piątek, 15 lipca 2022


 

Podróż Bez Nawigacji.

Przystanek szósty: Lublin

Lublin. Miasto, które poznałam dwa lata temu i zakochałam się od pierwszego wejrzenia w uliczkach, kamieniczkach, kocich łbach na starówce, Sztukmistrzu szybującym nad dachami, kolorowych fontannach na Placu Litewskim, nostalgicznych malowidłach i grafikach na elewacjach kamienic, portalu do Wilna, cebularzach i zapachu kawy w Księgarni Świętego Pawła.

A przede wszystkim w LUDZIACH. Serdecznych, otwartych i bezpretensjonalnych.

Tutaj też intensywnie: spotkania autorskie w Księgarni Św. Pawła i u dominikanów, i cała niedziela w parafii św. Andrzeja Boboli - wszystkie msze, a wieczorem spotkanie autorskie, na które przyszło prawie 50 osób, w tym salezjanin, który od lat zajmuje się teatrem i pan profesor z KUL.

Do tego inne, nieoficjalne spotkania z przyjaciółmi: Izą i Lechem, polonistami z pasją , i wspaniała wystawa Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym. I ogród japoński w parafii w Krasnymstawie. I wizyta u rodziców Pawła, którzy mają zakład stolarski prawie jak Stanisław ze "Stulecia Winnych", gołębnik i... prawdziwy, malowniczy piec kaflowy!

I Paweł Lipa - człowiek, który z taką pasją promuje moje książki, że jeszcze trochę, a dostanę Nobla, a przynajmniej Nike. Edycja Świętego Pawła ma szczęście, że ktoś taki jest w ich ekipie.

Ale dla mnie to przede wszystkim czuły, opiekuńczy przyjaciel, z którym można okradać banki albo przegadać cały wieczór o życiu i śmierci. Ale - uwaga! - lepiej WIECZÓR, bo RANO jest troszkę nie do życia.

Dziękuję, Pawle, że jesteś, i za te dwa NIESAMOWITE lata. Wierzę, że będzie ciąg dalszy.

To, co najbardziej lubię w spotkaniach autorskich, to rozmowy. Ludzie pytają o pracę z młodzieżą, pasję teatralną, historię nawrócenia i powołania, ale także czasem zaskakują nietuzinkowymi czy trudnymi pytaniami... Jedna pani mnie wczoraj zapytała o to, czy miałam kiedyś kryzys powołania. Otóż miałam, i to taki, że jadąc samochodem myślałam: a może się rozbijemy i wszystko się wreszcie skończy? Uratowały mnie wieczory w kaplicy, kiedy waliłam pięścią o ławkę i to była jedyna modlitwa, na jaką było mnie stać, i rozmowy z pewną bardzo mądrą siostrą...

Ruszam w dalszą drogę. Lublin zostaje coraz bardziej w tyle, coraz dalej, ale w moim sercu jakby bliżej i wyraźniej...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz