Powiew
COOL - tury
Teatr
z tajemnicą czyli za co kocham Wierszalin
Czego w tych dziwnych
czasach życzyć teatrowi, który właśnie
obchodzi swoje trzydziestolecie?
Oczywiście otwarcia.
Tylko że Teatr
Wierszalin jest zawsze otwarty. Na przekór całemu światu. Otwarty, bo szuka
relacji z widzami, bo ma coś ciekawego do zaproponowania w przestrzeni
wirtualnej, bo inspiruje uczniów i nauczycieli poprzez spotkania z serii „Objazd
mickiewiczowski - wzorem Reduty. Teatr Wierszalin w sieci”, bo pomaga przetrwać smutny
czas zamkniętych scen…
Teatr kocham od zawsze,
ale Wierszalin jakoś do tej pory skutecznie omijał mój życiorys. Czy może
raczej ja omijałam Wierszalin? – sama nie wiem. Jako licealistka i studentka
polonistyki niejeden raz słyszałam tę nazwę, ale w głowie włączały mi się od
razu skojarzenia: alternatywa… abstrakcja… „Cricot 2” Kantora… „Laboratorium”
Grotowskiego… To mnie na długie lata odstraszało.
Skojarzenia były
słuszne. Tak, jest to teatr alternatywny, czy – jak to powiedziała moja znajoma
polonistka z Podlasia – niszowy. Tak, zespół inspiruje się Kantorem i
Grotowskim. I tak: oglądanie wierszalińskich spektakli to fascynująca, ale
trudna przygoda. Jak ostra jazda z przeszkodami. Kiedy już jednak poczułam smak
tej ostrej jazdy, to nawet podczas liturgii brewiarzowej, gdy akurat było wspomnienie
pewnej dominikańskiej świętej, przyłapałam się na rozmyślaniu, jak by tę
historię opowiedział Wierszalin…
A to oznacza jedno:
wpadłam po uszy. Zakochałam się w tym niezwykłym, choć przecież malutkim i
położonym na krańcu świata teatrze. Jak to się stało? Zaczęło się od
Facebookowych zaprosin od Piotra Tomaszuka, współzałożyciela, dyrektora i
reżysera teatru. Przejrzałam jego profil i pomyślałam: cóż za barwna postać! Z czasem
do mnie dotarło, że to TEN Tomaszuk z TEGO Wierszalina. Ale prawdziwa przygoda
zaczęła się dopiero, gdy ekipa z Supraśla ogłosiła inicjatywę on – line: „Objazd
mickiewiczowski - wzorem Reduty”, nawiązując do inicjatywy działającego w
dwudziestoleciu międzywojennym Teatru Reduta Juliusza Osterwy i Mieczysława
Limanowskiego. Co łączy Wierszalin z przedwojennym zespołem oprócz rzucającego
się w oczy, charakterystycznego logo? Oba teatry mają charakter laboratoryjny,
a ich aktywność nie ogranicza się do „odhaczania” kolejnych pozycji w
repertuarze, lecz obejmuje także ustawiczną, wręcz morderczą pracę aktora nad
sobą, co owocuje czwartym, najwyższym poziomem sztuki aktorskiej:
obrzędowością, działalność pedagogiczną, tworzenie środowiska przyjaciół teatru
- a więc budowanie relacji – i objazdy po całej Polsce. Okazuje się, że
Wierszalin też „jeździ” – co prawda na razie wirtualnie, ale bardzo wytrwale. Ekipa
spotyka się z grupami młodzieży licealnej i nauczycieli, opowiadając o
Mickiewiczu, różnych inscenizacjach Dziadów,
swojej adaptacji Dziadów i procesie
powstawania spektaklu. Z początku byłam ostrożna, ale Dziady Piotra Tomaszuka skradły moje serce. Już w momencie, gdy na
samym początku Nocy pierwszej
usłyszałam szept srebrnowłosego Guślarza, którego grał sam reżyser: „Ciemno
wszędzie, głucho wszędzie…”. Zorganizowałam więc dwa spotkania: z klasą, którą
uczę języka polskiego, oraz grupą teatralną Dzikie Koty. Obejrzeliśmy spektakl
– długi i niełatwy w odbiorze, ale fascynujący – a potem rozmawialiśmy na
ZOOMIE z zebranym w teatrze zespołem, przy akompaniamencie takich egzotycznych
instrumentów jak lira korbowa czy cymbały białoruskie. Zastanawiałam się, jak
przyjmie to moja młodzież. Czy wytrzyma. Nie tylko wytrzymali, ale dali się
porwać przez piękno i niezwykłość tego, co prezentuje Wierszalin, i wtedy
zrozumiałam, jak bardzo potrzebne są takie spotkania. Dowiedzieliśmy się na
przykład, co to jest pentatonika i flet kościany, jaki instrument „grał” w
spektaklu szklaną harmonikę wspomnianą w Wielkiej Improwizacji, a także na czym
polega symultaniczność III cz. Dziadów
i czy to ułatwia prace zespołowi, czy wręcz przeciwnie. Ale najważniejsze, że
wytworzyła się między nami więź. Wspólnota ludzi kochających sztukę, która
powstaje nie dla dekonstrukcji, lecz poszukiwania sensu. Nic mnie tak nie
ucieszyło, jak komentarze moich młodych aktorów, że nie widzieli jeszcze tak
porywającego wykonania Konradowej Pieśni Zemsty… Moim marzeniem jest zabrać Dzikie Koty do
Supraśla i dotknąć tego wszystkiego, przeżyć, nawdychać się do woli „wierszalińskiego”
powietrza…
Doświadczyć.
Bo Wierszalina się nie
ogląda. Wierszalina się właśnie DOŚWIADCZA. Takie jest moje odczucie po
obejrzeniu Dziadów. Nocy pierwszej
oraz Dziadów. Nocy drugiej, a także
„wygrzebanego” na VOD TVP Boga
Niżyńskiego. Nawet, jeśli to doświadczenie sprowadza się na razie do siedzenia
przed monitorem laptopa, to jest w nim coś żywego, naturalnego, bezpośredniego.
Jest to, za czym najbardziej tęsknimy, i to nie tylko w czasie pandemii:
bliskość.
Brakuje tej bliskości
przecież także we współczesnej kulturze, coraz bardziej nieludzkiej, oderwanej
od rzeczywistości, wyobcowanej, niszczącej wszystko, co do tej pory mieściło
się w kanonie piękna i było uznane za uniwersalną wartość. Na
postmodernistycznym śmietniku ląduje antyk, Biblia, największe dzieła
literatury polskiej i światowej, Bóg, dla którego już nie ma miejsca w
zbiorowej świadomości, i człowiek, który traci swoją godność. Jak zauważa
niedawno zmarły Maciej Zięba OP w Biało –
czarnych zapiskach: W rezultacie
stoimy bezradni na wielkim duchowym rumowisku, w każdej chwili oczekując
spopielenia naszego świata. Dodajmy, że tę diagnozę dominikanin postawił
prawie czterdzieści lat temu. Co by powiedział dzisiaj?
Tymczasem Wierszalin –
którego nazwa nawiązuje do osady religijnej stworzonej w latach 30 XX wieku na
Podlasiu przez Eliasza Klimowicza,
Proroka Ilję - to wszystko ocala. W spektaklach przesyconych obrzędowością,
kulturą ludową, polifonicznymi śpiewami cerkiewnymi i muzyką z zaświatów jest
miejsce dla Boga, który staje się punktem odniesienia, i dla człowieka, który
odzyskuje swoją tożsamość. Padają fundamentalne pytania o życie, śmierć,
miłość, sens istnienia, zgodnie z Szekspirowską dewizą, że zadaniem teatru jest
służyć niejako za zwierciadło naturze,
pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi
wieku postać ich i piętno.
Tak, Teatr Wierszalin
jest otwarty na Boga, człowieka i świat. Na przekór pandemicznej pustce. Tymczasem
ja odkryłam to miejsce zaledwie przed
kilkoma miesiącami – dopiero i aż. Dopiero – bo historia Wierszalina sięga 1990
roku. Zespół ma na swoim koncie trzy nagrody Fringe First na najważniejszym
międzynarodowym festiwalu teatralnym w Edynburgu i udział w wielu innych
polskich i międzynarodowych imprezach. Aż – bo patrząc na to, co Piotr Tomaszuk
wyczynia z zespołem, odczuwam dokładnie to, co czułam jako ośmioletnia dziewczynka,
kiedy oglądałam w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu Niemców Kruczkowskiego czy Don
Juana Moliera - spektakle, w których grała moja mama, o wiele „za duże” dla
dziecka w tym wieku. Siedziałam oniemiała, wbita w fotel, z dziecięcym
zadziwieniem.
Spektakle Wierszalina
też są dla mnie „za duże”. Powróciło dziecięce zadziwienie sprzed lat. I może
właśnie o to chodzi. Jest w supraskim teatrze tajemnica, która nęci, żeby ją ciągle
odkrywać.
Czekam więc na
spotkanie w przestrzeni realnej i cieszę się, że istnieje taki mały skrawek
kulturalnego nieba na ziemi. Wszystkiego najpiękniejszego, Wierszalinie!
Fot. Magdalena Rybij, Wojciech Ziemski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz