piątek, 15 lipca 2022


 

Powiew COOL - tury

 

Kubek kawy ze swastyką

(Dominika Buczak, Całe piękno świata, Wydawnictwo Literackie, 2022)

 

„Całe piękno świata” pojawia się w powieści Dominiki Buczak jak refren. Przywołuje mi na myśl sielskie krajobrazy rodem z książek mojego dzieciństwa:  Polyanny Eleanor H. Porter czy Ani z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery.

W żadnym wypadku nie jest to jednak książka dla dzieci, a świat, który opisuje – chociaż sielski – nie jest piękny. Jest obcy i okrutny.

Bohaterkami są dwie kobiety: Polka Dorota i Niemka Eva.  Mamy rok 1946, kiedy Europa liże rany po wojnie. Dolny Śląsk zgodnie z decyzją konferencji w Poczdamie przechodzi w ręce Polaków. A co z Niemcami mieszkającymi we Wrocławiu, Legnicy, Kotlinie Kłodzkiej? Mają się wynieść. Tak po prostu.

Eva i Peter nie chcą się wynieść z Lichtenwalde, swojej małej ojczyzny. Nie chcą słyszeć, że Lichtenwalde od jakiegoś czasu nazywa się Poręba, pobliskie Glatz – Kłodzko, zamiast eleganckich niemieckich szyldów pojawiły się polskie koślawe napisy, a niemieckich sąsiadów z każdym dniem ubywa… Nie chcą słyszeć, że ich świata już nie ma. Zostały tylko groby z gotyckimi napisami na nagrobkach, które z roku na rok będą coraz bardziej nieczytelne dla nowych mieszkańców. Nie będą wiedzieli, że matka Evy lubiła bratki i co roku na wiosnę trzeba je sadzić na jej grobie, a mały Ervin urodził się z wodogłowiem, więc na jego pogrzebie była tylko garstka ludzi, bo takie wybrakowane dzieci nie pasowały do wizji idealnego społeczeństwa III Rzeszy…

Dorka i Stach chcą zacząć od nowa. Nie są przesiedleńcami z Kresów Wschodnich jak większość nowych mieszkańców Ziem Odzyskanych. Przyjechali z Podhala z własnego wyboru. Nie znaczy to jednak, że nie przywieźli ze sobą wojennej traumy…

Obie rodziny są na siebie skazane przez prawie rok mieszkania pod jednym dachem w leśniczówce na wzgórzu, z którego widać tytułowe „całe piękno świata”. I okazuje się, że nie ma tu katów i ofiar, zwycięzców i przegranych. W każdym z bohaterów wojna zniszczyła jakąś cząstkę duszy i nie ma sensu roztrząsać, komu bardziej, a komu mniej.

Temat powieści jest mi szczególnie bliski, ponieważ od pięciu lat mieszkam w Kłodzku i choć urzekło mnie urokliwymi uliczkami, kamieniczkami, rynkiem, Mostem Świętego Jana, to cały czas miałam poczucie, że jest to miejsce puste. Bez historii. Doklejone do mapy Polski. Z obcą historią, która mnie nie wzrusza i niezbyt obchodzi. Że duchy, które przechadzają się po jego ulicach, nie są „moimi” duchami.

Dominika Buczak ożywia tę „martwą” historię. Wypełnia tę pustkę konkretnymi ludzkimi losami. Sprawia, że one mnie zaczynają obchodzić. Bo Niemcy też są ofiarami. Też będą całe życie nosić w sobie niezagojone rany. Też stracili wszystko. Świat, który na ich oczach rozpadł się na kawałki – przede wszystkim ten wewnętrzny, który budowali od pokoleń w sobie – jest nie do odzyskania.

Najbardziej cierpią kobiety. Książka Dominiki Buczak jest opowieścią właśnie o nich: o ich niespełnionych marzeniach, o ich własnym, niepowtarzalnym „całym pięknie świata” i o brutalności mężczyzn, którzy to piękno cynicznie depczą. Autorka porusza tematy, o których rzadziej się pisze w opracowaniach historycznych, a niekiedy wręcz przemilcza: gwałtów wojennych i przymusowej sterylizacji kobiet w III Rzeszy, jeśli im się zdarzyło urodzić „bezwartościowe” dzieci. Jedna z najbardziej wstrząsających scen w powieści to opowiadanie Hildy, małej niemieckiej dziewczynki o okrucieństwie „wyzwolicieli” z Armii Czerwonej, którzy nie oszczędzili ani jej matki, ani dwóch innych dziewczynek - „tej, która opowiadała o duchach” i „tej z jasnymi włosami”: „Mruga powiekami jakby chciała nimi wymazać obrazy, które ją męczą, ale to jej się nie udaje. Nigdy jej się nie uda. Będzie próbowała wytrwale jeszcze przez kolejne trzy albo cztery dekady. Na próżno. Nic jej nie pomoże. Ani szklanki piwa wypijane wieczorami, ani przypadkowi mężczyźni, z którymi pójdzie do łóżka. Nie pomoże nawet synek piękny, pyzaty, zdrowy. Za każdym razem (…) przed oczami stanie jej noc w stodole.”

Bohaterki powieści, również te drugo – i trzecioplanowe, nawet żona profesora, epizodyczna postać Polki wysiadającej na dworcu we Wrocławiu,  są potraktowane przez autorkę z uwagą i czułością. Każda z nich ma swoją opowieść. Bardzo smutną opowieść. Dlatego autorka posługuje się metaforą wewnętrznego sarkofagu.

A jednak nie wszystkie bohaterki zmagają się ze swoimi „sarkofagami” w ten sam sposób. Eva poddaje się i mentalnie zostaje na zawsze w swoim niemożliwym do odzyskania Lichtenwalde. Dorka zaczyna żyć. I w tym początku jest nadzieja, że nie ma takich traum, których nie dałoby się przejść, i takich demonów, których nie można by było pokonać. Ostatni raz widzimy ją na schodach poniemieckiego domu z kubkiem kawy, grzejącą się w letnim słońcu, w tym miejscu, z którego widać całe piękno świata. Już JEJ świata. Bo „nastał czas przyszły”.

Przypomina mi się wiersz mojej ukochanej Wisławy Szymborskiej Koniec i początek o tym, że „po każdej wojnie ktoś musi posprzątać”:

 

„Ci, co wiedzieli, o co tutaj szło,

Musza ustąpić miejsca tym,

Co wiedzą mało.

I mniej niż mało.

I wreszcie tyle, co nic.

W trawie, która porosła

przyczyny i skutki,

musi ktoś sobie leżeć

z kłosem w zębach

i gapić się na chmury.”


Wyjście z sarkofagu zaczyna się od gapienia na chmury z kubkiem kawy w ręku. Nawet, jeśli na spodzie tego kubka jest wygrawerowana swastyka po poprzednich gospodarzach. Z tej perspektywy można zobaczyć całe piękno świata i zacząć żyć. Nawet, jeśli boli.

Całe piękno świata Dominiki Buczak to lektura obowiązkowa. Zarówno ze względu na ważną treść – bo metafora „sarkofagów” nie dotyczy przecież jedynie przeżyć ludzi sprzed osiemdziesięciu lat, ale każdego z nas – jak po prostu na to, że książkę czyta się jednym tchem.

 

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz