Podróż Bez
Nawigacji.
Dojechałam z Pawłem, moim towarzyszem z Edycji Św. Pawła, do Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Tak przynajmniej myśleliśmy. Ulica Pułaskiego. Budynek nie wyglądał na ten ośrodek, tylko na jakąś prywatną willę. W dodatku pani dyrektor, do której Paweł dzwonił, coś mówiła o świetle migającym nad ulicą. Nie było żadnego światła. Okazało się, że dojechaliśmy w zupełnie inne miejsce, 50 km od celu...
Wreszcie się udało. Byliśmy spóźnieni, więc grzecznie
przeprosiłam.
Bardzo czekałam na to spotkanie. Może najbardziej ze
wszystkich będących w planie wyprawy. Byłam ciekawa tych ludzi i jak mnie
przyjmą.
Przyszło tylko 8 osób (7 starszych pań i jeden
dziadek), ponieważ reszta albo pojechała gdzieś na wakacje, albo do sanatorium,
ktoś w szpitalu, reszta leżąca.
Wchodzę do środka. Widzę jakąś damę w chodziku. Mówię
jej radośnie "szczęść Boże", a on do mnie: "Chwalibóg".
Powiedziałam, że ładne pozdrowienie, z takim się jeszcze nie spotkałam, a ona
na to, że to jej nazwisko.
Potem posiedziałam z nimi, trochę poopowiadałam o
swoim nawróceniu i powołaniu, trochę o książkach, o dzieciństwie w teatrze, no
i o Dzikich Kotach. Puściłam filmik z Edycji Św. Pawła, który był nagrywany w
marcu w naszej szkolnej auli, gdzie młodzież tak ładnie się wypowiada i widać
przebitki z naszej pracy nad "Nie - Boską komedią".
Czekam na pytania.
- Mam pytanie - odezwała się jedna z tych starszych
dam - Dlaczego siostra nie została aktorką?
Ja myślałam, że to jakiś komplement będzie, a ona
ciągnie dalej:
- Bo to, co tutaj widzę, trąci amatorszczyzną, i mam
wrażenie, że siostra nie poszła za głosem powołania, i teraz siostra nie jest
do końca ani w klasztorze, ani w teatrze. A tej młodzieży się należy teatr z
PRAWDZIWEGO ZDARZENIA.
Pozostałe osoby mi dziękowały i były poruszone, może
oprócz tego starszego pana, który nie mógł załapać, że Dzikie Koty to grupa
licealistów, a nie szkoła teatralna.
Ale pytanie pani Agnieszki jakoś we mnie mocno
zostało...
Zanim ruszyliśmy dalej, pospacerowaliśmy jeszcze z
Pawłem po ogrodzie. Przyplątał się do nas pręgowany, majestatyczny
przystojniak, też chyba emeryt, który dał się pogłaskać, a nawet wziąć na ręce.
Patrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: "Wyluzuj. Pani Agnieszka już tak
ma. A ty słuchaj swojego serca i idź własną drogą."
A potem - zamiast iść własną drogą - szedł za nami i odprowadził nas do
samochodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz