Podróż Bez Nawigacji.
Przystanek szósty: Lublin
Lublin. Miasto, które poznałam dwa lata temu i zakochałam się od pierwszego wejrzenia w uliczkach, kamieniczkach, kocich łbach na starówce, Sztukmistrzu szybującym nad dachami, kolorowych fontannach na Placu Litewskim, nostalgicznych malowidłach i grafikach na elewacjach kamienic, portalu do Wilna, cebularzach i zapachu kawy w Księgarni Świętego Pawła.
A przede wszystkim w LUDZIACH. Serdecznych, otwartych i
bezpretensjonalnych.
Tutaj też intensywnie: spotkania autorskie w Księgarni Św. Pawła i u
dominikanów, i cała niedziela w parafii św. Andrzeja Boboli - wszystkie msze, a
wieczorem spotkanie autorskie, na które przyszło prawie 50 osób, w tym
salezjanin, który od lat zajmuje się teatrem i pan profesor z KUL.
Do tego inne, nieoficjalne spotkania z przyjaciółmi: Izą i Lechem,
polonistami z pasją , i wspaniała wystawa Tamary Łempickiej w Muzeum Narodowym.
I ogród japoński w parafii w Krasnymstawie. I wizyta u rodziców Pawła, którzy
mają zakład stolarski prawie jak Stanisław ze "Stulecia Winnych",
gołębnik i... prawdziwy, malowniczy piec kaflowy!
I Paweł Lipa - człowiek, który z taką
pasją promuje moje książki, że jeszcze trochę, a dostanę Nobla, a przynajmniej
Nike. Edycja Świętego Pawła ma szczęście,
że ktoś taki jest w ich ekipie.
Ale dla mnie to przede wszystkim czuły, opiekuńczy przyjaciel, z którym
można okradać banki albo przegadać cały wieczór o życiu i śmierci. Ale - uwaga!
- lepiej WIECZÓR, bo RANO jest troszkę nie do życia.
Dziękuję, Pawle, że jesteś, i za te dwa NIESAMOWITE lata. Wierzę, że będzie
ciąg dalszy.
To, co najbardziej lubię w spotkaniach autorskich, to rozmowy. Ludzie
pytają o pracę z młodzieżą, pasję teatralną, historię nawrócenia i powołania,
ale także czasem zaskakują nietuzinkowymi czy trudnymi pytaniami... Jedna pani
mnie wczoraj zapytała o to, czy miałam kiedyś kryzys powołania. Otóż miałam, i
to taki, że jadąc samochodem myślałam: a może się rozbijemy i wszystko się
wreszcie skończy? Uratowały mnie wieczory w kaplicy, kiedy waliłam pięścią o
ławkę i to była jedyna modlitwa, na jaką było mnie stać, i rozmowy z pewną
bardzo mądrą siostrą...
Ruszam w dalszą drogę. Lublin zostaje coraz bardziej w tyle, coraz dalej,
ale w moim sercu jakby bliżej i wyraźniej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz