Mówienie
prozą…
WOJENNA
WIGILIA
Gęsta zawieja
przysłoniła niebo nad Wilnem i nie było widać pierwszej gwiazdki. Okna domów i
kamienic rozjaśniały jednak choinkowe świeczki, a po wyludnionych ulicach snuła
się bezdomna pastorałka, wygłodzona, wiatrem podszyta, osierocona, uciekająca
przed wojną.
Leżysz, Jezuniu, i
drżysz tutaj z chłodu.
Nie było w żadnej
gospodzie posłania…
-
zaintonowała
siostra Julia. Siostry oraz Zosia podchwyciły pieśń, głosem z początku łamiącym
się i niepewnym, ale po chwili coraz mocniejszym:
A my tu w Polsce umieramy
z głodu,
Od bomb, łapanek,
tortur, na zesłaniach.
Była w tym śpiewaniu
tęsknota za dawnymi Wiliami w klasztorze i sierocińcu, pełnymi beztroskiego
śmiechu, drobnych, ręcznie wykonanych upominków i choinkowych ozdób, z
uroczyście odczytywaną Ewangelią, ciągle tą samą, piękną w swojej
przewidywalności: o spisie ludności, drzwiach zamkniętych przed parą Przybyszów
w potrzebie i prostych pasterzach, którzy jako jedyni byli zdolni usłyszeć w
wyciu zimnego wiatru anielskie śpiewy…
Leć, kolędo, ach, leć
do ojczyzny,
Otrzyj jej z oczu łzy,
ucałuj blizny.
Utul do snu jak dziecko
płaczące
Ukołysz naród o
wolności śniący…
Siostra Julia myślała o
tłumach przybyszów z Generalnej Guberni – polskich oficerach walk wrześniowych,
których jedyną winą było wypełnienie obowiązku obrony kraju, i ludności
cywilnej, która zawiniła tym, że miała zbyt ciemne oczy i deklarowała swą wiarę
w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba… Wszyscy oni przymierali głodem, a drzwi
wileńskich domów były dla nich na ogół zamknięte.
Myślała o dzieciach z
sierocińca, którym odebrano radość i zastąpiono ją jazgotliwą propagandą. Czy
pozwalają im śpiewać kolędy?
Myślała o Janeczce,
Ludwiku, Marianie. Czy jeszcze mają gdzie się łamać opłatkiem?
Siostra Gemma myślała o
swoich bliskich. Daleko, w Krakowie. I o małej Salci, która krzyczała, kiedy ją
siłą zabierali pod swoją opiekę litewscy wychowawcy.
Leżysz, Jezuniu,
patrzysz na tę ziemię.
Drżysz już nie z zimna,
lecz z niezrozumienia…
Zosia myślała o
Bogusiu, samotnym i pozbawionym domu jak ona. Ale ona przynajmniej ma przy
sobie tych, których kocha.
Pastorałka popłynęła
przez izbę wspólną, wymknęła się przez uchylony lufcik w oknie na ulicę i
prześlizgnęła się między dachami kamienic do tych, którzy płakali z braku
miejsca, chleba, ciepła, najbliższych.
I płaczesz, widząc
nasze ludzkie plemię
W tej nienawiści, w
ogromie cierpienia.
-
zaśpiewały
cichutkim głosikiem, prawie szeptem dzieci w sypialni na Witebskiej, bo im
kazano dzisiaj wcześniej iść do łóżek i w zamian za Boże Narodzenie („którego w
Republice Rad się nie świętuje, bo żaden bóg się nigdy nie narodził”) obiecano
zabawę noworoczną ze specjalnymi gośćmi: Dziadkiem Mrozem i Śnieżynką. Nikt się
jednak tym nie cieszył.
Leć, kolędo, ach, leć
do ojczyzny,
Otrzyj jej z oczu łzy,
ucałuj blizny…
–
Basia wyciągnęła z kieszeni kromkę chleba, którą udało jej się ukradkiem
schować podczas kolacji.
- To zamiast opłatka.
Żeby siostra Julia do nas wróciła… Żeby było tak jak dawniej – powiedziała
Basia, dzieląc chleb na malutkie, równe kawałeczki.
Kolęda pomknęła na
ulicę Zarzeczną i zajrzała do okna jednej z kamienic.
Utul
do snu jak dziecko płaczące – zaczął kolędę
zdumiewająco odważnym głosem Stefan. Boguś nie mógł się nadziwić, skąd ten
mrukliwy chłopak, który unikał jego towarzystwa jak ognia, rzadko pojawiał się
w domu i jeszcze rzadziej się uśmiechał, ma w sobie tyle zapału.
Ukołysz
naród o wolności śniący - w niebieskich oczach Stefana
płonął ogień.
Kolęda ruszyła w dalszą
drogę, trzęsąc się z zimna na mrozie. Minęła patrole granatowej policji i przemykających
uliczkami tajniaków NKWD, i pobiegła opustoszałymi chodnikami prosto pod mury
Łukiszek.
A jednak, Jezu, dajesz
nam nadzieję,
Śmieszną, naiwną,
czasem wbrew wszystkiemu…
–
z
cel dobywał się mocny, zuchwały śpiew.
To, co kochamy, z Tobą
ocaleje,
I się przemieni w Boże
Narodzenie.
–
więźniowie umilkli, gdy usłyszeli serię z karabinu, jaka rozległa się gdzieś w
podziemiach, i jęki dochodzące z pokojów przesłuchań. Uklękli i przeżegnali się
w ciszy, próbując wierzyć, że Bóg mimo wszystko rodzi się ciągle na nowo.
W powietrze, drżące od
bezgłośnego śpiewu aniołów, uniosły się szepty tych, którzy składali sobie
dzisiejszej nocy życzenia:
-
Żeby za rok świętować w wolnej Polsce.
-
Żeby twój mąż się odnalazł.
-
Żeby mama i tata wrócili.
-
Żeby w Nowym Roku było co jeść.
-
Żebyśmy chodzili po ulicach bez strachu.
-
Żebyśmy znowu mieszkali we własnym domu…
A Dzieciątko płakało z
zimna, głodu i samotności. Płakało razem z głodnymi, spragnionymi, chorymi,
zamkniętymi w więzieniach, nagimi. Płakało nad tymi, którzy stracili domy, i
tymi, którzy opłakiwali bliskich. Płakało nad wywożonymi w nieznane i
rozstrzelanymi nocą w piwnicach. Płakało nad uchodźcami i nad tymi, którym nie
udało się uciec i wpadli w czerwone sidła NKWD. Płakało nad uwięzionym miastem,
jednym z wielu polskich miast, które spowiła noc zagłady.
(fragment mojej
powieści o bł. Siostrze Julii, która ukaże się w 2020 roku nakładem Edycji Św.
Pawła)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz