niedziela, 8 września 2019



Niedzielnie…

Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za mną, ten nie może być moim uczniem. (Łk 14, 26)
Trudne słowa. Brzmią trochę jak manifest masochistów – ale tylko wtedy, gdy zatrzymam się na ich powierzchni. Bardzo często tak właśnie postępuję zarówno ze słowem, jak ze Słowem. Żyję szybko, powierzchownie i leniwie. Oglądam facebookowe obrazki. Przemykam wzrokiem po nagłówkach. Czytam tylko początki i końce książek. W katechezie szukam błyskawicznych rozwiązań, żeby się nie przemęczać. I mija kolejny dzień, miesiąc, rok…
Tymczasem na kartach Ewangelii ciągle, w różnych formach i kontekstach powraca wezwanie: nawróć się. Co to znaczy dla mnie, dzisiaj? Zatrzymaj się. Popatrz. Posłuchaj. Pomyśl. Daj czas Jezusowi. Zmarnuj ten czas na to, żeby nic nie robić i nakarmić się ciszą. Szukaj odpowiedzi, a nie gotowych rozwiązań.
Co to więc znaczy, że iść za Jezusem można tylko wtedy, gdy się niesie swój krzyż? Przecież chrześcijaństwo to religia radości, bo patrzymy na życie, świat i samych siebie z perspektywy zmartwychwstania. To znaczy, że nie jest łatwo. Że czasem chce się wyć. Że powołanie –każde powołanie, również do małżeństwa - wydaje się czasami nie do udźwignięcia, a głoszenie Ewangelii – bezużyteczne. Bo w najlepszym wypadku nikt nie słucha, a uczniowie w szkole masowo wypisują się z lekcji religii.  
Dlaczego tak jest? Bo w drodze do nieba trafiam na przeszkody spowodowane moim grzechem, odejściem od Boga, zwątpieniem, słabością czy po prostu tym, że Szatanowi niekoniecznie na rękę, że idę w tym właśnie kierunku… To po co iść? Bo bycie uczniem Jezusa to najpiękniejsze, co mnie może spotkać. Wszystko, czym żyję, nabiera smaku, jeśli przeżywam to razem z Nim. On mnie nie zostawi w drodze.
A tak poza tym, każdy pisarz, artysta, naukowiec, czy sportowiec mógłby godzinami opowiadać, ile nocy nie przespał, ile wylał łez pracując nad jakimś projektem, ile drzwi się przed nim zamknęło oraz ile razy miał ochotę rzucić tym wszystkim i wyjechać do małej wioski na Podlasiu. Bez prądu, Internetu i pod zmienionym nazwiskiem. A wtedy by nie było tego wszystkiego, co podarował światu.
Za owacjami na stojąco po spektaklu teatralnym kryją się wyczerpujące próby, które zdają się nie mieć końca. Lekkość w balecie jest okupiona morderczymi ćwiczeniami.
Droga do nieba to takie właśnie piękne dzieło, które tworzymy. Czasem w bólu, czasem w radości. Mamy na to całe życie. Dobrze przeżywane jest jak fascynujący taniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz