Niedzielnie…
Zdumiewali
się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w
Piśmie. (Mk 1, 22)
Spotkanie z Jezusem
zawsze zaczyna się od zdumienia. Że popatrzył z miłością właśnie na mnie. Nie na
moją współsiostrę, koleżankę, sąsiadkę, nie na głodne dzieci w Afryce – choć to
wszystko prawda – ale na mnie. Zdumienie to potężna siła, która mnie pcha, żeby
zrobić krok w stronę Jezusa. Z tego zdumienia rodzi się moja wiara. Doświadczyłam
tego jako 21 – letnia dziewczyna, kiedy podjęłam decyzję o byciu w Kościele.
Ale potem muszę zaufać.
Pójść za tym zdumieniem w nieznane. To już
dużo trudniejsze. To chodzenie za Mistrzem małymi kroczkami, dzień po dniu, w
szarzyźnie, a czasem ciemności. Czasem Go nie widać. Czasem Jego nauka
powszednieje i wydaje się, że traci moc. Czasem się wydaje, że złe duchy mają
się świetnie i zadomowiły się w moim życiu. Wtedy trzeba zawrócić do początku
drogi. Miejsca, gdzie zaczęło się zdumienie. W księdze Apokalipsy padają mocne
słowa:
mam
przeciw tobie to, że odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości.
Pamiętaj więc, skąd spadłeś,
i nawróć się,
i pierwsze czyny podejmij! (Ap 2, 4 – 5)
Większość ludzi w
synagodze zatrzymała się tylko na poziomie sensacji – tego właśnie zdumienia –
ale nie poszła dalej. Kiedy emocje opadły, zapomnieli o Kimś, kto miał moc
odmienić ich życie. Może nawet stali w tłumie krzyczących „Ukrzyżuj!”.
A ja? Gdzie moje
zdumienie? Czy odczytuję ewangelię Jezusa ciągle na nowo? Czy idę za Mistrzem
nawet wtedy, gdy wokół mnie jest ciemno i nie ma emocjonalnych i duchowych
fajerwerków?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz