sobota, 2 stycznia 2021


 

Powiew COOL - tury

Ocalić w sobie Pieśń (Unorthodox, Netflix 2020)

Mężczyźni w białych koszulach, czarnych kamizelkach albo długich płaszczach i z obowiązkowymi pejsami. Kobiety w chustkach szczelnie opatulających głowę albo perukach, w bluzkach i spódnicach jak sprzed stu lat. Czyżby Anatewka ze Skrzypka na dachu? A może równie urokliwe miasteczko z Yentl? Nie: XXI wiek. Williamsburg, dzielnica Brooklynu w Nowym Jorku. Miejsce, gdzie mieszkają ortodoksyjni Żydzi. Dla nich zatrzymał się czas. Role są równo podzielone: mężczyźni mają zajmować się interesami i utrzymywać rodzinę, a kobiety nie mogą mieć żadnych innych marzeń i ambicji poza rodzeniem i wychowywaniem dzieci. Wszystkich obowiązuje zakaz rozmawiania w innym języku niż jidysz, używania Internetu, czytania świeckich książek, oglądania filmów, chodzenia do kina, teatru czy na koncerty. Kobiety nie mogą publicznie śpiewać, a mężczyznom nie wolno słuchać ich śpiewu, co okazuje się być dość istotnym szczegółem w serialu. Chasydzi z Williamsburga zdają się jednak akceptować swój los. Nie narzekają na życie w zamkniętym środowisku, aranżowane małżeństwa i brak możliwości samodzielnego decydowania o swoim życiu. Tylko jedna Esti nie mieści się w ramach. Od początku jest jakaś dziwna. Ma już dziewiętnaście lat, od roku żyje ze swoim mężem i jeszcze nie mają dzieci. Pewnego dnia znika. Zaczyna nowe życie w Berlinie.

Zawsze mnie fascynowały opowieści o zamkniętej społeczności. Historia Estery Shapiro przypomina mi nieco powieściową trylogię Cindy Woodsmall o amiszach: „Kiedy serce płacze”, „Gdy nadchodzi świt” i „Gdy budzi się dusza”. Podobny schemat: dziewczyna, która nie pasuje do świata, w jakim została wychowana. Świata, w którym czas się zatrzymał. Opresyjnego i opiekuńczego zarazem, ale nie pozostawiającego ani milimetra prywatności.

Zamknięta społeczność fascynuje swoją egzotyką, radykalizmem i odmiennością, w którą aż trudno uwierzyć. Ale filmy, seriale czy spektakle na jej temat oglądamy trochę jak przez szybę, z błogą świadomością, że to nie o nas. Czy na pewno? Może warto zapytać siebie: na co, na kogo jestem zamknięty? Czy jest jakiś mur, którego nie przekroczę, a jeśli tak, to dlaczego?

Esti to bohaterka serialu Unorthodox inspirowanego autobiograficzną książką Unorthodox. Jak porzuciłam świat ortodoksyjnych Żydów Deborah Feldman. Bohaterka, która uczy nadziei, nie tylko damską część widzów. Stworzona przez znakomitą Shirę Haas postać jest krucha, neurotyczna, a jednak zaskakująco silna. Stajemy po jej stronie. Chcemy, żeby się jej udało uciec. Realia Williamsburga pokazane są w serialu autentycznie, bez „musicalowego” sztafażu. Ślub Esti i Yakova to nie nostalgiczny song Sunrise, sunset ze Skrzypka na dachu, lecz spotkanie dwojga obcych sobie ludzi, dla których noc poślubna jest koszmarem. To nie eteryczne piękno panny młodej odzianej w mglistą koronkę, lecz głowa ogolona na łyso. To nie wzruszenie zakochanego pana młodego, lecz okrutne pytanie: „Co z tobą nie tak? Przecież MUSIMY mieć dzieci.” Esti więc ucieka do Berlina, gdzie mieszka jej matka, która też kiedyś wyrwała się z zaklętego świata chasydów. Ucieka bez torby, z pieniędzmi i dokumentami schowanymi w bieliźnie, jak gdyby uciekała przed wojną. I jest w tym jakaś prawda: to JEST wojna. O wolność. O godność kobiety. O poznanie samej siebie. O znalezienie własnej drogi. O odkrycie i realizację własnych marzeń.

Po obejrzeniu serialu nasuwają mi się trzy spostrzeżenia. Po pierwsze: z całym szacunkiem dla piękna wiary i kultury judaistycznej współczuję Żydom. Są wyznawcami religii pieców krematoryjnych. Dzieci w społeczności ortodoksyjnej muszą się rodzić w jak największej liczbie, żeby odbudować straty w ludziach po Holokauście. Wstrząsająca jest scena, gdy kuzyn męża Esti odnajduje dziewczynę w Berlinie i siłą zawozi ją na plac zabaw. Tylko po to, żeby jej powiedzieć, że w tym miejscu przed wojną stała kamienica zamieszkana przez Żydów, którzy zostali w czasie wojny zamordowani. Tymczasem chrześcijanie wierzą w Kogoś, kto zwyciężył całe zło tego świata. Również Holocaust. Istotą naszej wiary jest Zmartwychwstanie, a nie Zagłada.

Po drugie: postać Yakova, męża Esti. Zachowuje się jak chłopiec, a nie jak mężczyzna. Wszystko omawia z mamą, łącznie ze szczegółami życia intymnego z nowo poślubioną żoną. Potem jak bezwolne cielątko pozwala się zawieźć do Berlina swojemu cwanemu i cynicznemu kuzynowi. Trudno nawet powiedzieć, czy on sam chce odnaleźć Esti, czy taką potrzebę narzuciła mu społeczność. I tutaj pojawia się refleksja: czy aby na pewno tacy wieczni chłopcy zdarzają się tylko wśród chasydów?

Po trzecie: Esti wyrywa się z zamkniętego świata Williamsburga. Ucieka od bardzo konkretnego zniewolenia i chwała jej za to. Ale prześladuje mnie pytanie: jeśli ucieka, to DO CZEGO? Świat wolnej i beztroskiej Europy, jaki ukazuje Netflix, mnie przeraża. Seks bez zobowiązań, nachalnie ukazane związki jednopłciowe, życie jako nieustający karnawał. Takie miałam odczucie oglądając „berlińską” część serialowej fabuły. Tak, to jest rzeczywistość współczesnego świata i trudno udawać, że tego wszystkiego nie ma.  Podobnie jak wielokulturowość, również bardzo mocno zaznaczona w serialu: uczniowie szkoły muzycznej, do której trafia bohaterka, są chyba wszystkich możliwych narodowości, tylko nie niemieckiej. Mam jednak ochotę zapytać twórców serialu: i to wszystko, co macie do zaproponowania? A jakaś duchowość? Odniesienie do Boga, niekoniecznie dosłowne? Tęsknota za czymś, co trwa wiecznie? Miłość? Bo przecież trudno nazwać miłością noc, którą Esti spędza po imprezie w klubie techno z prześlicznym wiolonczelistą. Ich relacja ukazana jest w sposób dość powierzchowny, żeby nie powiedzieć: płytki. Skazana na tymczasowość.  

I właściwie tylko jeden moment serialu jest odniesieniem do wieczności. Scena, w której Esti decyduje się zaśpiewać przed komisją w szkole muzycznej pieśń w języku jidysz. Wtedy właśnie jest najbliżej Boga i samej siebie. To jest dla mnie klucz do zrozumienia tej postaci i całego serialu.

To jest dla mnie klucz do zrozumienia, czym jest wolność: ocalić w sobie Pieśń. A więc to, co kształtuje moją tożsamość i pomaga mi dotknąć nieba.

Warto ten serial obejrzeć, ale przy okazji zadać sobie pytanie: co jest moją Pieśnią, z której nigdy nie zrezygnuję, nawet, gdyby mi przyszło przed czymś uciekać? A jeśli uciekać, to do czego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz