poniedziałek, 1 lutego 2021



 

Powiew COOL - tury

Karnawał i wspomnienia z kołchozu

(Ożenek, reż. Nikołaj Kolada, Teatr Śląski im. Stanisłąwa Wyspiańskiego w Katowicach, premiera: 23. 10. 2015)

Ożenek Nikołaja Kolady to przede wszystkim festiwal kolorów: motywów folkowych na kostiumach i elementach scenografii, szmacianych lalek animowanych przez aktorów, ostrych, cyrkowych makijaży i dywanów, jakimi w Rosji obwiesza się ściany. Nierzeczywisty świat będący idealną odskocznią od szarej, pandemicznej rzeczywistości. Wzruszyłam się, kiedy na czacie przy transmisji pojawiły się wpisy: „Zaraz zerknę do programu”, „Proszę nie jeść chipsów tam w trzecim rzędzie” czy: „Czy ja dobrze słyszę? Pierwszy dzwonek! Czas znaleźć swoje miejsce!”. Tęsknimy za teatrem, bo to jedno z tych miejsc, które nam daje poczucie wspólnoty i przeżycia czegoś wielkiego i ważnego, co w nas zostanie…

Spektakl Kolady nam, widzom, zapewnia to przeżycie. Na początku uczestniczymy w sprawnie zagranej farsie. Aktorzy nużąco przerysowują swoje role, narasta groteska i mocno skumulowany komizm – a wszystko w rytm skocznego motywu z Traviaty Giuseppe Verdiego i rosyjskich pieśni ludowych. Zalotnicy Agafii Tichonowny pojawiają się w groteskowych frakach i kubrakach, z przyczepionymi do tylnej części spodni pawimi piórami i poduszkami przy pasie, a na głowie – zamiast kapeluszy – noszą dumnie pokrywki od samowara. Tutaj duży ukłon w stronę autorów scenografii i kostiumów: Anny Tomczyńskiej i samego reżysera. Bohaterka spektaklu Agafia jest mocno podstarzałą panną na wydaniu o potężnej, przytłaczającej wszystkich panów posturze. Na nosie ma okulary z jednym zaklejonym szkiełkiem i oczywiście całą galerię kolorowych spódnic, z wyjątkiem pierwszej sceny, gdzie jeszcze nie jest przygotowana na wizytę konkurentów do jej ręki, i siedzi rozkraczona w negliżu. Wszystko jest tutaj tak brzydkie i absurdalne, że aż piękne. Im bliżej finału, tym bardziej odkrywamy sens tej zamierzonej brzydoty, groteski i bombardowania widza „skansenowymi” kolorami. Opowieść o starej pannie, która nie ma wielkiego wyboru wśród kandydatów do jej ręki, i zalotniku, którego do żeniaczki pchają koledzy i ostatecznie ucieka sprzed ołtarza, powoli się wycisza. Zmienia tonację. Łagodnieje. Przez to staje się coraz bardziej przejmująca. Farsa przekształca się w dramat egzystencjalny. W spektaklu są dwie mistrzowskie sceny, które wbiły mnie w fotel: scena miłosna między Duniaszką (Alina Chechelska) i Stiepanem (Michał Piotrowski) oraz monolog Agafii (Grażyna Bułka) tuż przed niedoszłym ślubem. Dlaczego akurat te sceny? Bardzo dobrze pokazują, o czym jest Ożenek Kolady. To dramat o samotności. O lęku przed bliskością. O niemożliwości porozumienia. O ucieczce przed odpowiedzialnością za drugiego człowieka. O głodzie miłości, który nami targa i czasem sobie z nim nie radzimy… Bardzo to aktualne i daleko wykracza poza XIX – wieczną farsę.

Oto Duniaszka i Stiepan patrzą sobie głęboko w oczy, zahipnotyzowani sobą. Między aktorami – podobnie jak w wypadku pary głównych bohaterów – jest duża różnica wieku i postury. Wizualnie do siebie nie pasują. On młody i wątły, ona – dojrzała i postawna. Ale zachowują się wobec siebie ostrożnie, delikatnie, z czułością, jakby przeżywali pierwszą nastoletnią miłość. I nagle on zaczyna ją brutalnie bić i popychać, a potem ją po prostu zostawia. Jak zużytą ścierkę. W tle słychać nostalgiczną pieśń cerkiewną. Jak gdyby na naszych oczach odbywał się jakiś kuriozalny rytuał kata i ofiary. Tej sceny nie ma w dramacie Gogola. Dopisał ją reżyser. Podobno jest jego wspomnieniem z dzieciństwa spędzonego w kołchozie. A przecież nie trzeba sięgać myślą do kołchozów, żeby zobaczyć w tym obrazie przerażającą prawdę o toksycznych relacjach i samotności w związku…

Agafia stoi ubrana w strój panny młodej. Bez groteskowego makijażu. Bez maski dużego dziecka. Piękna w swojej autentyczności. Opowiada o swoim lęku i tęsknocie: za bliskością mężczyzny, za tym, żeby nie być samotna, żeby czuć się kochana… Grażyna Bułka mówi ten monolog jak znużona spektaklem aktorka w garderobie, która już zdjęła kostium, zmyła podkład i pozostał jej tylko przytłaczający smutek. Żadnej radości z oświadczyn. Żadnego podekscytowania zbliżającym się weselem. Dlatego Agafia Tichonowna w jej wykonaniu to prawdziwa kreacja.

Podsumowując: warto zobaczyć Ożenek w Teatrze Śląskim. Najlepiej na żywo. To historia o nieustającym karnawale, w którym kolory i muzyka są rozpaczliwą próbą zagłuszenia pustki egzystencjalnej i samotności. Tak więc spektakl, choć na wskroś rosyjski w treści i formie, opowiada również o Polsce Anno Domini 2021. I naprawdę nie ma to nic wspólnego z pandemią. Raczej z socjalnym dystansem, który wytwarzamy sami: ze strachu, lenistwa, wygody. Tytułowy ożenek wymaga przecież wyjścia z własnej skorupy w stronę drugiego człowieka. A to zawsze trochę boli.

Fot. Przemysław Jendroska

Zwiastun spektaklu:

https://www.youtube.com/watch?v=xGa-6iFbrk0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz