Powiew
COOL - tury
Potrzebujemy
takich książek
(Maria
Paszyńska, Wiatr ze Wschodu. Stalowe niebo,
Książnica 2020)
Stalowe
niebo, druga część powieści Marii Paszyńskiej Wiatr ze Wschodu, powstawała – jak
przyznaje sama autorka – w trudnych okolicznościach wiosennego lockdownu. Moja
lektura przypadła na równie trudny czas: kiedy liczba zakażeń dochodzi do
kilkunastu tysięcy, a kraj zostaje sparaliżowany obostrzeniami przypominającymi
drugi lockdown…
Dlaczego o tym piszę?
Bo potrzebujemy książek, które są o nas. O tym, co przeżywamy. Książek, które dają
nadzieję, a równocześnie są autentyczne, pozbawione naiwnego they lived happily ever after. To wszystko można powiedzieć o kolejnym – po Owocu granatu – cyklu Marii Paszyńskiej.
Co jednak ma wspólnego bolszewicka Rosja z lat 1920 – 22 ze światem
sparaliżowanym pandemią sto lat później? I gdzie w opowieści o owładniętej
terrorem Rosji można tę nadzieję odnaleźć?
Świat pandemiczny
przypomina reżim totalitarny. Czy tego chcemy, czy nie. Kiedy ostatnio
rozmawiałam z moimi nastoletnimi uczniami, doszliśmy do wniosku, że datą
graniczną rozpoczynającą nową epokę w kulturze może być właśnie wybuch pandemii
koronawirusa, tak, jak kiedyś wybuch drugiej wojny światowej. Nigdy już nie
będzie tak samo. Nawet, jak zdejmiemy maseczki i skończą się wszystkie
kwarantanny. Tkwimy w globalnym więzieniu. Drugi człowiek staje się
zagrożeniem. Lepiej się nie spotykać. Zgromadzenia są objęte zakazem. Tracimy
wszystko, co kochamy: możliwość realizowania pasji i marzeń, swobodę poruszania
się, czasem również relacje. Bolszewicka Rosja była bardzo pod tym względem
podobna. Niebo było – zgodnie z tytułem powieści - stalowe i klaustrofobiczne
jak rzeczywistość przesiąknięta strachem.
A nadzieja? Zawsze
przychodzi wraz z miłością i pasją szukania dobra nawet w najbardziej podłym
świecie. I tutaj pojawiają się młodzi bohaterowie znani z pierwszej części:
Ukrainka Anastazja, jej polski ukochany Kazimierz i Rosjanin Borys. Ich losy
coraz bardziej się komplikują i splatają. Stalowe
niebo nie jest romansidłem naiwnie ukazującym miłość, która zawsze zwycięża
i obowiązkowo musi się skończyć ślubem. Owszem, w powieści dochodzi do ślubu,
nawet dwóch, ale niekoniecznie takich, jakich byśmy oczekiwali. Są to śluby
pośpieszne i desperackie. Śluby podyktowane potrzebą bliskości i lękiem przed
samotnością. Trudno się więc dziwić, że nie przynoszą bohaterom upragnionej
bliskości i nie koją ich lęków. Miłość Anastazji i Kazimierza jednak nie gaśnie
pomimo braku perspektyw wspólnego życia. Sama jestem ciekawa, jak autorka
poprowadzi ich dalsze losy, bo w przygotowaniu kolejny tom Wiatru ze Wschodu. Ale myśląc o miłości, widzę tu inną postać:
doktora Kirsanowa., znakomitego chirurga. Starego człowieka, który zaopiekował
się Anastazją, nie oczekując nic w zamian. Dziewczyna właśnie wyszła z
polskiego więzienia, do którego trafiła w wyniku niesłusznego oskarżenia, i
wróciła do Petersburga – miasta, które po rewolucji w niczym już nie przypomina
carskiej krainy baśni. Swoje kroki kieruje właśnie do niego – poznali się
jeszcze w czasie wielkiej wojny w szpitalu polowym, gdy jako sanitariuszka
asystowała mu przy operacjach.
Wątek relacji starca i
młodziutkiej dziewczyny wzruszył mnie w powieści Paszyńskiej najbardziej.
Miłość, którą obdarza Anastazję doktor Kirsanow jest czuła, czysta i absolutnie
bezinteresowna: Trwali tak – rodzic,
który stracił córkę, i dziecko, które nigdy nie miało ojca – złączeni tęsknotą
i nadzieją, że być może zdołają wypełnić trawiącą ich pustkę. Ta ich dziwna
miłość – niemiłość jest w powieści najciekawsza. Kirsanow jest dla Anastazji – adeptki chirurgii (co w
tamtych czasach było w wypadku kobiet fenomenem) mistrzem, mentorem, a przede wszystkim
kimś, kto wierzy w jej możliwości. To właśnie przy nim sierota, która nie może
sobie znaleźć miejsca w świecie, rozwija skrzydła. Przegadali niejeden wieczór.
Przeczytali wspólnie niejedną książkę, nie tylko z dziedziny medycyny. Kirsanow
pokazał młodej dziewczynie, której się wydawało, że bez ukochanego Kazimierza
jest nikim, że może walczyć o swoje marzenia. Sięgać po niemożliwe. Dokonać przełomu
w radzieckiej medycynie.
Szkoda mi starego
doktora, któremu nie udało się zdobyć całkowitego zaufania Anastazji. Dotrzeć do
jej serca. Odkryć jej tajemnicę. Przypomina mi profesora, którego spotkałam
podczas studiów polonistycznych. Mojego osobistego „Kirsanowa” - czyli kogoś,
kto uwierzył, że potrafię więcej niż mi się wydawało. Kiedy spotkaliśmy się po
latach, z zapałem przeczytał maszynopisy moich dwóch powieści i cieszy się
moimi kolejnymi sukcesami.
Inną fascynującą
postacią jest wyrazista, złożona i wielobarwna Anastazja. Nie jest typową „amantką”
czekającą, aż ukochany do niej wróci na białym koniu i wybawi ją od całego zła
tego świata. Anastazja jest kobietą czynu. Łamie wszelkie stereotypy: zarówno
dotyczące miejsca kobiety w patriarchalnym społeczeństwie sprzed stu lat, jak
komunistycznej działaczki. Panna Szewczenko nie jest bowiem ani zaszywającą się
w kuchni gąską, ani bladolicą kochanką żyjącą jedynie powietrzem i obecnością
ukochanego przy boku, ani bezpłciową istotą w czerwonym krawacie powtarzającą
bezmyślnie bolszewickie hasła. Anastazja jest kobietą z krwi i kości. Kobietą,
której – poza tęsknotą za ukochanym mężczyzną, niedostępnym w wyniku feralnych
okoliczności – o coś w życiu chodzi. To rewolucjonistka. Człowiek z pasją. Dlatego
tak bardzo mi bliska. Oto marzy o zawodzie lekarza i podejmuje studia w
Piotrogradzie. Równocześnie dzięki protekcji Kirsanowa zatrudnia się w szpitalu
jako pielęgniarka i asystuje przy trudnych zabiegach chirurgicznych. Szybko okazuje
się, że posiada nieprzeciętne zdolności w tym kierunku… Nie waha się nawet
przed ryzykiem, gdy chodzi o ratowanie życia pacjentki - przeprowadzeniem
zabiegu cesarskiego cięcia, choć nie ma jeszcze kwalifikacji: Ciepły promień padł na kredowobiałą twarz
kobiety przykrytej prześcieradłami leżącej na stole operacyjnym, i mignął w
miedzianych włosach drugiej, stojącej nad nią z lśniącym skalpelem w dłoni.
Kolejnym krokiem w jej zawodowym życiu będzie skonstruowanie pierwszego w Kraju
Rad inkubatora. Anastazja jest jednak przy tym wszystkim głęboko ludzka: kocha
kogoś, z kim nie może dzielić życia, ale nie chce walczyć o tę miłość w sposób
bezwzględny i egoistyczny. Miewa chwile załamania, a nawet apatii. Wreszcie –
opuszcza kolejne miejsce pobytu, w którym już zdążyła zbudować sobie na nowo
własny świat. Dokąd tym razem? W jakim celu? Czy ucieknie przed człowiekiem,
który od lat jej nienawidzi, niespełnioną miłością, a przede wszystkim przed
samą sobą? Nie wiem. I znowu z uczuciem niedosytu czekam na nowy tom powieści
Marii Paszyńskiej. Bo niebo Anastazji nadal jest stalowe. Jak nasze, sto lat
później w czasie pandemii…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz