Niedzielnie…
Kto
nie dźwiga swego krzyża, a idzie za mną, ten nie może być moim uczniem.
(Łk 14, 26)
Trudne słowa. Brzmią
trochę jak manifest masochistów – ale tylko wtedy, gdy zatrzymam się na ich
powierzchni. Bardzo często tak właśnie postępuję zarówno ze słowem, jak ze
Słowem. Żyję szybko, powierzchownie i leniwie. Oglądam facebookowe obrazki.
Przemykam wzrokiem po nagłówkach. Czytam tylko początki i końce książek. W
katechezie szukam błyskawicznych rozwiązań, żeby się nie przemęczać. I mija
kolejny dzień, miesiąc, rok…
Tymczasem na kartach
Ewangelii ciągle, w różnych formach i kontekstach powraca wezwanie: nawróć się.
Co to znaczy dla mnie, dzisiaj? Zatrzymaj się. Popatrz. Posłuchaj. Pomyśl. Daj
czas Jezusowi. Zmarnuj ten czas na to, żeby nic nie robić i nakarmić się ciszą.
Szukaj odpowiedzi, a nie gotowych rozwiązań.
Co to więc znaczy, że
iść za Jezusem można tylko wtedy, gdy się niesie swój krzyż? Przecież
chrześcijaństwo to religia radości, bo patrzymy na życie, świat i samych siebie
z perspektywy zmartwychwstania. To znaczy, że nie jest łatwo. Że czasem chce
się wyć. Że powołanie –każde powołanie, również do małżeństwa - wydaje się czasami
nie do udźwignięcia, a głoszenie Ewangelii – bezużyteczne. Bo w najlepszym
wypadku nikt nie słucha, a uczniowie w szkole masowo wypisują się z lekcji
religii.
Dlaczego tak jest? Bo w
drodze do nieba trafiam na przeszkody spowodowane moim grzechem, odejściem od
Boga, zwątpieniem, słabością czy po prostu tym, że Szatanowi niekoniecznie na
rękę, że idę w tym właśnie kierunku… To po co iść? Bo bycie uczniem Jezusa to
najpiękniejsze, co mnie może spotkać. Wszystko, czym żyję, nabiera smaku, jeśli
przeżywam to razem z Nim. On mnie nie zostawi w drodze.
A tak poza tym, każdy
pisarz, artysta, naukowiec, czy sportowiec mógłby godzinami opowiadać, ile nocy
nie przespał, ile wylał łez pracując nad jakimś projektem, ile drzwi się przed
nim zamknęło oraz ile razy miał ochotę rzucić tym wszystkim i wyjechać do małej
wioski na Podlasiu. Bez prądu, Internetu i pod zmienionym nazwiskiem. A wtedy
by nie było tego wszystkiego, co podarował światu.
Za owacjami na stojąco
po spektaklu teatralnym kryją się wyczerpujące próby, które zdają się nie mieć
końca. Lekkość w balecie jest okupiona morderczymi ćwiczeniami.
Droga do nieba to takie
właśnie piękne dzieło, które tworzymy. Czasem w bólu, czasem w radości. Mamy na
to całe życie. Dobrze przeżywane jest jak fascynujący taniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz