Powiew
COOL - tury
Kubek
kawy ze swastyką
(Dominika
Buczak, Całe piękno świata, Wydawnictwo
Literackie, 2022)
„Całe piękno świata”
pojawia się w powieści Dominiki Buczak jak refren. Przywołuje mi na myśl
sielskie krajobrazy rodem z książek mojego dzieciństwa: Polyanny
Eleanor H. Porter czy Ani z Zielonego
Wzgórza Lucy Maud Montgomery.
W żadnym wypadku nie
jest to jednak książka dla dzieci, a świat, który opisuje – chociaż sielski –
nie jest piękny. Jest obcy i okrutny.
Bohaterkami są dwie
kobiety: Polka Dorota i Niemka Eva. Mamy
rok 1946, kiedy Europa liże rany po wojnie. Dolny Śląsk zgodnie z decyzją
konferencji w Poczdamie przechodzi w ręce Polaków. A co z Niemcami
mieszkającymi we Wrocławiu, Legnicy, Kotlinie Kłodzkiej? Mają się wynieść. Tak
po prostu.
Eva i Peter nie chcą
się wynieść z Lichtenwalde, swojej małej ojczyzny. Nie chcą słyszeć, że
Lichtenwalde od jakiegoś czasu nazywa się Poręba, pobliskie Glatz – Kłodzko,
zamiast eleganckich niemieckich szyldów pojawiły się polskie koślawe napisy, a
niemieckich sąsiadów z każdym dniem ubywa… Nie chcą słyszeć, że ich świata już
nie ma. Zostały tylko groby z gotyckimi napisami na nagrobkach, które z roku na
rok będą coraz bardziej nieczytelne dla nowych mieszkańców. Nie będą wiedzieli,
że matka Evy lubiła bratki i co roku na wiosnę trzeba je sadzić na jej grobie,
a mały Ervin urodził się z wodogłowiem, więc na jego pogrzebie była tylko
garstka ludzi, bo takie wybrakowane dzieci nie pasowały do wizji idealnego
społeczeństwa III Rzeszy…
Dorka i Stach chcą
zacząć od nowa. Nie są przesiedleńcami z Kresów Wschodnich jak większość nowych
mieszkańców Ziem Odzyskanych. Przyjechali z Podhala z własnego wyboru. Nie
znaczy to jednak, że nie przywieźli ze sobą wojennej traumy…
Obie rodziny są na
siebie skazane przez prawie rok mieszkania pod jednym dachem w leśniczówce na
wzgórzu, z którego widać tytułowe „całe piękno świata”. I okazuje się, że nie
ma tu katów i ofiar, zwycięzców i przegranych. W każdym z bohaterów wojna
zniszczyła jakąś cząstkę duszy i nie ma sensu roztrząsać, komu bardziej, a komu
mniej.
Temat powieści jest mi
szczególnie bliski, ponieważ od pięciu lat mieszkam w Kłodzku i choć urzekło
mnie urokliwymi uliczkami, kamieniczkami, rynkiem, Mostem Świętego Jana, to
cały czas miałam poczucie, że jest to miejsce puste. Bez historii. Doklejone do
mapy Polski. Z obcą historią, która mnie nie wzrusza i niezbyt obchodzi. Że
duchy, które przechadzają się po jego ulicach, nie są „moimi” duchami.
Dominika Buczak ożywia
tę „martwą” historię. Wypełnia tę pustkę konkretnymi ludzkimi losami. Sprawia,
że one mnie zaczynają obchodzić. Bo Niemcy też są ofiarami. Też będą całe życie
nosić w sobie niezagojone rany. Też stracili wszystko. Świat, który na ich
oczach rozpadł się na kawałki – przede wszystkim ten wewnętrzny, który budowali
od pokoleń w sobie – jest nie do odzyskania.
Najbardziej cierpią kobiety.
Książka Dominiki Buczak jest opowieścią właśnie o nich: o ich niespełnionych
marzeniach, o ich własnym, niepowtarzalnym „całym pięknie świata” i o
brutalności mężczyzn, którzy to piękno cynicznie depczą. Autorka porusza
tematy, o których rzadziej się pisze w opracowaniach historycznych, a niekiedy
wręcz przemilcza: gwałtów wojennych i przymusowej sterylizacji kobiet w III
Rzeszy, jeśli im się zdarzyło urodzić „bezwartościowe” dzieci. Jedna z
najbardziej wstrząsających scen w powieści to opowiadanie Hildy, małej
niemieckiej dziewczynki o okrucieństwie „wyzwolicieli” z Armii Czerwonej,
którzy nie oszczędzili ani jej matki, ani dwóch innych dziewczynek - „tej,
która opowiadała o duchach” i „tej z jasnymi włosami”: „Mruga powiekami jakby
chciała nimi wymazać obrazy, które ją męczą, ale to jej się nie udaje. Nigdy
jej się nie uda. Będzie próbowała wytrwale jeszcze przez kolejne trzy albo
cztery dekady. Na próżno. Nic jej nie pomoże. Ani szklanki piwa wypijane
wieczorami, ani przypadkowi mężczyźni, z którymi pójdzie do łóżka. Nie pomoże
nawet synek piękny, pyzaty, zdrowy. Za każdym razem (…) przed oczami stanie jej
noc w stodole.”
Bohaterki powieści,
również te drugo – i trzecioplanowe, nawet żona profesora, epizodyczna postać
Polki wysiadającej na dworcu we Wrocławiu,
są potraktowane przez autorkę z uwagą i czułością. Każda z nich ma swoją
opowieść. Bardzo smutną opowieść. Dlatego autorka posługuje się metaforą
wewnętrznego sarkofagu.
A jednak nie wszystkie
bohaterki zmagają się ze swoimi „sarkofagami” w ten sam sposób. Eva poddaje się
i mentalnie zostaje na zawsze w swoim niemożliwym do odzyskania Lichtenwalde.
Dorka zaczyna żyć. I w tym początku jest nadzieja, że nie ma takich traum,
których nie dałoby się przejść, i takich demonów, których nie można by było
pokonać. Ostatni raz widzimy ją na schodach poniemieckiego domu z kubkiem kawy,
grzejącą się w letnim słońcu, w tym miejscu, z którego widać całe piękno
świata. Już JEJ świata. Bo „nastał czas przyszły”.
Przypomina mi się
wiersz mojej ukochanej Wisławy Szymborskiej Koniec
i początek o tym, że „po każdej wojnie ktoś musi posprzątać”:
„Ci, co wiedzieli, o co
tutaj szło,
Musza ustąpić miejsca
tym,
Co wiedzą mało.
I mniej niż mało.
I wreszcie tyle, co
nic.
W trawie, która porosła
przyczyny i skutki,
musi ktoś sobie leżeć
z kłosem w zębach
i gapić się na chmury.”
Wyjście z sarkofagu
zaczyna się od gapienia na chmury z kubkiem kawy w ręku. Nawet, jeśli na
spodzie tego kubka jest wygrawerowana swastyka po poprzednich gospodarzach. Z
tej perspektywy można zobaczyć całe piękno świata i zacząć żyć. Nawet, jeśli
boli.
Całe
piękno świata Dominiki Buczak to lektura obowiązkowa.
Zarówno ze względu na ważną treść – bo metafora „sarkofagów” nie dotyczy
przecież jedynie przeżyć ludzi sprzed osiemdziesięciu lat, ale każdego z nas –
jak po prostu na to, że książkę czyta się jednym tchem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz