Notatki
z rekolekcji
Requiem dla starej altany
Wyszłam dzisiaj na
spacer do szarego o tej porze roku parku. Trafiłam na małą rewolucję: chłopcy
wraz jednym z pracowników rozbierali altanę, która ZAWSZE tam była. Latem
odbywały się w niej warsztaty terapii zajęciowej prowadzone od lat przez
siostrę Aldonę i siostrę Chrystianę. Tak, wiem, że ta altana w niczym nie
przypominała imponującej konstrukcji, jaką była dwadzieścia lat temu, że drewno
było spróchniałe i zzieleniałe od wilgoci, że nikt już tam nie siedział. Że
pozostał wrak, samotny, osierocony i narażony na powolne, systematyczne
zapadanie się w nicość. Ale zrobiło mi się smutno. Kolejna rzecz, którą
pamiętam z czasów, kiedy przebywałam w Broniszewicach jako młoda siostra,
odchodzi do sfery wspomnień czy może raczej niepamięci. Nie ma już mieszkań
chłopców w zabytkowym pałacu, bo mieszkają w nowym domu, a nawet – wkrótce –
już w dwóch nowych domach. Tam, gdzie było biuro, koszmar mojej zakonnej
młodości, w którym przesiedziałam niezliczoną liczbę godzin nad raportami
kasowymi, jest teraz terapią zajęciową. Nie ma już gospodarstwa, szklarni i
ogrodu, w którym urzędowała siostra Łukasza, Eufemia i Wirginela, a siostra
Wirginela urzęduje już chyba w innej rzeczywistości, bo trzeba się nią
opiekować jak dzieckiem. Nie ma już dawno nieżyjącej suczki husky o imieniu
Saba. Nie ma pralni i pokojów gościnnych nad pralnią, w których się tyle
działo… W tym miejscu stoi właśnie nowy Dom Chłopaków. Nie ma drabinek i
huśtawek na polance, zamiast tego są futbolowe bramki. Kiedy po raz kolejny
przyjeżdżam do Broniszewic, to czasami czuję się jak stara kobieta wracająca
kilkadziesiąt lat po wojnie do Warszawy, którą pamięta z młodości. Ta
wewnętrzna „Warszawa” jest inna, a równocześnie przecież ta sama, bo jest w
niej coś niezmiennego.
Niezmienna jest
zwyczajność Broniszewic, miejsca, które może stać się domem dla każdego, kto
tutaj przyjedzie. I będzie już domem na zawsze.
- Benia! Benia! –
krzyczą już z daleka chłopaki, kiedy zbliżam się zdumiona do sterty desek,
które jeszcze wczoraj były altaną siostry Aldony. Mariusz rzuca mi się na szyję
z radością tak dziką jak kilka dni temu Kacper, który po trzech latach wrócił
do grupy teatralnej Dzikie Koty. Ale z Kacprem łączy mnie pasja teatralna i
praca nad spektaklem. Dla Mariusza liczy się to, że po prostu jestem. To moje
bycie jest dla niego tak intensywnym doświadczeniem, jakbym wyjechała sto lat
temu, wczoraj albo - nie wyjeżdżała nigdy.
Tak wyobrażam sobie
niebo. Kiedy tam przyjdę, to wybiegną mi na spotkanie wszyscy, których kocham.
Będą tacy, jak ich pamiętam, ale jednak inni, bo miłość Jezusa, która ich
zachwyci, jest zawsze inna niż nasza pamięć i wyobrażenia.
Ale nie będę potrzebowała
żadnych wyjaśnień. Wrócę do Domu. Będzie tam taki park jak w Broniszewicach i
altana siostry Aldony, pachnąca świeżym drewnem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz