Powiew
COOL - tury
Karnawał
i wspomnienia z kołchozu
(Ożenek, reż. Nikołaj Kolada, Teatr
Śląski im. Stanisłąwa Wyspiańskiego w Katowicach, premiera: 23. 10. 2015)
Ożenek
Nikołaja Kolady to przede wszystkim festiwal kolorów: motywów folkowych na
kostiumach i elementach scenografii, szmacianych lalek animowanych przez aktorów, ostrych, cyrkowych makijaży i dywanów,
jakimi w Rosji obwiesza się ściany. Nierzeczywisty świat będący idealną
odskocznią od szarej, pandemicznej rzeczywistości. Wzruszyłam się, kiedy na
czacie przy transmisji pojawiły się wpisy: „Zaraz zerknę do programu”, „Proszę
nie jeść chipsów tam w trzecim rzędzie” czy: „Czy ja dobrze słyszę? Pierwszy
dzwonek! Czas znaleźć swoje miejsce!”. Tęsknimy za teatrem, bo to jedno z tych
miejsc, które nam daje poczucie wspólnoty i przeżycia czegoś wielkiego i
ważnego, co w nas zostanie…
Spektakl Kolady nam,
widzom, zapewnia to przeżycie. Na początku uczestniczymy w sprawnie zagranej
farsie. Aktorzy nużąco przerysowują swoje role, narasta groteska i mocno
skumulowany komizm – a wszystko w rytm skocznego motywu z Traviaty Giuseppe Verdiego i rosyjskich pieśni ludowych. Zalotnicy
Agafii Tichonowny pojawiają się w groteskowych frakach i kubrakach, z
przyczepionymi do tylnej części spodni pawimi piórami i poduszkami przy pasie,
a na głowie – zamiast kapeluszy – noszą dumnie pokrywki od samowara. Tutaj duży
ukłon w stronę autorów scenografii i kostiumów: Anny Tomczyńskiej i samego
reżysera. Bohaterka spektaklu Agafia jest mocno podstarzałą panną na wydaniu o
potężnej, przytłaczającej wszystkich panów posturze. Na nosie ma okulary z
jednym zaklejonym szkiełkiem i oczywiście całą galerię kolorowych spódnic, z
wyjątkiem pierwszej sceny, gdzie jeszcze nie jest przygotowana na wizytę
konkurentów do jej ręki, i siedzi rozkraczona w negliżu. Wszystko jest tutaj
tak brzydkie i absurdalne, że aż piękne. Im bliżej finału, tym bardziej
odkrywamy sens tej zamierzonej brzydoty, groteski i bombardowania widza
„skansenowymi” kolorami. Opowieść o starej pannie, która nie ma wielkiego
wyboru wśród kandydatów do jej ręki, i zalotniku, którego do żeniaczki pchają
koledzy i ostatecznie ucieka sprzed ołtarza, powoli się wycisza. Zmienia
tonację. Łagodnieje. Przez to staje się coraz bardziej przejmująca. Farsa
przekształca się w dramat egzystencjalny. W spektaklu są dwie mistrzowskie
sceny, które wbiły mnie w fotel: scena miłosna między Duniaszką (Alina
Chechelska) i Stiepanem (Michał Piotrowski) oraz monolog Agafii (Grażyna Bułka)
tuż przed niedoszłym ślubem. Dlaczego akurat te sceny? Bardzo dobrze pokazują,
o czym jest Ożenek Kolady. To dramat
o samotności. O lęku przed bliskością. O niemożliwości porozumienia. O ucieczce
przed odpowiedzialnością za drugiego człowieka. O głodzie miłości, który nami
targa i czasem sobie z nim nie radzimy… Bardzo to aktualne i daleko wykracza
poza XIX – wieczną farsę.
Oto Duniaszka i Stiepan
patrzą sobie głęboko w oczy, zahipnotyzowani sobą. Między aktorami – podobnie
jak w wypadku pary głównych bohaterów – jest duża różnica wieku i postury.
Wizualnie do siebie nie pasują. On młody i wątły, ona – dojrzała i postawna.
Ale zachowują się wobec siebie ostrożnie, delikatnie, z czułością, jakby
przeżywali pierwszą nastoletnią miłość. I nagle on zaczyna ją brutalnie bić i
popychać, a potem ją po prostu zostawia. Jak zużytą ścierkę. W tle słychać
nostalgiczną pieśń cerkiewną. Jak gdyby na naszych oczach odbywał się jakiś
kuriozalny rytuał kata i ofiary. Tej sceny nie ma w dramacie Gogola. Dopisał ją
reżyser. Podobno jest jego wspomnieniem z dzieciństwa spędzonego w kołchozie. A
przecież nie trzeba sięgać myślą do kołchozów, żeby zobaczyć w tym obrazie
przerażającą prawdę o toksycznych relacjach i samotności w związku…
Agafia stoi ubrana w
strój panny młodej. Bez groteskowego makijażu. Bez maski dużego dziecka. Piękna
w swojej autentyczności. Opowiada o swoim lęku i tęsknocie: za bliskością
mężczyzny, za tym, żeby nie być samotna, żeby czuć się kochana… Grażyna Bułka
mówi ten monolog jak znużona spektaklem aktorka w garderobie, która już zdjęła
kostium, zmyła podkład i pozostał jej tylko przytłaczający smutek. Żadnej
radości z oświadczyn. Żadnego podekscytowania zbliżającym się weselem. Dlatego
Agafia Tichonowna w jej wykonaniu to prawdziwa kreacja.
Podsumowując: warto
zobaczyć Ożenek w Teatrze Śląskim.
Najlepiej na żywo. To historia o nieustającym karnawale, w którym kolory i muzyka
są rozpaczliwą próbą zagłuszenia pustki egzystencjalnej i samotności. Tak więc
spektakl, choć na wskroś rosyjski w treści i formie, opowiada również o Polsce
Anno Domini 2021. I naprawdę nie ma to nic wspólnego z pandemią. Raczej z
socjalnym dystansem, który wytwarzamy sami: ze strachu, lenistwa, wygody.
Tytułowy ożenek wymaga przecież wyjścia z własnej skorupy w stronę drugiego
człowieka. A to zawsze trochę boli.
Fot. Przemysław Jendroska
Zwiastun spektaklu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz