sobota, 24 października 2020


 

Powiew COOL - tury

Potrzebujemy takich książek

(Maria Paszyńska, Wiatr ze Wschodu. Stalowe niebo, Książnica 2020)

Stalowe niebo, druga część powieści Marii Paszyńskiej Wiatr ze Wschodu, powstawała – jak przyznaje sama autorka – w trudnych okolicznościach wiosennego lockdownu. Moja lektura przypadła na równie trudny czas: kiedy liczba zakażeń dochodzi do kilkunastu tysięcy, a kraj zostaje sparaliżowany obostrzeniami przypominającymi drugi lockdown…

Dlaczego o tym piszę? Bo potrzebujemy książek, które są o nas. O tym, co przeżywamy. Książek, które dają nadzieję, a równocześnie są autentyczne, pozbawione naiwnego they lived happily ever after.  To wszystko można powiedzieć o kolejnym – po Owocu granatu – cyklu Marii Paszyńskiej. Co jednak ma wspólnego bolszewicka Rosja z lat 1920 – 22 ze światem sparaliżowanym pandemią sto lat później? I gdzie w opowieści o owładniętej terrorem Rosji można tę nadzieję odnaleźć?

Świat pandemiczny przypomina reżim totalitarny. Czy tego chcemy, czy nie. Kiedy ostatnio rozmawiałam z moimi nastoletnimi uczniami, doszliśmy do wniosku, że datą graniczną rozpoczynającą nową epokę w kulturze może być właśnie wybuch pandemii koronawirusa, tak, jak kiedyś wybuch drugiej wojny światowej. Nigdy już nie będzie tak samo. Nawet, jak zdejmiemy maseczki i skończą się wszystkie kwarantanny. Tkwimy w globalnym więzieniu. Drugi człowiek staje się zagrożeniem. Lepiej się nie spotykać. Zgromadzenia są objęte zakazem. Tracimy wszystko, co kochamy: możliwość realizowania pasji i marzeń, swobodę poruszania się, czasem również relacje. Bolszewicka Rosja była bardzo pod tym względem podobna. Niebo było – zgodnie z tytułem powieści - stalowe i klaustrofobiczne jak rzeczywistość przesiąknięta strachem.

A nadzieja? Zawsze przychodzi wraz z miłością i pasją szukania dobra nawet w najbardziej podłym świecie. I tutaj pojawiają się młodzi bohaterowie znani z pierwszej części: Ukrainka Anastazja, jej polski ukochany Kazimierz i Rosjanin Borys. Ich losy coraz bardziej się komplikują i splatają. Stalowe niebo nie jest romansidłem naiwnie ukazującym miłość, która zawsze zwycięża i obowiązkowo musi się skończyć ślubem. Owszem, w powieści dochodzi do ślubu, nawet dwóch, ale niekoniecznie takich, jakich byśmy oczekiwali. Są to śluby pośpieszne i desperackie. Śluby podyktowane potrzebą bliskości i lękiem przed samotnością. Trudno się więc dziwić, że nie przynoszą bohaterom upragnionej bliskości i nie koją ich lęków. Miłość Anastazji i Kazimierza jednak nie gaśnie pomimo braku perspektyw wspólnego życia. Sama jestem ciekawa, jak autorka poprowadzi ich dalsze losy, bo w przygotowaniu kolejny tom Wiatru ze Wschodu. Ale myśląc o miłości, widzę tu inną postać: doktora Kirsanowa., znakomitego chirurga. Starego człowieka, który zaopiekował się Anastazją, nie oczekując nic w zamian. Dziewczyna właśnie wyszła z polskiego więzienia, do którego trafiła w wyniku niesłusznego oskarżenia, i wróciła do Petersburga – miasta, które po rewolucji w niczym już nie przypomina carskiej krainy baśni. Swoje kroki kieruje właśnie do niego – poznali się jeszcze w czasie wielkiej wojny w szpitalu polowym, gdy jako sanitariuszka asystowała mu przy operacjach.

Wątek relacji starca i młodziutkiej dziewczyny wzruszył mnie w powieści Paszyńskiej najbardziej. Miłość, którą obdarza Anastazję doktor Kirsanow jest czuła, czysta i absolutnie bezinteresowna: Trwali tak – rodzic, który stracił córkę, i dziecko, które nigdy nie miało ojca – złączeni tęsknotą i nadzieją, że być może zdołają wypełnić trawiącą ich pustkę. Ta ich dziwna miłość – niemiłość jest w powieści najciekawsza. Kirsanow  jest dla Anastazji – adeptki chirurgii (co w tamtych czasach było w wypadku kobiet fenomenem) mistrzem, mentorem, a przede wszystkim kimś, kto wierzy w jej możliwości. To właśnie przy nim sierota, która nie może sobie znaleźć miejsca w świecie, rozwija skrzydła. Przegadali niejeden wieczór. Przeczytali wspólnie niejedną książkę, nie tylko z dziedziny medycyny. Kirsanow pokazał młodej dziewczynie, której się wydawało, że bez ukochanego Kazimierza jest nikim, że może walczyć o swoje marzenia. Sięgać po niemożliwe. Dokonać przełomu w radzieckiej medycynie.

Szkoda mi starego doktora, któremu nie udało się zdobyć całkowitego zaufania Anastazji. Dotrzeć do jej serca. Odkryć jej tajemnicę. Przypomina mi profesora, którego spotkałam podczas studiów polonistycznych. Mojego osobistego „Kirsanowa” - czyli kogoś, kto uwierzył, że potrafię więcej niż mi się wydawało. Kiedy spotkaliśmy się po latach, z zapałem przeczytał maszynopisy moich dwóch powieści i cieszy się moimi kolejnymi sukcesami.

Inną fascynującą postacią jest wyrazista, złożona i wielobarwna Anastazja. Nie jest typową „amantką” czekającą, aż ukochany do niej wróci na białym koniu i wybawi ją od całego zła tego świata. Anastazja jest kobietą czynu. Łamie wszelkie stereotypy: zarówno dotyczące miejsca kobiety w patriarchalnym społeczeństwie sprzed stu lat, jak komunistycznej działaczki. Panna Szewczenko nie jest bowiem ani zaszywającą się w kuchni gąską, ani bladolicą kochanką żyjącą jedynie powietrzem i obecnością ukochanego przy boku, ani bezpłciową istotą w czerwonym krawacie powtarzającą bezmyślnie bolszewickie hasła. Anastazja jest kobietą z krwi i kości. Kobietą, której – poza tęsknotą za ukochanym mężczyzną, niedostępnym w wyniku feralnych okoliczności – o coś w życiu chodzi. To rewolucjonistka. Człowiek z pasją. Dlatego tak bardzo mi bliska. Oto marzy o zawodzie lekarza i podejmuje studia w Piotrogradzie. Równocześnie dzięki protekcji Kirsanowa zatrudnia się w szpitalu jako pielęgniarka i asystuje przy trudnych zabiegach chirurgicznych. Szybko okazuje się, że posiada nieprzeciętne zdolności w tym kierunku… Nie waha się nawet przed ryzykiem, gdy chodzi o ratowanie życia pacjentki - przeprowadzeniem zabiegu cesarskiego cięcia, choć nie ma jeszcze kwalifikacji: Ciepły promień padł na kredowobiałą twarz kobiety przykrytej prześcieradłami leżącej na stole operacyjnym, i mignął w miedzianych włosach drugiej, stojącej nad nią z lśniącym skalpelem w dłoni. Kolejnym krokiem w jej zawodowym życiu będzie skonstruowanie pierwszego w Kraju Rad inkubatora. Anastazja jest jednak przy tym wszystkim głęboko ludzka: kocha kogoś, z kim nie może dzielić życia, ale nie chce walczyć o tę miłość w sposób bezwzględny i egoistyczny. Miewa chwile załamania, a nawet apatii. Wreszcie – opuszcza kolejne miejsce pobytu, w którym już zdążyła zbudować sobie na nowo własny świat. Dokąd tym razem? W jakim celu? Czy ucieknie przed człowiekiem, który od lat jej nienawidzi, niespełnioną miłością, a przede wszystkim przed samą sobą? Nie wiem. I znowu z uczuciem niedosytu czekam na nowy tom powieści Marii Paszyńskiej. Bo niebo Anastazji nadal jest stalowe. Jak nasze, sto lat później w czasie pandemii…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz