Powiew
COOL - tury
Ocalić
w sobie Pieśń (Unorthodox, Netflix
2020)
Mężczyźni w białych
koszulach, czarnych kamizelkach albo długich płaszczach i z obowiązkowymi
pejsami. Kobiety w chustkach szczelnie opatulających głowę albo perukach, w
bluzkach i spódnicach jak sprzed stu lat. Czyżby Anatewka ze Skrzypka na dachu? A może równie
urokliwe miasteczko z Yentl? Nie: XXI
wiek. Williamsburg, dzielnica Brooklynu w Nowym Jorku. Miejsce, gdzie mieszkają
ortodoksyjni Żydzi. Dla nich zatrzymał się czas. Role są równo podzielone:
mężczyźni mają zajmować się interesami i utrzymywać rodzinę, a kobiety nie mogą
mieć żadnych innych marzeń i ambicji poza rodzeniem i wychowywaniem dzieci.
Wszystkich obowiązuje zakaz rozmawiania w innym języku niż jidysz, używania
Internetu, czytania świeckich książek, oglądania filmów, chodzenia do kina,
teatru czy na koncerty. Kobiety nie mogą publicznie śpiewać, a mężczyznom nie
wolno słuchać ich śpiewu, co okazuje się być dość istotnym szczegółem w
serialu. Chasydzi z Williamsburga zdają się jednak akceptować swój los. Nie
narzekają na życie w zamkniętym środowisku, aranżowane małżeństwa i brak
możliwości samodzielnego decydowania o swoim życiu. Tylko jedna Esti nie mieści
się w ramach. Od początku jest jakaś dziwna. Ma już dziewiętnaście lat, od roku
żyje ze swoim mężem i jeszcze nie mają dzieci. Pewnego dnia znika. Zaczyna nowe
życie w Berlinie.
Zawsze mnie fascynowały
opowieści o zamkniętej społeczności. Historia Estery Shapiro przypomina mi nieco
powieściową trylogię Cindy Woodsmall o amiszach: „Kiedy serce płacze”, „Gdy
nadchodzi świt” i „Gdy budzi się dusza”. Podobny schemat: dziewczyna, która nie
pasuje do świata, w jakim została wychowana. Świata, w którym czas się
zatrzymał. Opresyjnego i opiekuńczego zarazem, ale nie pozostawiającego ani
milimetra prywatności.
Zamknięta społeczność
fascynuje swoją egzotyką, radykalizmem i odmiennością, w którą aż trudno
uwierzyć. Ale filmy, seriale czy spektakle na jej temat oglądamy trochę jak
przez szybę, z błogą świadomością, że to nie o nas. Czy na pewno? Może warto
zapytać siebie: na co, na kogo jestem zamknięty? Czy jest jakiś mur, którego
nie przekroczę, a jeśli tak, to dlaczego?
Esti to bohaterka
serialu Unorthodox inspirowanego
autobiograficzną książką Unorthodox. Jak
porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów Deborah Feldman. Bohaterka, która
uczy nadziei, nie tylko damską część widzów. Stworzona przez znakomitą Shirę
Haas postać jest krucha, neurotyczna, a jednak zaskakująco silna. Stajemy po
jej stronie. Chcemy, żeby się jej udało uciec. Realia Williamsburga pokazane są
w serialu autentycznie, bez „musicalowego” sztafażu. Ślub Esti i Yakova to nie nostalgiczny
song Sunrise, sunset ze Skrzypka na dachu, lecz spotkanie dwojga
obcych sobie ludzi, dla których noc poślubna jest koszmarem. To nie eteryczne
piękno panny młodej odzianej w mglistą koronkę, lecz głowa ogolona na łyso. To
nie wzruszenie zakochanego pana młodego, lecz okrutne pytanie: „Co z tobą nie
tak? Przecież MUSIMY mieć dzieci.” Esti więc ucieka do Berlina, gdzie mieszka
jej matka, która też kiedyś wyrwała się z zaklętego świata chasydów. Ucieka bez
torby, z pieniędzmi i dokumentami schowanymi w bieliźnie, jak gdyby uciekała
przed wojną. I jest w tym jakaś prawda: to JEST wojna. O wolność. O godność
kobiety. O poznanie samej siebie. O znalezienie własnej drogi. O odkrycie i
realizację własnych marzeń.
Po obejrzeniu serialu
nasuwają mi się trzy spostrzeżenia. Po pierwsze: z całym szacunkiem dla piękna wiary
i kultury judaistycznej współczuję Żydom. Są wyznawcami religii pieców
krematoryjnych. Dzieci w społeczności ortodoksyjnej muszą się rodzić w jak
największej liczbie, żeby odbudować straty w ludziach po Holokauście.
Wstrząsająca jest scena, gdy kuzyn męża Esti odnajduje dziewczynę w Berlinie i
siłą zawozi ją na plac zabaw. Tylko po to, żeby jej powiedzieć, że w tym
miejscu przed wojną stała kamienica zamieszkana przez Żydów, którzy zostali w
czasie wojny zamordowani. Tymczasem chrześcijanie wierzą w Kogoś, kto zwyciężył
całe zło tego świata. Również Holocaust. Istotą naszej wiary jest Zmartwychwstanie,
a nie Zagłada.
Po drugie: postać
Yakova, męża Esti. Zachowuje się jak chłopiec, a nie jak mężczyzna. Wszystko
omawia z mamą, łącznie ze szczegółami życia intymnego z nowo poślubioną żoną.
Potem jak bezwolne cielątko pozwala się zawieźć do Berlina swojemu cwanemu i
cynicznemu kuzynowi. Trudno nawet powiedzieć, czy on sam chce odnaleźć Esti,
czy taką potrzebę narzuciła mu społeczność. I tutaj pojawia się refleksja: czy
aby na pewno tacy wieczni chłopcy zdarzają się tylko wśród chasydów?
Po trzecie: Esti wyrywa
się z zamkniętego świata Williamsburga. Ucieka od bardzo konkretnego
zniewolenia i chwała jej za to. Ale prześladuje mnie pytanie: jeśli ucieka, to
DO CZEGO? Świat wolnej i beztroskiej Europy, jaki ukazuje Netflix, mnie
przeraża. Seks bez zobowiązań, nachalnie ukazane związki jednopłciowe, życie
jako nieustający karnawał. Takie miałam odczucie oglądając „berlińską” część
serialowej fabuły. Tak, to jest rzeczywistość współczesnego świata i trudno
udawać, że tego wszystkiego nie ma. Podobnie
jak wielokulturowość, również bardzo mocno zaznaczona w serialu: uczniowie
szkoły muzycznej, do której trafia bohaterka, są chyba wszystkich możliwych
narodowości, tylko nie niemieckiej. Mam jednak ochotę zapytać twórców serialu:
i to wszystko, co macie do zaproponowania? A jakaś duchowość? Odniesienie do
Boga, niekoniecznie dosłowne? Tęsknota za czymś, co trwa wiecznie? Miłość? Bo
przecież trudno nazwać miłością noc, którą Esti spędza po imprezie w klubie
techno z prześlicznym wiolonczelistą. Ich relacja ukazana jest w sposób dość
powierzchowny, żeby nie powiedzieć: płytki. Skazana na tymczasowość.
I właściwie tylko jeden
moment serialu jest odniesieniem do wieczności. Scena, w której Esti decyduje
się zaśpiewać przed komisją w szkole muzycznej pieśń w języku jidysz. Wtedy
właśnie jest najbliżej Boga i samej siebie. To jest dla mnie klucz do
zrozumienia tej postaci i całego serialu.
To jest dla mnie klucz
do zrozumienia, czym jest wolność: ocalić w sobie Pieśń. A więc to, co kształtuje
moją tożsamość i pomaga mi dotknąć nieba.
Warto ten serial
obejrzeć, ale przy okazji zadać sobie pytanie: co jest moją Pieśnią, z której
nigdy nie zrezygnuję, nawet, gdyby mi przyszło przed czymś uciekać? A jeśli
uciekać, to do czego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz