piątek, 20 grudnia 2019



Myśli niedorzeczne…

DLACZEGO ROBIĘ TAKIE SMUTNE JASEŁKA, W KTÓRYCH NIE MA „MAGII ŚWIĄT”?

Zaczął się sezon jasełek. Facebook zalewają zdjęcia bajecznych dekoracji, w których królują stajenki, gwiazdki, baranki, wycięte z papieru wzniosłe hasła oraz białe i błękitne tiule udrapowane niczym kotary w pałacu Ludwika XIV. Wszystko to bardzo pracochłonne. Z tiulów i papierowych gwiazdek wyłania się Maryja w trochę za ciasnej komunijnej sukience. Z obowiązkowym mikrofonem w dłoni. Mówi coś, czego nie rozumie ani widownia, ani ona sama. Potem wpadają diabełki z papierowymi różkami. Takie nie do końca na serio, bo przecież ma być magicznie, a nie prawdziwie. Z tyłu stoją - niczym kompania reprezentacyjna Wojska Polskiego - anioły w adidasach i albach, z rozłożystymi bibułkowymi skrzydłami albo i bez (w zależności od tego, czy pani od plastyki zdążyła te skrzydła powycinać, czy też miała do przygotowania zaległą wystawę po konkursie plastycznym o segregacji śmieci). Kiedy już wszyscy powiedzą, co mają powiedzieć, a pan informatyk stoczy zwycięski bój z niedziałającym Mikrofonem-Który-Przecież-Jest-Nowy-i-Miał-Działać, to szkolny chórek zaśpiewa bez przekonania "Jest taki dzień" i... nareszcie! Koooniec!
I to wszystko? Rozejdziemy sie do domów, skazani na "Kevina", ewentualnie Netflixowego "Wiedźmina", kłótnie o nierozpakowaną zmywarkę i politykę, i samotność?
A może warto inaczej? Zmierzyć się z trudnym tematem... Dotknąć w spektaklu bożonarodzeniowym tego, co najbardziej wrażliwe, osobiste, podatne na zranienie... Zaryzykować. Podjąć opowieść o nas samych.
Tak zrobiłam w tym roku, tworząc z moją licealną grupą teatralną Dzikie Koty scenariusz, a potem spektakl "Siedmiu narodzeń" - siedmiu historii o ludziach, którzy wracają do odległych, ale bolących jak otwarta rana wspomnień z dzieciństwa. Po co? Żeby się z nimi zmierzyć, rozliczyć i nareszcie zacząć ŻYĆ. A Tym, kto im przynosi życie, jest Jezus - Dziecko, które przyszło na świat, żeby ocalić wszystkie niekochane dzieci. Również te dorosłe...
Mamy za sobą przedstawienie. Dużo wzruszeń, trochę gratulacji, kilka ciepłych słów ze strony uczniów i nauczycieli. Ale także takie głosy nauczycieli jak: "Dlaczego takie smutne te jasełka?"; "Mogłoby być coś radośniejszego"; "Trochę ciężkie".
Otóż, proszę państwa, nie!!! Nie mogłoby być radośniej i lżej. Stawiam na przesłanie. Zresztą, co to właściwie znaczy "coś radośniejszego"? Biblijna opowieść ubrana w bezpieczny schemat i ulotny zapach mandarynek? Co nam z tego pozostanie oprócz poczucia, że narodziny Jezusa to wydarzenie odległe, miłe jak bajka na dobranoc i mniej więcej w takim samym stopniu prawdopodobne?
Tymczasem Jezus narodził się w miejscu, gdzie na pewno nie było przyjemnie i jeśli w powietrzu unosił się jakiś zapach, to raczej zwierzęcych odchodów, a nie mandarynek. Bóg wszedł w naszą ludzką historię, nie bojąc się tego, że jest mało radosna, a nawet momentami ciężka.
Czy to znaczy, że teraz my, Jego uczniowie, mamy uprawiać kult cierpiętnictwa? Nic podobnego. Ale żeby świętować radość Jego narodzin, nie wolno uciekać od prawdy naszych ludzkich historii zanurzonych w mroku. Bo przecież właśnie "nad mieszkańcami krainy mroku zablysło światło". (Iz 9, 2).
Kochani katecheci, poloniści i inni jasełkowi reżyserzy - nie bójcie się przesłania. Że przecież "ma być miło". Że "za trudne dla dzieci". Że "młodzież nie zrozumie". Dzieci i młodzież lubią wyzwania. Zrozumieją aż za dobrze. Gwarantuję. I coś w nich z tego zostanie, a o to przecież nam chodzi, prawda?


Dołączam link do naszego przedstawienia. Teatr Dzikie Koty, Liceum im. Bolesława Chrobrego w Kłodzku, spektakl bożonarodzeniowy "Siedem narodzeń":

https://www.youtube.com/watch?v=vdfmhSuti7M&feature=share&fbclid=IwAR2kGgQsxrBXswYaS6OonfaKCM7nEnY8DwA8opHH2qoB4PP0_TyL5rEpOfo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz