czwartek, 26 grudnia 2019



Mówienie prozą…

WOJENNA WIGILIA

Gęsta zawieja przysłoniła niebo nad Wilnem i nie było widać pierwszej gwiazdki. Okna domów i kamienic rozjaśniały jednak choinkowe świeczki, a po wyludnionych ulicach snuła się bezdomna pastorałka, wygłodzona, wiatrem podszyta, osierocona, uciekająca przed wojną.
Leżysz, Jezuniu, i drżysz tutaj z chłodu.
Nie było w żadnej gospodzie posłania…

- zaintonowała siostra Julia. Siostry oraz Zosia podchwyciły pieśń, głosem z początku łamiącym się i niepewnym, ale po chwili coraz mocniejszym:
A my tu w Polsce umieramy z głodu,
Od bomb, łapanek, tortur, na zesłaniach.

Była w tym śpiewaniu tęsknota za dawnymi Wiliami w klasztorze i sierocińcu, pełnymi beztroskiego śmiechu, drobnych, ręcznie wykonanych upominków i choinkowych ozdób, z uroczyście odczytywaną Ewangelią, ciągle tą samą, piękną w swojej przewidywalności: o spisie ludności, drzwiach zamkniętych przed parą Przybyszów w potrzebie i prostych pasterzach, którzy jako jedyni byli zdolni usłyszeć w wyciu zimnego wiatru anielskie śpiewy…
Leć, kolędo, ach, leć do ojczyzny,
Otrzyj jej z oczu łzy, ucałuj blizny.
Utul do snu jak dziecko płaczące
Ukołysz naród o wolności śniący…

Siostra Julia myślała o tłumach przybyszów z Generalnej Guberni – polskich oficerach walk wrześniowych, których jedyną winą było wypełnienie obowiązku obrony kraju, i ludności cywilnej, która zawiniła tym, że miała zbyt ciemne oczy i deklarowała swą wiarę w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba… Wszyscy oni przymierali głodem, a drzwi wileńskich domów były dla nich na ogół zamknięte.
Myślała o dzieciach z sierocińca, którym odebrano radość i zastąpiono ją jazgotliwą propagandą. Czy pozwalają im śpiewać kolędy?
Myślała o Janeczce, Ludwiku, Marianie. Czy jeszcze mają gdzie się łamać opłatkiem?
Siostra Gemma myślała o swoich bliskich. Daleko, w Krakowie. I o małej Salci, która krzyczała, kiedy ją siłą zabierali pod swoją opiekę litewscy wychowawcy.
Leżysz, Jezuniu, patrzysz na tę ziemię.
Drżysz już nie z zimna, lecz z niezrozumienia…

Zosia myślała o Bogusiu, samotnym i pozbawionym domu jak ona. Ale ona przynajmniej ma przy sobie tych, których kocha.
Pastorałka popłynęła przez izbę wspólną, wymknęła się przez uchylony lufcik w oknie na ulicę i prześlizgnęła się między dachami kamienic do tych, którzy płakali z braku miejsca, chleba, ciepła, najbliższych.
I płaczesz, widząc nasze ludzkie plemię
W tej nienawiści, w ogromie cierpienia.

- zaśpiewały cichutkim głosikiem, prawie szeptem dzieci w sypialni na Witebskiej, bo im kazano dzisiaj wcześniej iść do łóżek i w zamian za Boże Narodzenie („którego w Republice Rad się nie świętuje, bo żaden bóg się nigdy nie narodził”) obiecano zabawę noworoczną ze specjalnymi gośćmi: Dziadkiem Mrozem i Śnieżynką. Nikt się jednak tym nie cieszył.
Leć, kolędo, ach, leć do ojczyzny,
Otrzyj jej z oczu łzy, ucałuj blizny…

Basia wyciągnęła z kieszeni kromkę chleba, którą udało jej się ukradkiem schować podczas kolacji.
- To zamiast opłatka. Żeby siostra Julia do nas wróciła… Żeby było tak jak dawniej – powiedziała Basia, dzieląc chleb na malutkie, równe kawałeczki.
Kolęda pomknęła na ulicę Zarzeczną i zajrzała do okna jednej z kamienic.
Utul do snu jak dziecko płaczące – zaczął kolędę zdumiewająco odważnym głosem Stefan. Boguś nie mógł się nadziwić, skąd ten mrukliwy chłopak, który unikał jego towarzystwa jak ognia, rzadko pojawiał się w domu i jeszcze rzadziej się uśmiechał, ma w sobie tyle zapału.
Ukołysz naród o wolności śniący - w niebieskich oczach Stefana płonął ogień.
Kolęda ruszyła w dalszą drogę, trzęsąc się z zimna na mrozie. Minęła patrole granatowej policji i przemykających uliczkami tajniaków NKWD, i pobiegła opustoszałymi chodnikami prosto pod mury Łukiszek.
A jednak, Jezu, dajesz nam nadzieję,
Śmieszną, naiwną, czasem wbrew wszystkiemu

z cel dobywał się mocny, zuchwały śpiew.
To, co kochamy, z Tobą ocaleje,
I się przemieni w Boże Narodzenie.

więźniowie umilkli, gdy usłyszeli serię z karabinu, jaka rozległa się gdzieś w podziemiach, i jęki dochodzące z pokojów przesłuchań. Uklękli i przeżegnali się w ciszy, próbując wierzyć, że Bóg mimo wszystko rodzi się ciągle na nowo.
W powietrze, drżące od bezgłośnego śpiewu aniołów, uniosły się szepty tych, którzy składali sobie dzisiejszej nocy życzenia:
- Żeby za rok świętować w wolnej Polsce.
- Żeby twój mąż się odnalazł.
- Żeby mama i tata wrócili.
- Żeby w Nowym Roku było co jeść.
- Żebyśmy chodzili po ulicach bez strachu.
- Żebyśmy znowu mieszkali we własnym domu…

A Dzieciątko płakało z zimna, głodu i samotności. Płakało razem z głodnymi, spragnionymi, chorymi, zamkniętymi w więzieniach, nagimi. Płakało nad tymi, którzy stracili domy, i tymi, którzy opłakiwali bliskich. Płakało nad wywożonymi w nieznane i rozstrzelanymi nocą w piwnicach. Płakało nad uchodźcami i nad tymi, którym nie udało się uciec i wpadli w czerwone sidła NKWD. Płakało nad uwięzionym miastem, jednym z wielu polskich miast, które spowiła noc zagłady.

(fragment mojej powieści o bł. Siostrze Julii, która ukaże się w 2020 roku nakładem Edycji Św. Pawła)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz