest za późno na miłość. Najpierw do siebie, a potem do
tych, których Pan Bóg stawia na naszej drodze i mówi: zaopiekuj się nim.
„Kto by przyjął jedno
takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 5). „Jedno takie dziecko” to
przede wszystkim ty i ja. Przyjmij je, a wtedy przyjmiesz każdego, kto stanie
na progu twojego domu zziębnięty, samotny i głodny czułości.
Link do zwiastuna:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz