Powiew
COOL - tury
Czy
wszyscy zasługują na śmierć?
(Elegia dla bidoków, reż Ron Howard,
Netflix 2020).
Ten film poraża
autentycznością. Nie ma tutaj łatwych rozwiązań fabularnych, naiwny happy
end twórcy zastąpili zakończeniem
otwartym, a zamiast cukierkowego wątku miłosnego widzimy głęboką przyjaźń,
która daje szansę na stworzenie trwałego związku.
Och, jak dobrze
rozumiem głównego bohatera. Trzeba doświadczyć jakiejkolwiek dysfunkcji w
rodzinie, żeby powiedzieć: tak, to jest absolutna prawda. Ta walka, żeby się
wyrwać. Coś osiągnąć. Pójść inną drogą niż matka i babka, które jednak bardzo,
bardzo się kocha. To rozdarcie pomiędzy faktem, że trzeba dojechać kilkaset
kilometrów na rozmowę, od której zależy zawodowe być albo nie być, i tym, że
matka właśnie odmówiła leczenia na odwyku i znów chce się zaćpać. Zająć się
sobą czy ratować matkę? Być egoistą, który myśli tylko o służbowej kolacji, czy
dobrym synem, będącym na każde zawołanie matki – narkomanki? I co znaczy być
dobrym synem w sytuacji, gdy matka nie chce podjąć leczenia?
J.D. Vance służył przez
kilka lat nie byle gdzie, bo w piechocie morskiej, a teraz jest studentem prawa
uniwersytetu Yale. Cud, że się tam dostał. Cud, że się tam utrzymuje. Jemu
podobni czyli mieszkańcy małych miasteczek - tytułowe „bidoki” - kończą jako
żebracy lub przestępcy. Jak on to zrobił? Cóż,
służba w marines to była
pewnie niezła szkoła przetrwania i samodyscypliny, ale jeszcze lepszą szkołę
zafundowała mu wcześniej babcia, która wzięła chłopca na wychowanie, gdy matka z
powodu nałogu okazała się niewydolna wychowawczo. Kiedy chłopak, który już wsiąkał
w destrukcyjne towarzystwo, zobaczył, jak babcia dosłownie odejmuje sobie jedzenie
od ust, żeby nakarmić wnuka, w jego życiu nastąpił przełom.
Elegia
dla bidoków nie jest żadnym odkryciem ze względu na
podejmowany temat. Uzależnienia? W kinie było już mnóstwo filmowych opowieści
na ten temat, żeby wspomnieć tylko Kiedy
mężczyzna kocha kobietę (rez. Luis Mandoki, 1994), Requiem dla snu (reż. Darren Aronofsky, 2000), Narodziny gwiazdy (reż. Bradley Cooper, 2018). Życie niższych warstw społecznych na
prowincji? Do historii kina już przeszło Co
gryzie Gilberta Grape’a? (reż. Lasse Halström, 1993), nie mówiąc już o oscarowym Parasite (reż. Joon – ho Bong, 2019). Co
więc jest wyjątkowego w „Elegii dla bidoków”? Sposób narracji. Bez
koloryzowania, retuszu, wydumanej symboliki, zabawy z groteską czy absurdem,
mieszania konwencji thrilleru, kryminału czy czarnej komedii. Reżyser i
scenarzysta ani nie eksperymentują, ani nie karmią widza hollywoodzką papką. Po
prostu opowiadają historię: mocną, poruszającą, taką, w której łatwo odnaleźć
siebie.
Właściwie mamy tu kilka
historii. Tak, jakbyśmy otwierali wielką skrzynię, która kryje kilka mniejszych
szkatułek. Pierwsza dotyczy babci Mamaw (w tej roli kapitalna Glenn Close!) i
jej nieudanego związku. Druga – matki J.D. Vance’a, Beverly, która jako dziecko
musiała chować się w szafie przed agresywnym ojcem alkoholikiem. Trzecia –
dorosłego bohatera, który musi wrócić do domu i zmierzyć się nie tylko z
kryzysem w rodzinie, ale przede wszystkim z samym sobą. Jedyną drogą do
wolności jest dla niego przebaczenie. Ten wątek przypomina mi trochę scenę z
filmu Chata (reż. Stuart Hazeldine,
2017). Bohater, który stracił dziecko, uczy się przebaczenia. Trafia do groty,
gdzie czeka na niego kobieta w bieli – uosobienie mądrości. Ukazuje mu historię
życia seryjnego mordercy, który zabił jego córkę. Został skrzywdzony przez
własnego ojca, który też miał tragiczne wspomnienia z dzieciństwa… i tak dalej.
I co? – pyta Mądrość – wszyscy zasługują na śmierć?
Elegia
dla bidoków to właśnie próba odpowiedzi na pytanie,
czy „wszyscy zasługują na śmierć”, inaczej mówiąc: czy fakt, że ktoś pochodzi z
rodziny dysfunkcyjnej, determinuje jego los. Film zostawia widza z nadzieją i
przesłaniem, które można streścić w ten sposób: tak, miałeś fatalny start, ale
ciąg dalszy jest już w twoich rękach. Możesz się rozczulać nad sobą i łykać
prochy, które cię w końcu zaprowadzą na dno, a możesz pójść własną nieprzetartą
ścieżką, jaką nie odważył się pójść nikt z twojej potrzepanej rodziny. Możesz
wybrać śmierć albo życie.
Niewiele wiem o życiu
biednych Amerykanów w małych miasteczkach, ale ich codzienne problemy bardzo
przypominają to, z czym zmagamy się w Polsce. No i wzruszył mnie fragment listu
świętego Pawła do Koryntian recytowany przez bohatera w szpitalu przy łóżku
zmarłej babci:
Teraz widzimy jakby w
zwierciadle, niejasno,
Wtedy ujrzymy twarzą w
twarz. (1 Kor 13, 12).
Dla wierzących fragment odnosi się do wieczności. Tam
spotkamy się z Bogiem osobiście i zrozumiemy wszystko. Również zmagania i
porażki naszych bliskich, którzy nam dali tyle, ile byli w stanie. Dla
niewierzących fragment może przypominać o odnalezieniu siebie i odpowiedzi na
pytanie: jakie jest moje miejsce w świecie? Gdzie jest ta nieprzetarta ścieżka,
której się tak bardzo boję? Może warto, żebym właśnie nią wyruszył w podróż
życia i spotkał się twarzą w twarz z najgłębszą prawdą o sobie?
Elegia
dla bidoków zasługuje na Oscara dla najlepszego
filmu. Warto jeszcze wspomnieć o brawurowym aktorstwie Amy Adams w roli
rozhuśtanej emocjonalnie Bev i Glenn Close, której po prostu… nie poznałam. To
może świadczyć jedynie o tym, że stworzyła kreację. Wybaczę nawet scenarzystom,
że w jej usta włożyli niesmaczny żart o Polakach.
Tak, ten film poraża
autentycznością. Okazuje się, że jest ekranizacją pamiętników D.J. Vence’a o
tym samym tytule. Najlepsze scenariusze pisze samo życie.
Link do zwiastuna:
Historia naprawdę poruszająca i mądra. Zostawiła mnie z pytaniem, co z osobami, które niestety nie miały nikogo, kto wywołałby przełom w ich życiu. A scena z obiadem chyba na zawsze pozostanie ze mną, jako obraz tego, jak zamiast słów mówią czyny.
OdpowiedzUsuńTeż zawsze po tego typu filmach zadaję sobie pytanie, a co, jeśli ktoś nie spotka takiej "babci"? Cóż, dobrze, że chociaż niektórzy spotykają...
OdpowiedzUsuń