POWIEW
COOL – tury…
HONOR,
OSŁUPIENIE I NADZIEJA. „Legiony” (reż. Dariusz Gajewski, 2019)
Uwielbiam tego typu
kino, więc bardzo się cieszę, że wybrałam się dzisiaj z siostrami na Legiony. Zapewne można temu filmowi
zarzucić komiksowość, historyczne nieścisłości, uproszczenia w ukazaniu
postaci, zarówno historycznych, jak fikcyjnych, przewagę wątku romansowego nad
tak zwanym tłem historycznym, a także przedstawienie zaledwie wycinka
Legionowej historii i marginalizację postaci Marszałka. Jeśli więc ktoś się
spodziewał panoramy historycznej, to wyjdzie z kina zawiedziony. Ale może tak
już jest z nieprzeżytą historią? Ona odeszła w bezpowrotny niebyt. Nie jest
częścią naszego doświadczenia. Jesteśmy
wobec niej bezradni. Siłą rzeczy skazujemy ją na bycie odblaskiem jakichś
naszych tęsknot i wyobrażeń, cząstkowym i niedoskonałym. Oj, jak ja to dobrze
rozumiem, jako autorka dwóch biograficznych powieści…
Wątek miłosny też jakiś
dziwny, urywany, desperacki. Można oczywiście się czepiać sztampowości jego
fabuły, bo przecież schemat „On – Ona – Ten Trzeci” był już wykorzystany w
takich perełkach wojennego kina jak Lecą
żurawie (reż. Michaił Kałatozow, 1957) czy Pearl Harbor (reż Michael Bay, 2001), ale czy takie historie nie
zdarzały się w czasie wojny, kiedy młodzi ludzie rozpaczliwie potrzebowali
bezpieczeństwa i zapomnienia?
Jaki więc wycinek
historii oglądamy w filmie Dariusza Gajewskiego? Walki legionistów z carskim
wojskiem w latach 1914 – 1916. Nie ma tu epickiej pointy ukazującej z przytupem
odzyskania niepodległości. Nie ma też jasnego, oczywistego happy endu w wątku
głównych bohaterów. Wszystko jest otwarte, niedopowiedziane, jakby zastygłe w
osłupieniu wojenną traumą. Nie może być inne, gdy ma się około dwudziestu lat i
się nie wie, czy za godzinę będzie się jeszcze żyło. A jednak jest w tym filmie
przesłanie nadziei. Jej uosobieniem jest Józef „Wieża”, młody dezerter z
carskiej armii, który przyłącza się do Legionów. Fascynująca jest przemiana tej
postaci z typka o podejrzanej przeszłości, który z powodu jakichś ciemnych
interesów chce za wszelką cenę przedostać się do Łodzi, w bohatera, który bez
zastanowienia ratuje życie rywalowi. I ten wymowny finał, kiedy Józef oddala
się od grobu swojego dowódcy i – można tak powiedzieć – mistrza, Stanisława
„Króla” Kaszubskiego, prowadzony za rękę
przez chłopca – przygarniętą sierotę… Może ten chłopiec za 25 lat będzie w
dowództwie Armii Krajowej? Bo takie wartości jak honor, odwaga i – tak właśnie!
– miłość do ojczyzny przechodzą z pokolenia na pokolenie. Naiwne? Niedzisiejsze? Nieopłacalne? Zapewne. Jak wszystko, co się robi z powodów innych niż wygoda i wola przetrwania.
I właśnie ze względu na
te nieco staroświeckie wartości polecam ten film. I jeszcze z powodu postaci
„Króla”, brawurowo zagranego przez Mirosława Bakę. I urzekającej muzyki Łukasza
Pieprzyka. Już te trzy powody wystarczą, żeby spędzić popołudnie w kinie.
Widzowie z mojego seansu wyszli w absolutnej ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz