wtorek, 2 czerwca 2020



Powiew COOL - tury

Dorośli, którzy nie dorośli. „Siedem uczuć” (reż. Marek Koterski, 2018)

Ostatni film Marka Koterskiego – kolejna historia o Adasiu Miauczyńskim, bohaterze wszystkich filmów tego reżysera, i, podobnie jak wcześniejsze produkcje, absurdalna, gorzka, prześmiewcza i wstrząsająca w brutalnym pokazywaniu prawdy o naszej ludzkiej naturze - wbił mnie w fotel. Dosłownie. Sposób opowiadania historii Adasia jest jak zwykle nietuzinkowy: tym razem przenosimy się w czasy dzieciństwa. Ale dziećmi są… czterdziestolatki. Dorośli, którzy nie dorośli. Przeżywający swoje dziecięce frustracje i rozczarowania, zagubieni, wołający o miłość i czułość, której nie otrzymują ani w domu, ani w szkole.
Film się skończył, a ja nie mogłam wstać z fotela. Wiecie, to jest tego rodzaju niemoc, która pojawia się w kontakcie z czymś wielkim, mocnym, dotykającym, a nawet bezlitośnie obnażającym to, co w człowieku najbardziej osobiste. Pokazującym zranienia i tęsknoty, o których się dawno zapomniało czy raczej nie chciało pamiętać... Przypominającym, że ta mała dziewczynka, którą od dawna (podobno) nie jestem, ciągle stoi na pustym, szkolnym korytarzu i płacze. Bardzo do mnie trafia narracja (genialna!) Krystyny Czubówny w stylu elementarzy (jakie doskonale pamiętam z peerelowskiej podstawówki), zderzona z dramatycznymi dla kilkuletniego dziecka wydarzeniami. Koterski w najlepszej formie: bezlitośnie groteskowy, niepokojący, nie dający widzowi chwili wytchnienia. Z wycelowanym w każdego z nas gombrowiczowskim "palicem" i krzyczący: to o tobie.
Tak, siedziałam razem z głównymi bohaterami, aktorami w moim wieku, ubrana w granatowy fartuszek, w przyciasnej ławce i truchlałam ze strachu, że zaraz padnie nazwisko "Baumann" i każą mi wymieniać odnogi Nilu. Tak, serce mnie bolało, gdy jedna ze starych - młodych bohaterek płakała z powodu piątki z minusem, bo ten minus dyskwalifikował ją w oczach ojca... Tak, widziałam i prawie fizycznie odczułam to rozpaczliwe pytanie w oczach dzieci (których nie przez przypadek było siedmioro): po co mamy żyć? Tak, miałam ochotę krzyczeć razem z filmową sprzątaczką, biegnąc z nią przez korytarz: zabijamy nasze wewnętrzne dziecko. Zostawiamy je zupełnie samo ze swoim płaczem. W pewnym momencie ono zaczyna rozumieć, że nic tu po nim. I nagle okazuje się, że nie wiemy, co czujemy. Nie wiemy, czym jest miłość. Nie wiemy, kim jesteśmy.
„Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” – mówi Jezus (Mt 18, 3). Czy chodzi o tani infantylizm? Nie. Chodzi o odnalezienie własnego serca, tej skarbnicy uczuć. Jeśli nie nauczymy się z niej we właściwy sposób korzystać, nie nauczymy się kochać.
 „Siedem uczuć” Marka Koterskiego to film, który powinien obejrzeć każdy, a zwłaszcza nauczyciele, wychowawcy i przede wszystkim rodzice. Nigdy nie jest za późno, żeby się zatrzymać, pochylić nad sobą i zapytać: dlaczego płaczesz? Co czujesz? Opowiedz mi swoją historię. A potem to samo zrobić w stosunku do kogoś, kto dzieckiem jest jeszcze metrykalnie. Nigdy nie jest za późno na miłość. Najpierw do siebie, a potem do tych, których Pan Bóg stawia na naszej drodze i mówi: zaopiekuj się nim.
„Kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 5). „Jedno takie dziecko” to przede wszystkim ty i ja. Przyjmij je, a wtedy przyjmiesz każdego, kto stanie na progu twojego domu zziębnięty, samotny i głodny czułości. 

Link do zwiastuna:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz