wtorek, 9 czerwca 2020


Mówienie prozą…

CZAS NIEOKREŚLONY. ZAPISKI PANDEMICZNE. Świat według kruszczycy złotawki.

Wróciłam. Słyszę jeszcze muzykę dobywającą się z przejeżdżających meleksów, śmiech chłopaków, ptasie koncerty, postukiwanie dzięcioła i te żaby nad stawem... Na biurku zamieszkał mój nowy przyjaciel Bronek: pingwin z Broniszewic.
A w moim kłodzkim pokoju czas się zatrzymał. Kalendarze wciąż pokazują marzec. Na tablicy korkowej terminy pierwszokomunijnych katechez i przedstawień, których miało być tak wiele aż do wakacji... Czuję się trochę tak, jakbym się obudziła z bardzo długiego snu i nie nadążyła za czasem.
Trochę ochłonęłam. Zrozumiałam, że - choć trudno w to uwierzyć - czas się nie zatrzymał, lecz biegnie nieubłaganie jak co roku. Pora podsumować te trzy miesiące, które przecież były czasem łaski, a nie porażki. Rozwoju, a nie stagnacji. Życia w pełni – chociaż w zupełnie inny sposób niż bym chciała – a nie przeczekiwania.
Wolontariat w Domu Chłopaków był niezwykłym prezentem od Pana Boga. Lekcja marnowania czasu na takie zdumiewające rzeczy jak spacery z mieszkańcami Domu Chłopaków. Przejażdżki meleksem (choć nie odważyłam się być kierowcą). Naukę zakładania pampersów (jeszcze muszę poćwiczyć). Obserwowania, jak ze zmarzniętej przedwiosennej ziemi wyłaniają się kiełki konwalii, a potem zaczyna kwitnąć forsycja. A potem forsycja przekwita i zaczynają kwitnąć konwalie. Wreszcie: konwalie przekwitają, a moim oczom ukazuje się jaśmin w całej swojej okazałości. I to jest ten moment, kiedy trzeba wracać. Zatrzymać te wschody i zachody słońca. Te koncerty żab w stawie. Tę soczystą zieleń parku. Przemykające jak strzała wiewiórki. Odgłosy ptaków o dziwnych nazwach, takich jak zaganiacz czy kulczyk. Śmiechy chłopców. Te chwile, gdy cię widzą i rzucają ci się na szyję, jakby cię nie widzieli sto lat.
Trzymiesięczna szkoła wdzięczności. Radości z rzeczy małych. Człowieczeństwa. BYCIA.
Nie wiem jeszcze, co z tego czasu we mnie zostanie i w jaki sposób to doświadczenie mnie ukształtuje. Wiem tylko, że trzeba mi było się zatrzymać, przykucnąć w trawie i popatrzeć na swoje zabałaganione, hałaśliwe życie z perspektywy kruszczycy złotawki: nieśpiesznie spacerującego po źdźble żuczka. Żuczka, który nie wie, że olśniewa swoim wspaniałym złotozielonym pancerzem. Po prostu idzie spokojnie własną drogą, grzejąc się w słońcu, i to mu wystarczy.
Trzy miesiące bezterminowego życia nauczyły mnie kilku ważnych rzeczy:
  1. Zachwytu nad tym, co najprostsze: nad kolorami nieba, zapachem kwitnących konwalii, łagodnością wiosennego wiatru, który nareszcie czuję na swojej twarzy, bo mam czas na to, żeby CZUĆ.
  2. Wdzięczności za to, co mam: zdrowie, sprawność, przyjaciół, możliwość odpoczynku, dobre jedzenie i oszałamiającą swoim pięknem przestrzeń.
  3. Przyjmowania drugiego człowieka takim, jaki jest. Po prostu za to, że jest. Tak postępują nasi chłopcy, których naprawdę nie interesuje ani moje wykształcenie, ani status materialny, ani poglądy polityczne, ani nawet to, czy jestem wierząca. Kochają mnie za sam fakt istnienia.
  4. Zaufania Bogu. Tego też można uczyć się od naszych przyjaciół z Domu Chłopaków. Oni cieszą się każdą chwilą i potrafią żyć bez nerwowego sprawdzania, ile było w ciągu dnia zakażeń i zgonów.

Wróciłam. Słyszę jeszcze muzykę dobywającą się z przejeżdżających meleksów, śmiech chłopaków, ptasie koncerty, postukiwanie dzięcioła i te żaby nad stawem... Niepokój wraca, gdy czytam w Internecie, że kolejne dni przynoszą pięćset – sześćset zakażeń, a minister edukacji bierze pod uwagę możliwość dalszego zdalnego nauczania po wakacjach. Czuję złość i frustrację, kiedy myślę o naszym teatrze, dawno nie widzianej młodzieży, promocjach książki i tych wszystkich pięknych planach, o które się tak bardzo boję. Myślami znów jestem w parku i widzę, jak kruszczyca złotawka pracowicie przedziera się przez źdźbła trawy. Ufnie i bez pośpiechu. Spokój wraca.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz