piątek, 22 stycznia 2021







 

Powiew COOL - tury

Teatr z tajemnicą czyli za co kocham Wierszalin

Czego w tych dziwnych czasach  życzyć teatrowi, który właśnie obchodzi swoje trzydziestolecie?  Oczywiście otwarcia.

Tylko że Teatr Wierszalin jest zawsze otwarty. Na przekór całemu światu. Otwarty, bo szuka relacji z widzami, bo ma coś ciekawego do zaproponowania w przestrzeni wirtualnej, bo inspiruje uczniów i nauczycieli poprzez spotkania z serii „Objazd mickiewiczowski - wzorem Reduty. Teatr Wierszalin w sieci”, bo pomaga przetrwać smutny czas zamkniętych scen…

Teatr kocham od zawsze, ale Wierszalin jakoś do tej pory skutecznie omijał mój życiorys. Czy może raczej ja omijałam Wierszalin? – sama nie wiem. Jako licealistka i studentka polonistyki niejeden raz słyszałam tę nazwę, ale w głowie włączały mi się od razu skojarzenia: alternatywa… abstrakcja… „Cricot 2” Kantora… „Laboratorium” Grotowskiego… To mnie na długie lata odstraszało.

Skojarzenia były słuszne. Tak, jest to teatr alternatywny, czy – jak to powiedziała moja znajoma polonistka z Podlasia – niszowy. Tak, zespół inspiruje się Kantorem i Grotowskim. I tak: oglądanie wierszalińskich spektakli to fascynująca, ale trudna przygoda. Jak ostra jazda z przeszkodami. Kiedy już jednak poczułam smak tej ostrej jazdy, to nawet podczas liturgii brewiarzowej, gdy akurat było wspomnienie pewnej dominikańskiej świętej, przyłapałam się na rozmyślaniu, jak by tę historię opowiedział Wierszalin…

A to oznacza jedno: wpadłam po uszy. Zakochałam się w tym niezwykłym, choć przecież malutkim i położonym na krańcu świata teatrze. Jak to się stało? Zaczęło się od Facebookowych zaprosin od Piotra Tomaszuka, współzałożyciela, dyrektora i reżysera teatru. Przejrzałam jego profil i pomyślałam: cóż za barwna postać! Z czasem do mnie dotarło, że to TEN Tomaszuk z TEGO Wierszalina. Ale prawdziwa przygoda zaczęła się dopiero, gdy ekipa z Supraśla ogłosiła inicjatywę on – line: „Objazd mickiewiczowski - wzorem Reduty”, nawiązując do inicjatywy działającego w dwudziestoleciu międzywojennym Teatru Reduta Juliusza Osterwy i Mieczysława Limanowskiego. Co łączy Wierszalin z przedwojennym zespołem oprócz rzucającego się w oczy, charakterystycznego logo? Oba teatry mają charakter laboratoryjny, a ich aktywność nie ogranicza się do „odhaczania” kolejnych pozycji w repertuarze, lecz obejmuje także ustawiczną, wręcz morderczą pracę aktora nad sobą, co owocuje czwartym, najwyższym poziomem sztuki aktorskiej: obrzędowością, działalność pedagogiczną, tworzenie środowiska przyjaciół teatru - a więc budowanie relacji – i objazdy po całej Polsce. Okazuje się, że Wierszalin też „jeździ” – co prawda na razie wirtualnie, ale bardzo wytrwale. Ekipa spotyka się z grupami młodzieży licealnej i nauczycieli, opowiadając o Mickiewiczu, różnych inscenizacjach Dziadów, swojej adaptacji Dziadów i procesie powstawania spektaklu. Z początku byłam ostrożna, ale Dziady Piotra Tomaszuka skradły moje serce. Już w momencie, gdy na samym początku Nocy pierwszej usłyszałam szept srebrnowłosego Guślarza, którego grał sam reżyser: „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…”. Zorganizowałam więc dwa spotkania: z klasą, którą uczę języka polskiego, oraz grupą teatralną Dzikie Koty. Obejrzeliśmy spektakl – długi i niełatwy w odbiorze, ale fascynujący – a potem rozmawialiśmy na ZOOMIE z zebranym w teatrze zespołem, przy akompaniamencie takich egzotycznych instrumentów jak lira korbowa czy cymbały białoruskie. Zastanawiałam się, jak przyjmie to moja młodzież. Czy wytrzyma. Nie tylko wytrzymali, ale dali się porwać przez piękno i niezwykłość tego, co prezentuje Wierszalin, i wtedy zrozumiałam, jak bardzo potrzebne są takie spotkania. Dowiedzieliśmy się na przykład, co to jest pentatonika i flet kościany, jaki instrument „grał” w spektaklu szklaną harmonikę wspomnianą w Wielkiej Improwizacji, a także na czym polega symultaniczność III cz. Dziadów i czy to ułatwia prace zespołowi, czy wręcz przeciwnie. Ale najważniejsze, że wytworzyła się między nami więź. Wspólnota ludzi kochających sztukę, która powstaje nie dla dekonstrukcji, lecz poszukiwania sensu. Nic mnie tak nie ucieszyło, jak komentarze moich młodych aktorów, że nie widzieli jeszcze tak porywającego wykonania Konradowej Pieśni Zemsty…  Moim marzeniem jest zabrać Dzikie Koty do Supraśla i dotknąć tego wszystkiego, przeżyć, nawdychać się do woli „wierszalińskiego” powietrza…

Doświadczyć.

Bo Wierszalina się nie ogląda. Wierszalina się właśnie DOŚWIADCZA. Takie jest moje odczucie po obejrzeniu Dziadów. Nocy pierwszej oraz Dziadów. Nocy drugiej, a także „wygrzebanego” na VOD TVP Boga Niżyńskiego. Nawet, jeśli to doświadczenie sprowadza się na razie do siedzenia przed monitorem laptopa, to jest w nim coś żywego, naturalnego, bezpośredniego. Jest to, za czym najbardziej tęsknimy, i to nie tylko w czasie pandemii: bliskość.

Brakuje tej bliskości przecież także we współczesnej kulturze, coraz bardziej nieludzkiej, oderwanej od rzeczywistości, wyobcowanej, niszczącej wszystko, co do tej pory mieściło się w kanonie piękna i było uznane za uniwersalną wartość. Na postmodernistycznym śmietniku ląduje antyk, Biblia, największe dzieła literatury polskiej i światowej, Bóg, dla którego już nie ma miejsca w zbiorowej świadomości, i człowiek, który traci swoją godność. Jak zauważa niedawno zmarły Maciej Zięba OP w Biało – czarnych zapiskach: W rezultacie stoimy bezradni na wielkim duchowym rumowisku, w każdej chwili oczekując spopielenia naszego świata. Dodajmy, że tę diagnozę dominikanin postawił prawie czterdzieści lat temu. Co by powiedział dzisiaj?

Tymczasem Wierszalin – którego nazwa nawiązuje do osady religijnej stworzonej w latach 30 XX wieku na Podlasiu  przez Eliasza Klimowicza, Proroka Ilję - to wszystko ocala. W spektaklach przesyconych obrzędowością, kulturą ludową, polifonicznymi śpiewami cerkiewnymi i muzyką z zaświatów jest miejsce dla Boga, który staje się punktem odniesienia, i dla człowieka, który odzyskuje swoją tożsamość. Padają fundamentalne pytania o życie, śmierć, miłość, sens istnienia, zgodnie z Szekspirowską dewizą, że zadaniem teatru jest służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno.

Tak, Teatr Wierszalin jest otwarty na Boga, człowieka i świat. Na przekór pandemicznej pustce. Tymczasem  ja odkryłam to miejsce zaledwie przed kilkoma miesiącami – dopiero i aż. Dopiero – bo historia Wierszalina sięga 1990 roku. Zespół ma na swoim koncie trzy nagrody Fringe First na najważniejszym międzynarodowym festiwalu teatralnym w Edynburgu i udział w wielu innych polskich i międzynarodowych imprezach. Aż – bo patrząc na to, co Piotr Tomaszuk wyczynia z zespołem, odczuwam dokładnie to, co czułam jako ośmioletnia dziewczynka, kiedy oglądałam w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu Niemców Kruczkowskiego czy Don Juana Moliera - spektakle, w których grała moja mama, o wiele „za duże” dla dziecka w tym wieku. Siedziałam oniemiała, wbita w fotel, z dziecięcym zadziwieniem.

Spektakle Wierszalina też są dla mnie „za duże”. Powróciło dziecięce zadziwienie sprzed lat. I może właśnie o to chodzi. Jest w supraskim teatrze tajemnica, która nęci, żeby ją ciągle odkrywać.

Czekam więc na spotkanie w przestrzeni realnej i cieszę się, że istnieje taki mały skrawek kulturalnego nieba na ziemi. Wszystkiego najpiękniejszego, Wierszalinie!

Fot. Magdalena Rybij, Wojciech Ziemski.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz