Myśli niedorzeczne…
BYCIE
SAPEREM A PROWADZENIE SZKOLNEJ GRUPY TEATRALNEJ
To już dwa lata.
Zaczęło się od tej oto karteczki, która zawisła na drzwiach mojej malutkiej
sali katechetycznej w LO im. B. Chrobrego w Kłodzku. Przyszło kilka dziewczyn.
Większość z nich była niezdecydowana. Dopadła mnie rezygnacja. No tak: przecież
ja dla nich byłam po prostu "siostrzyczką od religii". Pomyślałam:
"Z czym do ludzi? To nie ma sensu!".
Miało sens. Większy niż się spodziewałam. Ale ten sens wymagał czasu, cierpliwości, wzajemnego poznania się i oswojenia. Wejścia w świat młodzieży, dla mnie całkiem nowy i tajemniczy. A potem wszystko potoczyło się tak intensywnie i błyskawicznie, że przestałam nadążać za akcją
I tak Dzikim Kotom stuknął drugi roczek z 6 spektaklami na koncie, udziałem w festiwalu iTeatr, wycieczką do Krakowa, połączoną z prezentacją "Ballady o Mistrzu", zgłoszeniem na kolejny wyjazdowy festiwal, rozpoznawalnością w lokalnych mediach i kulturalnym środowisku Kotliny Kłodzkiej.
Ale to, co w tym wszystkim najcenniejsze, to same Dzikie Koty: fantastyczna, twórcza, pełna zapału młodzież. Aktorzy, muzycy, kompozytorzy, filmowcy, fotografowie... I mnóstwo nowych planów.
Czy łatwo być animatorem szkolnej grupy teatralnej? Cóż... mniej więcej tak łatwo jak saperem, antyterrorystą, prezesem korporacji albo psychoterapeutą. I najzabawniejsze jest to, że po troszę jest się każdym z nich...
Cieszę się ich sukcesami: zdanym egzaminem maturalnym, przyjęciem na studia, prawem jazdy.
Żyję ich zmartwieniami. Czasem to jest zawód miłosny, czasem poprawka z matmy, a czasem dramatyczna sytuacja rodzinna, walka z depresją czy jakimś nałogiem. Sen z powiek spędza mi zarówno problem typu "skąd wziąć mundury SS do nowego musicalu", jak to, że jakiś mój aktor deklaruje się jako niewierzący. Zmagam się zarówno z dylematami, na co w pierwszej kolejności wydać kasę ze zbiórek - na stroje czy dofinansowanie wycieczki - jak z zawiłościami planu lekcji mojego i moich aktorów. Padam po próbach, a przecież jest jeszcze mnóstwo innych, "nieteatralnych" spraw do ogarnięcia. I co? Czy rozwiązuję te problemy w bezbolesny i cudowny sposób, bo jestem jakąś turbozakonnicą? Guzik prawda. Najczęściej czuję się bezradna i idę z tym wszystkim do kaplicy.
Ale wiecie co? Nie zamieniłabym radości bycia z młodzieżą i wspólnego tworzenia tych wszystkich pięknych rzeczy na nic innego na świecie. Uzależnienie? Pewnie tak. I pewnie umrę niewyleczona.
Miało sens. Większy niż się spodziewałam. Ale ten sens wymagał czasu, cierpliwości, wzajemnego poznania się i oswojenia. Wejścia w świat młodzieży, dla mnie całkiem nowy i tajemniczy. A potem wszystko potoczyło się tak intensywnie i błyskawicznie, że przestałam nadążać za akcją
I tak Dzikim Kotom stuknął drugi roczek z 6 spektaklami na koncie, udziałem w festiwalu iTeatr, wycieczką do Krakowa, połączoną z prezentacją "Ballady o Mistrzu", zgłoszeniem na kolejny wyjazdowy festiwal, rozpoznawalnością w lokalnych mediach i kulturalnym środowisku Kotliny Kłodzkiej.
Ale to, co w tym wszystkim najcenniejsze, to same Dzikie Koty: fantastyczna, twórcza, pełna zapału młodzież. Aktorzy, muzycy, kompozytorzy, filmowcy, fotografowie... I mnóstwo nowych planów.
Czy łatwo być animatorem szkolnej grupy teatralnej? Cóż... mniej więcej tak łatwo jak saperem, antyterrorystą, prezesem korporacji albo psychoterapeutą. I najzabawniejsze jest to, że po troszę jest się każdym z nich...
Cieszę się ich sukcesami: zdanym egzaminem maturalnym, przyjęciem na studia, prawem jazdy.
Żyję ich zmartwieniami. Czasem to jest zawód miłosny, czasem poprawka z matmy, a czasem dramatyczna sytuacja rodzinna, walka z depresją czy jakimś nałogiem. Sen z powiek spędza mi zarówno problem typu "skąd wziąć mundury SS do nowego musicalu", jak to, że jakiś mój aktor deklaruje się jako niewierzący. Zmagam się zarówno z dylematami, na co w pierwszej kolejności wydać kasę ze zbiórek - na stroje czy dofinansowanie wycieczki - jak z zawiłościami planu lekcji mojego i moich aktorów. Padam po próbach, a przecież jest jeszcze mnóstwo innych, "nieteatralnych" spraw do ogarnięcia. I co? Czy rozwiązuję te problemy w bezbolesny i cudowny sposób, bo jestem jakąś turbozakonnicą? Guzik prawda. Najczęściej czuję się bezradna i idę z tym wszystkim do kaplicy.
Ale wiecie co? Nie zamieniłabym radości bycia z młodzieżą i wspólnego tworzenia tych wszystkich pięknych rzeczy na nic innego na świecie. Uzależnienie? Pewnie tak. I pewnie umrę niewyleczona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz